Kolejorz zwyczajnie popadł w przeciętność. Po mistrzowskim sezonie 2014/2015, zaliczał wzloty i upadki, ale głównie te drugie. Przez ostatnie niemal półtora roku drużyna zawodziła w Ekstraklasie, zaś w europejskich pucharach - poza spektakularnym wyjazdowym zwycięstwem z Fiorentiną - też nie osiągnęła nic, czym na dłużej zapisałaby się w pamięci kibiców.
Po Macieju Skorży pożar gasił Jan Urban, po nim zaś przyszedł do klubu Nenad Bjelica, tyle że już w nieco innych okolicznościach - po zażegnaniu przez poprzedniego szkoleniowca kryzysu z początku obecnych rozgrywek. Chorwat miał przede wszystkim poprawić styl, a przy tym kontynuować dobre wyniki z ostatnich spotkań poprzednika. To pierwsze udało się tylko w pewnym stopniu, rezultaty natomiast wciąż nie rzucają na kolana. Bjelica prowadził zespół w dziewięciu meczach (w tym dwóch w Pucharze Polski), wygrywając cztery z nich, trzykrotnie remisując i dwukrotnie przegrywając. W samej Lotto Ekstraklasie bilans też jest mocno przeciętny - trzy zwycięstwa, dwa remisy i dwie porażki. To zdecydowanie za mało, by doskoczyć do ścisłej czołówki. Dziś do Lechii Gdańsk poznaniacy tracą dziesięć punktów, na końcu kadencji Urbana dystans do lidera był dwukrotnie mniejszy.
Nie tylko o liczby jednak chodzi. Po przyjściu do klubu obecnego szkoleniowca dobre i zakończone pochwałami były tylko trzy pojedynki - ligowy z Pogonią Szczecin, pucharowy z Ruchem Chorzów i ligowy z Lechią Gdańsk, przy czym ten pierwszy był wygrany dość szczęśliwe (m. in. przez pamiętne pudło Łukasza Zwolińskiego po rzucie karnym), a ostatni zakończony porażką. W innych spotkaniach Kolejorz dobre miał co najwyżej fragmenty, a swoją grą częściej zanudzał kibiców niż ich porywał.
Coraz dobitniej widać, że problem Lecha ani obecnie, ani wcześniej nie tkwił na ławce, a raczej w potencjale czysto piłkarskim. Wzmocnienia dokonywane w poprzednich okienkach nie spełniają oczekiwań, a co najmniej kilku piłkarzy imponuje głównie nazwiskami, a nie konkretnymi osiągnięciami na boisku. Najlepszym potwierdzeniem są twarde liczby. Biorąc pod uwagę obecny sezon Lotto Ekstraklasy, Radosław Majewski ma na koncie tylko dwie asysty, Maciej Makuszewski - jednego gola i jedną asystę, zaś sprowadzony wcześniej od nich Maciej Gajos - dwa gole i jedną asystę. Tylko w przypadku tego ostatniego częściową przyczyną może być ustawienie, bo były piłkarz Jagiellonii Białystok notorycznie zmienia pozycję i wędruje np. na skrzydło, a jak sam przyznaje, najlepiej czuje się w środkowej strefie. Pozostała dwójka jednak gra znacznie poniżej oczekiwań.
ZOBACZ WIDEO Jedyny Polak w Realu Madryt. Oto co Hiszpanie myślą o Dudku
W obecnym sezonie kiepsko idzie nawet Szymonowi Pawłowskiemu. Przez kilka lat doświadczony pomocnik był traktowany jak motor napędowy całej ofensywy Lecha, a gdy łapał kontuzje (z czym swego czasu miał spore problemy), to na jego powrót czekano jak na zbawienie. Dziś gra dość regularnie, tymczasem cały jego ligowy dorobek to trzy asysty. Ofensywa Kolejorza jest mało kreatywna, funkcjonuje słabo, a efekty są porażające - 15 zdobytych bramek w 14 spotkaniach. Żadna drużyna Lotto Ekstraklasy nie jest gorsza, a równie słaby wynik mają tylko Bruk-Bet Termalica Nieciecza i Górnik Łęczna.
Wniosek nasuwa się sam: by Lech wrócił do czołówki Lotto Ekstraklasy, a przede wszystkim po ewentualnym awansie do europejskich pucharów był w stanie wyeliminować tam jakiegokolwiek solidnego rywala, musi gruntownie przebudować zespół. Patent stosowany w poprzednich okienkach, czyli wymiana piłkarzy, którzy nie grają (dziś takim jest np. Dariusz Dudka) na uzupełnienia składu, najpewniej nie da żadnych wymiernych efektów, bo nawet w podstawowej jedenastce poznaniacy mają zbyt mało jakości. Próżno też na razie szukać realnych wzmocnień wśród szkolonej przez klub młodzieży. W III-ligowych rezerwach nie ma aktualnie zawodnika, który wyróżniałby się na tyle mocno, by już zimą dołączyć do pierwszej drużyny i odegrać tam pierwszoplanową rolę.
Pion sportowy Kolejorza czeka zimą sporo pracy. Jeśli gra nie poprawi się w sposób znaczący, to Lech może utknąć w środku tabeli na dłużej, a już teraz widać, jak niekorzystnie wpływa to na frekwencję. Na sobotnim spotkaniu z Wisłą Płock nie było nawet 10 tys. kibiców, co jak na standardy panujące w Poznaniu jest wynikiem fatalnym.