Piłkarze Śląska swoimi domowymi występami nie zachęcali kibiców do częstych wizyt na wrocławskim stadionie. Remisy po słabej grze z Wisłą Płock, Lechem Poznań i Lechią Gdańsk, trzy porażki oraz jeden udany mecz z Cracovią (2:2). To nie napawało optymizmem przed derbami z KGHM Zagłębiem Lubin. Do tego Lubos Kamenar już w piątej minucie meczu musiał wyciągać piłkę z siatki.
- Szybko straciliśmy bramkę, a chwilę wcześniej sami mogliśmy wyjść na prowadzenie. Nie położyliśmy się jednak na boisku. Czuliśmy się mocni i wierzyliśmy, że przełamiemy niemoc u siebie - zaznacza napastnik Śląska, Kamil Biliński.
Ostatnie minuty należały do miejscowych. Bramka Lashy Dvaliego dodała skrzydeł wrocławianom i Śląsk zepchnął Zagłębie do obrony. - Wyszliśmy na boisko, by oddać serce i zdrowie. Nie tylko dla klubu, ale także dla kolegów z zespołu. Walczyliśmy jeden za drugiego, bo chcieliśmy przełamać złą passę u siebie - tłumaczy.
Miedziowi nie radzili sobie z rezerwowymi Mariuszem Idzikiem, Sito Rierą oraz Alvarinho, który w 89 minucie zapewnił swojemu zespołowi zwycięstwo 2:1. - Wiedzieliśmy, że musimy grać do samego końca. Taki jest futbol, że w ostatniej akcji można strzelić bramkę i przechylić szalę zwycięstwa na naszą korzyść. Z Zagłębiem się to udało. W końcu odczarowaliśmy własny stadion, do tego z bardzo dobrym zespołem - nie ukrywał radości Biliński.
ZOBACZ WIDEO Jerzy Engel: Grzegorz Krychowiak w reprezentacji jest niezmienialny (źródło: TVP SA)
{"id":"","title":""}
Napastnik Śląska mógł zostać bohaterem spotkania. Był bardzo aktywny, dobrze rozumiał się z partnerami, stwarzał zagrożenie pod bramką lubinian. Do pełni szczęścia zabrakło skuteczności. Biliński nie wykorzystał dwóch dogodnych okazji przy stanie 0:1.
- Jest niedosyt, bo mogliśmy już wcześniej rozstrzygnąć to spotkanie. Nie chciało jednak wpaść do siatki. Wychodzę z założenia, że nieistotne, kto strzela bramki. Jesteśmy przecież wielką rodziną - mówi wrocławianin.