Poniedziałkowe deja vu. 30 lat temu doszło do największego oszustwa w historii sportu

Mierzący 166 cm wzrostu Diego Armando Maradona wygrał pojedynek powietrzny z wyższym o 19 cm potężnym Peterem Shiltonem. Możliwe? W piłce nożnej wszystko jest możliwe. Ale czy uczciwe?

W tym artykule dowiesz się o:

Poniedziałkowe deja vu to cykl portalu WP SportoweFakty. Co poniedziałek znajdziecie w tym miejscu artykuły wspominające najważniejsze wydarzenia z historii sportu. Wydarzenia, które do dzisiaj - mimo upływu lat - nadal owiane są pewną tajemnicą. Dlatego niezmiennie wywołują emocje.

Artykuły są wzbogacone scenkami (wyraźnie oddzielonymi od reszty tekstu, napisane tłustym drukiem), które stanowią autorską wizję na tematu tego, co działo się wokół tych wydarzeń.

***

- Gdzie jest ten pierd***** karzeł!? - twarz Petera Shiltona przypominała rozgrzany do czerwoności hutniczy piec. - Gdzie? Trenerze, zróbmy coś. Protest, strajk, nie wiem. Kur** nie siedźmy tak z opuszczonymi głowami.

Rzeczywiście, angielska szatnia przypominała pobojowisko. Glenn Hoddle, Gary Lineker, Chris Waddle, Peter Beardsley, a nawet Terry Butcher - wszyscy siedzieli i patrzyli na swoje buty. Zero reakcji, zero dyskusji, zero emocji. A przecież kwadrans wcześniej odpadli w ćwierćfinale mistrzostw świata.

- Panowie, co jest z wami!? - Shilton krzyczał coraz głośniej. - Ruszmy tyłki, chodźmy do tego Tunezyjczyka, wytłumaczmy mu, co ma wpisać do protokołu meczowego. Musimy zagrać o medal mistrzostw.

- Zamknij się - odezwał się w końcu trener, Bobby Robson. - Jak jesteś taki mądry, to mogłeś tego karła powstrzymać na boisku. Jak mogłeś dać się tak oszukać? Jak?!

Shilton usiadł...

***

Przerwać 20-letnią klątwę

Mistrzostwa świata w 1986 roku miały przynieść angielskiej piłce wielki sukces. Wyczekany, upragniony, wymarzony. Od 1966 roku (złoto MŚ) i 1968 roku (brąz ME) Wyspiarze nie mogli przebić się do fazy medalowej wielkiego turnieju. Dziennikarze pisali już nawet o klątwie, którą ktoś zrzucił na brytyjską piłkę.

- Eliminacje przeszliśmy jak burza - wspominał po latach czołowy strzelec reprezentacji, Gary Lineker. - Nie przegraliśmy meczu!

- Mało tego, straciliśmy w ośmiu meczach zaledwie dwa gole - dodawał nieżyjący już, legendarny selekcjoner ówczesnej reprezentacji, Bobby Robson. - Mieliśmy potencjał na medal mistrzostw świata.

ZOBACZ WIDEO Napoli skromnie pokonało beniaminka. Zobacz skrót. [ZDJĘCIA ELEVEN]

- Jedziemy po złoto! - angielskie bulwarówki w przeddzień mundialu w Meksyku nie zamierzały ściągać z zawodników ogromnej presji.

Porażka 0-1 z Portugalią, a zwłaszcza bezbramkowy remis z Marokiem, to był niewątpliwie zimny prysznic. Nie takiego początku mundialu spodziewali się kibice zespołu, który miał po 20 latach przerwy przywieźć na Wyspy Brytyjskie medal MŚ. - Szło nam jak po grudzie - stwierdził Glenn Hoddle. - Nie mogliśmy się zaaklimatyzować w Meksyku, wszystko nam przeszkadzało. Nie potrafiliśmy znaleźć na to recepty. Potrzebowaliśmy impulsu.

