WP SportoweFakty: W Wiśle ma pan pełne ręce roboty?
Manuel Junco: W klubie piłkarskim tak już jest. Pracuję nie tylko nad transferami. Zajmuję się sprawami codziennymi: oglądaniem meczów, kontaktem z pierwszą drużyną i koordynowaniem... wszystkiego.
Ale pana biuro znajduje się na stadionie, a piłkarze trenują w Myślenicach.
- Często podróżuję między tymi miejscami, więc jesteśmy blisko. Wisła to nie odosobniony przypadek, identyczne rozwiązanie - przeniesienie bazy treningowej poza miasto - stosowane jest w innych, wielkich klubach. Melwood, czyli ośrodek Liverpool FC też jest daleko od Anfield. Na przykład ze stadionu Columbus Crew do bazy jedzie się 40 minut.
Pański dzień jest relatywnie długi?
- To nie jest praca od ósmej do szesnastej. Właściwie wykonuję ją przez siedem dni w tygodniu, 24 godziny na dobę. Telefon dzwoni cały czas, a w weekendy też nie odpoczywam.
Domyślam się, że najintensywniejszy okres właśnie trwa. Wisła potrzebuje utworzenia struktur, zaraz okienko transferowe.
- Zdecydowanie. Nasze możliwości finansowe nie są nieograniczone, więc musimy zmaksymalizować wysiłek i znajdować rozwiązania za pomocą dostępnych środków. Jakość jest ważniejsza od ilości. Wolę dwóch dobrych pracowników niż 10 słabych.
ZOBACZ WIDEO Michał Probierz: teraz inni muszą się martwić, by nas dogonić (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
Przed wami trudna zima. Kilku zawodników już latem chciało odejść, połowie drużyny kończą się kontrakty.
- Nie tylko Wisła ma taką sytuację, ale zdajemy sobie z tego sprawę. Zapewniam, że niebawem podejmiemy odpowiednie decyzje. Możliwe, że dołączą do nas nowi zawodnicy. Ten rynek jest bardzo zmienny. Poszukamy odpowiednich okazji, ale nie ze względu na niezadowolenie. Z tego zespołu mogę być dumny. Mają u mnie ogromny kredyt zaufania. Zjednoczyli się mimo kryzysu.
Po najbliższym okienku będziecie słabsi czy silniejsi?
- Mam nadzieję, że uda się utrzymać aktualny poziom. Oby było lepiej. Czasami zrobienie transferu to gorsza decyzja niż odpuszczenie tematu. Nasze działania zweryfikuje rynek.
W końcówce sierpnia blisko transferu byli Richard Guzmics oraz Krzysztof Mączyński. Co z nimi?
- Jeśli będą chcieli zostać, to znakomicie. Świetnie rozumieją się z zespołem, zależy im na klubie i klubowi na nich. A czy jest wola kontynuowania współpracy - zobaczymy.
Ostatnio przedstawiliście kilku sponsorów. Ma pan teraz więcej argumentów w rozmowach z piłkarzami?
- Ich zadanie to gra w piłkę, a nie myślenie o sponsorach. Decyzja zawodników zazwyczaj nie bazuje na tym, czy na koszulkach widnieje czyjeś logo. Chodzi raczej o to, czy czują się tu szczęśliwi. A atmosferę mamy bardzo dobrą.
Poprawiła się jeszcze, kiedy uregulowaliście zaległości?
- Tak, to istotny aspekt, ponieważ każdy ma swoje zobowiązania. Z drugiej strony: nie uważam go za kluczowy. Wisła jest wyjątkowym klubem. Piłkarze nie są tu dla pieniędzy. Wykonują swoją pracę choćby ze względu na przywiązanie do barw klubowych. Jestem pewny tych słów.
Dla pana funkcja wiceprezesa to nowe obowiązki? Wcześniej był pan skautem.
- Niekoniecznie, teraz jest różnica w nazwie. Wcześniej zajmowałem się tymi samymi sprawami, różnica była tylko na wizytówce.
Praca skauta pomogła przygotować się do tak poważnej funkcji?
- To proces. Jestem w piłce od wielu lat i widziałem ją z różnych perspektyw. Na przykład jako pracownik Colubus Crew namawiałem europejskich piłkarzy do podpisania kontraktu. Dużo z nimi rozmawiałem, przekonywałem, bo byłem przedstawicielem klubu z innego kontynentu.
W Wiśle tworzy pan struktury. To będzie coś na wzór Columbus Crew albo Liverpool FC?
- Musimy zorganizować coś dopasowanego do naszych potrzeb i możliwości. W kwestii modelów każdy klub pracuje tak samo. Różnica nie polega na sposobie, a liczbie zatrudnionych osób. Są miejsca, gdzie pracuje dwóch skautów, a są też takie, gdzie do dyspozycji jest ich dziesięciu.
Wisła posiada jednego, to za mało.
- Tak, ale Marcin Kuźba jest świetny, ma znakomite oko do piłkarzy. Moim zdaniem potrafi wykonać zadania lepiej niż trzech innych ludzi razem wziętych. Oczywiście ma pan rację i chcemy, żeby piłkarzy oglądał ktoś jeszcze. Warto też wspomnieć, że zawodników Wiśle poleca wiele osób. Cały czas mamy jakieś informacje. Inna sprawa, że organizowanie skautingu w Polsce jest po prostu trudne. Wystarczy wspomnieć, że odległość z Krakowa do Szczecina jest taka jak z Krakowa do Belgradu. Wszystko zajmuje mnóstwo czasu, a mówimy przecież tylko o oglądaniu meczów.
Podczas rozmowy z "Katowickim Sportem" mówił pan o istocie tożsamości, ale dziś nie macie rezerw – brakuje czegoś między juniorami a pierwszym zespołem.
- Musimy wzmacniać drużynę do lat 19. Już teraz mamy kilku ciekawych chłopców, ale na wprowadzeniu paru dobrych skorzystać mogą wszyscy. Grupa będzie się rozwijać. W naszym przypadku najważniejsza jest zatem komunikacja. Możemy brać jednego czy dwóch zawodników na treningi z seniorami. W ten sposób będziemy ich wprowadzać, ale nic nie dzieje się natychmiast.
Przeskok z Centralnej Ligi Juniorów do futbolu dorosłego jest olbrzymi.
- Zgadza się. Nie możemy myśleć o U19 jako o drużynie. Trzeba patrzeć na poszczególnych zawodników. Niemożliwe, by wziąć stamtąd do Ekstraklasy jednocześnie pięciu chłopców i by oni momentalnie sobie poradzili.
Lech Poznań ten problem rozwiązuje tak, że w CLJ występują młodsi chłopcy. Najstarszy rocznik mogący grać w tych rozgrywkach przenoszony jest do rezerw albo wypożyczany.
- Aktualnie nie mamy rezerw, ale z drugiej opcji na pewno będziemy korzystać. Szukamy dwóch, trzech klubów, które byłyby chętne na wypożyczanie naszych juniorów. To dobra droga.
Powstanie rezerw jest konieczne?
- Na razie ich nie mamy i do tych realiów musimy się dostosować. Moje zadanie to szukanie odpowiednich rozwiązań, między innymi w takich sytuacjach.
Rozmawiał Mateusz Karoń