19 centymetrów

Impulsem okazał się Lineker. W meczu ostatniej szansy na wyjście z grupy - z Polską - angielski napastnik zdobył hat-tricka. Klasycznego! Potrzebował zaledwie 25 minut (od 9. do 34.), aby ustalić wynik całego meczu. 3-0 i Anglicy znów uwierzyli w swoją wielkość. - Na dodatek udało nam się wskoczyć do tej potencjalnie łatwiejszej części drabinki - przekonywał Chris Waddle. - Omijaliśmy Brazylijczyków, Francuzów, Niemców. Uwierzyliśmy, że już jesteśmy w finale.

Tę wiarę umocniło jeszcze wysokie zwycięstwo (3-0) z Paragwajem. - Byliśmy na fali, czuliśmy się coraz pewniej - powiedział Terry Butcher. - Było wspaniale.

***

Tumult, zamieszanie, okrzyki - tunezyjski arbiter Ali Bennaceur czuł się coraz mniej pewnie. Przed momentem uznał bramkę dla Argentyny, pokazał gestem na środek boiska. Choć tak naprawdę niewiele widział. - To był chyba ładny gol - pomyślał. - Obejrzę go sobie potem na wideo.

- Ręka, człowieku on zagrał ręką - Tony Fenwick "dopadł" sędziego jako pierwszy. - Tylko dlatego, że miał na koncie żółtą kartkę nie użył mocniejszych słów.

Bennaceur spojrzał wymownie na swojego asystenta, sędziego liniowego, który pewnie widział lepiej całą sytuację. Bułgar Bogdan Doczew nie zareagował. - Gol uznany - drżącym i cichym głosem odpowiedział Fenwickowi.

***

19 centymetrów - to była najczęściej podawana przez media liczba po ćwierćfinale MŚ 1986. Peter Shilton mierzący 185 cm wzrostu "przegrał" z mikroskopijnym Diego Maradoną (166 cm). A przecież brytyjski bramkarz miał jeszcze wyciągnięte ręce. Teoretycznie nie jest więc możliwe, aby przegrał pojedynek w powietrzu. A jednak.

NA DRUGIEJ STRONIE PRZECZYTASZ M.IN. CO DIEGO MARADONA KRZYKNĄŁ DO SWOICH KOLEGÓW Z REPREZENTACJI TUŻ PO ZDOBYCIU BRAMKI RĘKĄ ORAZ O PEWNYM LIŚCIE, KTÓRY OTRZYMAŁA FIFA W ZWIĄZKU Z TYM OSZUSTWEM.
[nextpage]To była 51. minuta meczu. Przy stanie 0-0 Argentyńczycy przeprowadzili akcję. Przypomnijmy ją sobie.

Zobacz.

- Nie mogliśmy się pozbierać po tym oszustwie - wspominał Robson. - Chłopcy patrzyli na mnie bezradnie, oczekiwali, że coś zrobię, jakoś zaprotestuję. Ale co ja mogłem? Miałem przerwać mecz? Jak? Decyzje sędziego są przecież nieodwoływalne.

Rozbici Anglicy, cztery minuty później, stracili drugą bramkę. Po jednej z najpiękniejszych akcji w historii futbolu Maradona wpisał się po raz drugi na listę strzelców. - Ośmieszył nas - opowiadał Butcher. - Cały czas w głowach mieliśmy jeszcze jego oszustwo, a on mijał nas jak tyczki. I w końcu wpakował futbolówkę do bramki.

- Asystowałem przy tej bramce - śmiał się po latach tunezyjski arbiter prowadzący to spotkanie. - Trzykrotnie zastosowałem przywilej korzyści. A nie musiałem. Przy pierwszym faulu się potknął. Drugi był tuż przy polu karnym. A gdy wbiegł w pole karne, spodziewałem się, że Butcher go zetnie. Już miałem gwizdek przy ustach, byłem gotowy interweniować. Ale tego nie zrobiłem.

Anglicy przegrali ostatecznie 1-2 i odpadli z turnieju. Do dzisiaj mają pretensje do szefów FIFA, że wyznaczyli do tak ważnego meczu Tunezyjczyka. - Ludzie z krajów, które nie mają silnych lig, nie powinni prowadzić ważnych pojedynków - zaatakował Hoddle. - Zresztą, to już udowodniono wielokrotnie. I nie tylko w piłce nożnej.

"To była ręka Boga"

Maradona przez wiele lat udawał, że pierwsza bramka z meczu z Anglią padła prawidłowo. Dopiero po wielu latach przyznał, iż... - To była ręka Boga - powiedział dziennikarzom.

- Jak to Boga? Przyznaje się pan do oszustwa i zdobycia gola niezgodnie z przepisami - przedstawiciele mediów naciskali Maradonę.

- Powiedziałem już wszystko. To była ręka Boga - nomen omen "Boski" Diego nie zamierzał wdawać się w niepotrzebną dyskusję.

Anglicy do dzisiaj podkreślają, że gdyby nie to zagranie, to oni zagraliby w finale mundialu i zdobyli złoto (Argentyna została mistrzem świata w 1986 roku - przyp. aut.).

Dopiero prawie 20 lat po strzeleniu tej jednej z najbardziej kontrowersyjnych bramek w historii futbolu zdobył się na chwilę szczerości. Użył określeń: "to było coś, co wyszło ze mnie", "zrobiłem mały figiel", "Shilton był za wysoki, abym mógł go w tej sytuacji uczciwie pokonać".

- Po zdobyciu bramki moi koledzy z reprezentacji stali jak wryci, nie cieszyli się ze mną, bo byli przekonani, że sędzia nie uzna gola - dodał. - Krzyknąłem do nich, aby się ruszyli, aby rzucili na mnie, bo inaczej bramki nie będzie. Udało się.

Te słowa wywołały mocną reakcję ze strony dziennikarzy z Wysp Brytyjskich. Serwis internetowy BBC pisał o "największym oszustwie w historii futbolu", bulwarówki używały mocniejszych określeń, z których tylko słowa "wstyd", "żenada", "rynsztok" nadają się do publikacji. Co bardziej nerwowi angielscy fani oczekiwali, że sprawą zajmie się FIFA. Podobno do światowej centrali wpłynął oficjalny protest jednej z grup sympatyków, która domagała się przyznania walkowera, zabraniu złota MŚ Argentynie i przekazaniu tytułu mistrzowskiego reprezentacji Anglii.

***

- Nie zamawiałem śniadania - Diego Maradona wydusił z siebie cichy dźwięk, jednocześnie zasłaniając głowę poduszka.

Pukanie w drzwi hotelowego pokoju było jednak coraz bardziej natarczywe. Zerknął w kierunku zegara zawieszonego na przeciwległej ścianie. Ósma rano. - Rany Boskie! - aż jęknął. - Przecież trzy godziny temu poszedłem spać.

Przed oczami przewinęło mu się kilka scen z poprzedniej nocy. Zabawił się w klubie po wygranej z Anglikami w ćwierćfinale MŚ, oj zabawił. Głośna muzyka, tańce, alkohol, kobiety. Rozmarzył się. Z tego krótkiego letargu wybudził go kolejny odgłos zza drzwi. Tym razem słyszał krzyk ochroniarza, który najwyraźniej kogoś gonił.

Wstał, podszedł ostrożnie do drzwi, nacisnął klamkę, bardzo powoli je uchylił. Spojrzał w lewą stronę korytarza, potem w prawą. Cisza, spokój, nikogo nie ma. Już miał wracać do łóżka, gdy zobaczył kopertę na wycieraczce. Podniósł, zamknął drzwi i szybko otworzył list. - Znajdziemy cię oszuście na końcu świata i tę "rekę Boga" ci odetniemy! Angielscy kibice - przeczytał.

Zrobiło mu się słabo, bezwolnie osunął się na łóżko...

***

[b]Marek Bobakowski



Poniedziałkowe deja vu. Po tej walce Andrzej Gołota został nazwany największym tchórzem w historii boksu
Poniedziałkowe deja vu. "Trenerze, Ronaldo, piana na ustach, leży, umiera!"
[/b]

Źródło artykułu: