Marek Wawrzynowski: Polska piłka nożna może liczyć się w Europie (felieton)

PAP / PAP/Bartłomiej Zborowski
PAP / PAP/Bartłomiej Zborowski

- System szkolenia młodzieży? Niech pan napisze o tym - zachęca prezes PZPN Zbigniew Boniek. To jeden z ważniejszych piłkarskich tematów, ale i jeden z najmniej medialnych, często niezrozumiałych. Czy można znacząco podnieść poziom piłki w kraju?

W tym artykule dowiesz się o:

Zanim przeczytacie ten tekst, warto wziąć sobie do serca słowa Richarda Grootscholtena. To Holender, który stworzył w Lubinie jedną z najlepszych akademii młodzieżowych w Polsce, a dziś jest szefem wyszkolenia w Feyenoordzie Rotterdam,  świetnym fachowcem w dziedzinie szkolenia młodzieży. - Gdy przychodziłem do Lubina, wszystko było problemem. Piłki, boiska, piłkarze. Powiedziałem niektórym trenerom: "A może to wy jesteście problemem?". Zmieniliśmy zasady. Od tej pory słowo "problem" zastąpiliśmy słowem "wyzwanie". I ludzie nagle zaczęli być kreatywni.

Powiedzenie, że świat piłki nożnej się zmienił, byłoby zbyt banalne. Piłka teoretycznie jest dziś taka sama jak 40 lat temu. Boisko, dwie bramki, 11 piłkarzy w zespole i tak dalej. Ale u podstaw różnica jest kolosalna. Przede wszystkim dzieci nie grywają już masowo na podwórkach tak jak dawniej. Kto tego nie rozumie, zostaje w tyle. Kto to rozumie, ale nic z tym nie robi, również. Tak jak Polska z naszą przaśną ligową piłką. Chwilowe dobre wyniki reprezentacji nieco zamazują ten obraz. Ale czy moglibyśmy zrobić coś, żeby te sukcesy nie skończyły się wraz z emeryturą kluczowych piłkarzy obecnej generacji? Żeby kadra nie gasła wraz ze zbliżaniem się Roberta Lewandowskiego czy Łukasza Piszczka do końca kariery? A przecież to już niedługo.

Cały czas musimy pamiętać o tym, że w Polsce nie ma wystarczającej grupy zawodników na poziomie międzynarodowym. Mówił o tym również Lewandowski. I to nie pozwoli nam na długotrwałe odnoszenie sukcesów. Niestety, temat długo był zamiatany pod dywan, a przez część mediów zbliżonych do PZPN nawet wyśmiewany. Dziś obraz się zmienia i nawet Zbigniew Boniek ze swoim otoczeniem rozumieją, że potrzeba zmiany. Dlatego w jego drugiej kadencji na stanowisku prezesa PZPN najważniejszym zadaniem, według znacznej części obserwatorów, powinno być tzw. "szkolenie młodzieży". Czyli mówiąc w skrócie, ogólne podniesienie poziomu piłki nożnej w Polsce. Prezes Boniek napisał mi nawet, że czeka, aż przedstawię taki program. Doceniam i dziękuję. Tego zrobić nie mogę, bo są specjaliści od takiej roboty. Ale mogę coś wyjaśnić, podpowiedzieć, pokazać kierunki i kilka ciekawych rozwiązań.

Na czym w ogóle polega to mityczne "szkolenie młodzieży"? Jak poradziły sobie inne europejskie kraje z problemem? Skąd nagły wzrost poziomu futbolu w krajach takich jak Belgia, Szwajcaria czy nawet Islandia? Jak europejskie federacje walczą z kryzysami? I co może zrobić, a co robi PZPN?

ZOBACZ WIDEO Borussia - Legia. Marcin Żewłakow: Tego nie da się logicznie wyjaśnić

Żeby było jasne - nie ma czegoś takiego jak uniwersalny system szkolenia, który można po prostu wdrożyć i osiągnąć sukces. Każdy kraj ma swoją specyfikę i inną strukturę społeczną. Jedni mają imigrantów, inni pogodę, inni dużo pieniędzy a jeszcze inni mało. My w Polsce jesteśmy specjalistami od wynajdywania przewagi tego czy tamtego kraju nad nami. Ci, którzy nie szukali wymówek, mają dziś efekty. I my też możemy mieć. Pytanie jakie one będą?

- Nie masz szansy zaplanować wyników. My możemy tylko stworzyć program szkolenia, jak najlepsze warunki do rozwoju, a pokolenie musi się trafić. Mieliśmy szczęście, ale też byliśmy przygotowani do tego, że pokolenie nadejdzie - powiedział mi Laurent Prince, dyrektor sportowy szwajcarskiej federacji. Jego ojczyzna ma regularnie swoją drużynę w Lidze Mistrzów, dwie drużyny w fazie grupowej Ligi Europy to standard. Drużyna narodowa grała w 7 z 8 ostatnich dużych turniejów. Trzy razy wychodziła z grupy. To fenomenalne osiągnięcie, biorąc pod uwagę, że w kraju mieszka zaledwie 8 milionów ludzi.

Ale żeby zrobić krok do przodu, najpierw trzeba zdiagnozować problem. Zacznijmy więc od postawienia najważniejszego pytania: Jakie są nasze problemy? Od tego wszystko się zaczyna.

Niemcy po klęskach 1998 i 2000 roku stwierdzili jasno, że mają zbyt mało jakościowych, kreatywnych piłkarzy. Ich kadra się starzała, dlatego postanowili zmienić kierunek.

Belgowie zrozumieli, również po klęsce w 2000 roku (nie wyszli z grupy na EURO rozgrywanym we własny kraju), że świat im ucieka, ponieważ: 1. Kluby z topowych lig dostają znacznie większe pieniądze z praw telewizyjnych; 2. Obowiązuje prawo Bosmana, które powoduje, że belgijscy piłkarze są masowo wyciągani z klubów. Oba te punkty wiążą się ze sobą.

Szwajcarzy, w związku z pojawieniem się nieco przypadkowego pokolenia z pierwszej połowy lat 90. (Sforza, Chapuisat, Sutter), doszli do wniosku, że nie mogą więcej pozwolić sobie na przypadek i muszą wprowadzić ogólny program szkolenia (to podobna sytuacja do naszej).

To trzy kraje, których przykłady przywołuję często, bo są chyba najlepsze do pokazania kwestii systemów czy jak kto woli, programów szkolenia. Ale problemy rozwiązują też inni.

Hiszpanie w połowie lat 90. stwierdzili, że nie mają dobrego przeglądu zawodników (choć tam było znacznie więcej czynników poczynając od ogromnego sukcesu La Masii). Islandczycy nie tak dawno temu uznali, że nie mają wystarczającej grupy dobrych trenerów młodzieży i infrastruktury (z powodu warunków atmosferycznych). Anglicy uznali, że problemem są słabo wykształceni trenerzy młodzieży i stąd schematyczni, mało kreatywni i dość przewidywalni piłkarze, a więc przewidywalna gra.

Irlandczycy z Północy (mają nowy świetny program wdrożony przez selekcjonera Michaela O'Neilla) z kolei niedawno wpadli na to, że zbyt mała liczba dzieci trafia do piłki nożnej, do tego dochodzą przestarzałe "wyspiarskie" metody treningowe. Na efekty rewolucji w Anglii i Irlandii Północnej poczekamy. Ważne, że federacje nie zostawiają niczego przypadkowi. Nowe czasy wymagają innego działania.

Jakie są problemy Polski? W skrócie możemy wybrać sobie coś z każdego kraju.

1. Mamy zdecydowanie za mało wykwalifikowanych trenerów młodzieży. Przykładowo w Belgii po 2000 roku federacja doszła do wniosku, że chce mieć średnio jednego wykształconego trenera na jedną drużynę młodzieżową. Nie było to zadanie na tu i teraz ale na lata. I powoli udaje się to osiągnąć.
W Polsce w tej chwili, wg ostatniego spisu PZPN, jest 1395 trenerów z licencją UEFA A (lub Pro). Przykładowo w Anglii w 2014 roku było dokładnie tyle samo trenerów z UEFA A, co Anglicy uznawali za ogromny problem. W innych czołowych krajach Europy wyglądało to tak: Niemcy - 6934, Włochy - 2281, Francja - 3308, Hiszpania - 15423.

2. Brak piłkarzy kreatywnych i generalnie jakościowych, czego najlepszym odbiciem jest poziom polskich zawodników ligowych. To wynika ze słabego wykształcenia trenerów.

3. Mamy małą liczbę piłkarzy. Niedawno PZPN udostępnił statystyki, że w Polsce w każdym roczniku tzw. grupa selekcyjna (z której wybiera się zawodników), w naszym 38-milionowym kraju, to zaledwie 10 tysięcy dzieci. W 10-milionowej Szwecji to 14 tysięcy, a w Niemczech (81 milionów ludzi) to 150 tysięcy. Już na starcie jesteśmy przegrani. Nie wybieramy najlepszych tylko najlepszych spośród tych, którzy się zgłosili.

4. Brak kontroli. W Polsce coraz więcej jest prywatnych szkółek piłkarskich, które są przedsięwzięciami komercyjnymi. Bardzo często zakładają je wykształceni trenerzy, którzy nie mogą znaleźć pracy, a więc zajęcia są prowadzone często na wyższym poziomie niż w klubach. Rola szkółek jest bardzo pozytywna, jednak kryterium selekcji nie jest jakość piłkarza a składka (a ta często eliminuje dzieci z biednych rodzin, które zawsze były podstawą piramidy). Przez lata talenty przemykały przez sito. PZPN uważa, że je zacieśnił, ale w nowej rzeczywistości jest to trochę nierealne i trudne do zweryfikowania.

5. Brak dobrych akademii młodzieżowych - w tej chwili o prawdziwych Akademiach można mówić w przypadku Zagłębia Lubin czy Lecha Poznań. Dobra praca z młodzieżą charakteryzuje np. Jagiellonię Białystok. Ale generalnie wciąż jest daleko do tego modelu, który przyniósł sukces klubom na Zachodzie.

To tylko kilka podstawowych problemów, które z czasem zaczną się mnożyć. Celowo pomijam problemy infrastrukturalne, gdyż w tym zakresie jest u nas coraz lepiej. Na najniższym poziomie nie jest to dziś problemem do rozwiązania w pierwszej kolejności.

Ale też tworząc pewien program nie można zawracać sobie głowy kolejnymi problemami, które mogą być rozwiązane na szczeblach lokalnych.

Zajmijmy się tymi podstawowymi.
[nextpage]Krok 1.

Szkolenie trenerów. Podstawą każdego tzw. systemu szkolenia jest edukacja trenerów. To nie jest tak, że dajemy książkę przypadkowym ludziom i mówimy: "Oto wasz program szkolenia, wprowadźcie go". Każdy nauczyciel powinien wiedzieć, co i dlaczego robi. Pytanie, jak dotrzeć do jak największej grupy szkoleniowców w jak najkrótszym czasie? I zrobić to na tyle rozsądnie, żeby nie były to kursy "na odwal się". Bo przecież ten "system" obowiązuje obecnie. Poziom kursów jest często niski, trenerzy skarżą się, że są naciągani. Co z tym zrobić?

Najbardziej przypadł mi do gustu model angielski. Polega on na tym, że federacja ma grupę trenerów wykształconych w pewnym kierunku. Każdy mały klub może zgłosić się do federacji i poprosić o pomoc we wdrożeniu modelu. Taki wykształcony przez federację edukator, ma 60 godzin rocznie zajęć w klubach. Pomaga prowadzić zajęcia, koryguje, naprowadza na właściwy tor, wdraża filozofię. To dobry duży pierwszy krok, który pozwoli inaczej spojrzeć na trening młodzieży. Patrzenie na wynik, uleganie presji rodziców, prezesów, brak odpowiednich programów szkoleniowych, to wciąż duży problem w mniejszych klubach. Wynika właśnie z braku edukacji.

Angielska metoda nie jest doskonała, bo przecież 60 godzin "korepetycji" nie zastąpi 5 lat studiów. Ale na początek jest dobra. PZPN ma już Narodowy Model Gry, który można zacząć wprowadzać masowo. Profesjonalni i doświadczeni trenerzy nie potrzebują tego programu, bo są to raczej podstawy, taka nauka z klas 1-3. Ale od czegoś trzeba zacząć, a potem to doskonalić. Na razie federacja koncentruje się na szkoleniu elit. Przykładowo podstawą belgijskiej rewolucji było doprowadzenie do sytuacji, gdy każda grupa młodzieżowa w kraju jest trenowana przez wykształconego trenera. I po kilku latach to się udało. Ograniczenie przypadku do minimum.

Cały system szkolenia trenerów w pewnym duchu ma doprowadzić ostatecznie do tego, żeby wszyscy mówili jednym językiem. Niekoniecznie, żeby wykonywali tępo polecenia, ale żeby do pewnego stopnia wiedzieli, jakie są dziś trendy, w którym kierunku powinniśmy iść, jakich piłkarzy kształcimy, dlaczego nie warto stawiać na wynik kosztem kształcenia piłkarza itd. My, obracając się często w kręgu wyedukowanych, nowocześnie myślących trenerów, uważamy, że to standard. Ale trzeba zejść poziom niżej, żeby zobaczyć, że wciąż decyduje wynik, presja prezesa, rodziców.

Musimy pamiętać, że oprócz sporej grupy szkoleniowców, którzy ciągle poszukują wiedzy i chcą coś osiągnąć w pracy z dziećmi, wciąż jest bardzo dużo grających piłkarzy, dla których praca z dziećmi jest jedynie zajęciem przy okazji. To dość powszechny przykład. Klub nie ma pieniędzy, żeby zatrudnić piłkarza do drużyny seniorów, więc zatrudnia go jako trenera młodzieży, za co już płaci gmina. W ten sposób ma solidnego piłkarza do pierwszego zespołu, ale często nie ma dobrego trenera dzieci.

Dobry, wyedukowany trener, to często dobry, kreatywny piłkarz. Polska potrzebuje nowej generacji piłkarzy, myślących, potrafiących rozegrać piłkę, technicznych. Dlaczego? Choćby dlatego, że przy dzisiejszym rynku takich zawodników łatwiej sprzedać, a to będzie z czasem źródło dochodów dla klubów. Belgijskie kluby od czasu wprowadzenia rewolucji w szkoleniu zwiększyły swoje dochody transferów ponad 7-krotnie. Dlaczego nie wyciągnąć z tego wniosków?

Krok 2.

W Polsce, co istotne, zbyt mało dzieci trenuje piłkę nożną. A to znaczy, że już na starcie mamy dużą stratę w stosunku do rozwiniętych piłkarsko krajów, gdzie w piłkę grają masy. Czy można coś z tym zrobić? To zdecydowanie najtrudniejsze zadanie. Tu już federacja nie jest w stanie działać sama, musi zaangażować państwo. Ale wiemy, że np. minister sportu, Witold Bańka, jest niezwykle przychylny różnym inicjatywom mającym na celu popularyzację sportu. Autentycznie chce po sobie coś zostawić. Koniunkturę warto wykorzystać. Trzeba rozmawiać z ministrem edukacji, samorządami. Ci wszyscy ludzie potrzebują dziś sukcesów, potrzebują się pokazać. I PZPN może dać im do ręki doskonałe narzędzie. Ale musi działać, przekonywać.
Najprostszym rozwiązaniem, moim zdaniem, byłaby organizacja w każdym powiecie rozgrywek międzyszkolnych. Może się to odbywać choćby w ramach SKS-ów, które Bańka chce reaktywować. Każda szkoła wystawia w roczniku drużynę. Szkoły rywalizują ze sobą, tworzą ligi (w przeciwieństwie do pucharów eliminują przypadkowość, słabszy dzień, nieobecność z powodu choroby itd. Wynika to z mojego osobistego doświadczenia, organizowałem swego czasu spory turniej w naszym mieście), rozgrywki sędziują trenerzy z okolicznych klubów. W ten sposób mają ciągły przegląd najlepszych zawodników.

Jest to coś na wzór DFB, jednak tam trenerzy po prostu wchodzą do szkół (nauczyciele są przeszkolenie w federacji) i wyciągają uzdolnione dzieci. My takich możliwości nie mamy, bo nie mamy takich pieniędzy jak Niemcy. Znajdźmy rozwiązanie efektywne, ale tańsze.

Takiego programu nie można wprowadzić z dnia na dzień w całym kraju. Trzeba zacząć od średnich powiatów, kilku, potem kilkunastu i tak dalej. Iść szerzej, schodzić niżej. Potem ten program można modyfikować. Nie mówię dziś, że to jedyne rozwiązanie. To tylko przykład działania.

Dziś tradycyjny nabór w klubach to przeszłość. Dziś trzeba zawodników szukać, rywalizować o nich. Wspomniałem o programie federacji Irlandii Północnej. Kilkunastu trenerów z federacji jeździ po całym kraju, wyławia talenty i namawia je do nauki w szkołach o profilu piłkarskim. W ten sposób federacja piłkarska stara się odzyskać młodzież dla piłki. Wcześnie większość uzdolnionych chłopców przejmował futbol gaelicki, teraz to się zmienia.

Wejście do szkół to prawdziwa rewolucja, ale na świecie ona się już dzieje. Poza tym taka współpraca ze szkołami mogłaby zaowocować np. elektronicznym systemem wyników. Nauczyciele WF i tak wpisują wyniki różnych dyscyplin do swoich notatników. Dlaczego nie mieliby wpisywać do elektronicznego formularza? To by dało trenerom klubowym możliwość monitorowania postępów sportowców, nie tylko piłkarzy. Bo to też częste w zachodnich systemach. Przedstawiciele różnych sportów współpracują ze sobą. Masz warunki ale nie chcesz grać w piłkę? Poszukaj szczęścia w sekcji lekkiej atletyki.

Nie jest to program utopijny. Chodzi w nim o to, by zwiększyć przegląd talentów z danego terenu. Kto ma talent, kto się rusza, kto jest szybki i wytrzymały, może trafić do sportu. Jeśli chce.

Potem, po szkole podstawowej, warto kontynuować taki program robiąc turnieje dzikich (podwórkowych) drużyn. Dlaczego? Bo niektórzy wchodzą do sportu później. Poza tym nawet najlepszy system może być wadliwy. Przekonali się o tym choćby Niemcy, którzy takiego Andre Schuerrle wyłowili dopiero jako 16-latka. Latami grywał w malutkim klubie niezauważony przez nikogo. Druga sprawa to biologia. Trener Krzysztof Paluszek (jeden z twórców Narodowego Modelu Gry, obecnie dyrektor Akademii Zagłębia Lubin) opowiadał mi, że kiedyś robił badania na temat wieku biologicznego 15-latków. W połowie przypadków 15-latek miał 15 lat również biologicznie. Ale część zawodników dojrzewała znacznie wcześniej, a część znacznie później. Wychodziło na to, że w jednym roczniku różnica wieku między chłopcami może stanowić… aż 6 lat! Szokujące, ale jednak. Więc trener, który chce wygrywać mecze, po prostu bierze większych chłopców. Umówmy się, grupa 18-latków zmiecie z powierzchni grupę 12-latków. Talent nie ma tu nic do rzeczy. Mniejsze dzieci zostają wyeliminowane na starcie. Dlatego warto taki program rozwijać i modyfikować.

Krok 3.

Kontrola. Tu proponowałbym wykorzystanie istniejącego już, ale niedziałającego odpowiednio, programu Akademia Młodych Orłów. W tej chwili może nie wygląda on najlepiej, ale po pewnych modyfikacjach można go użyć w dobry sposób. Choćby na wzór niemiecki. A więc trenerzy z AMO powinni być "zainstalowani" w powiatach, jeździć i wyszukiwać młodych graczy w klubach i akademiach. Potem zapraszać najlepszych na dodatkowy indywidualny trening raz w tygodniu (niektóre oddziały AMO tak działają, choćby ten w Bydgoszczy).

W ten sposób najlepsi zawodnicy byliby doskonaleni według najlepszych metod opracowanych przez związek. A dodatkowo większe kluby miałyby w każdym powiecie przegląd talentów.
[nextpage]Ale żeby coś takiego zrobić, małym klubom i akademiom musi się opłacać promowanie piłkarzy. Niestety dzisiejsze przepisy skłaniają trenerów raczej do ukrywania piłkarzy, niż ich pokazywania światu.

Tu musi wejść sprawa ekwiwalentów za wyszkolenie młodych zawodników. Obecny system nie promuje klubów szkolących najmłodsze dzieci, na najważniejszym etapie rozwoju (do 12. roku życia). Kluby dostają przy transferze 200 złotych za każdy rok gry piłkarza w klubie. A chodzi o to, żeby trener i klub mieli interes w tym, żeby swojego piłkarza pchnąć dalej. Czyli np. jeśli taki talent idzie do akademii dużego klubu, jeśli gra w kadrach młodzieżowych regionu czy kraju, powinno się to wiązać np. z regularną wypłatą, nawet mniejszych środków. Ale żeby było to jakoś odczuwalne. Bo przy dzisiejszych przepisach trenerzy uważają, poniekąd słusznie, że są okradani. I dlatego wielu nie chce brać udziału w turniejach, wolą chować piłkarzy, żeby jakiś duży klub ich sobie nie wziął. Musi być tu wspólny interes, sytuacja win-win. I kontrola związku pilnującego interesów najmniejszych.

Krok 4

Akademie młodzieżowe w klubach Ekstraklasy i 1. ligi. To konieczność. Kluby w dzisiejszych realiach w końcu zrozumieją, że jedyną szansą na rozwój jest produkcja i sprzedaż piłkarza. Nie jest tak, że "to dobre, bo tak chcą zwolennicy tego projektu", ale dlatego, że dziś polskie kluby będą coraz niżej w hierarchii, jeśli nie będą miały dochodów ze sprzedaży zawodników. Ta świadomość poszła bardzo do przodu w ostatnich latach. Ale wciąż jesteśmy bardzo zacofani w stosunku do Zachodu, gdzie te akademie młodzieżowe to dziś norma. Czym one są? To takie małe piłkarskie "uniwersytety", które dokonują ostatniej selekcji, zatrudniają najlepszych trenerów i wprowadzają zawodników na poziom ligowy. Tego nie da się wprowadzić bez odpowiedniego wynagradzania klubów z puli Ekstraklasy SA czy PZPN.

Ale tu kolejny problem/wyzwanie. Przede wszystkim to muszą być połączone działania. Dzisiejsza sytuacja, gdzie dwie "władze" ze sobą rywalizują to patologia. Związek jest tak silny jak jego kluby, a kluby będą silne, jeśli związek stworzy im solidne podstawy, choćby dotyczące szkolenia piłkarzy czy trenerów. To oczywistości, których jeszcze nie rozumieją ludzie kierujący piłką. Chore ambicje zwyciężają nad racjonalnym myśleniem. To takie polskie.

Po co to wszystko? Po to by poprawić ogólny poziom piłki nożnej. Walczymy dziś o wprowadzenie programu (systemu szkolenia) młodzieży, bo żyjemy w 40-milionowym kraju, którego reprezentacja po raz pierwszy od 30 lat awansowała do drugiej rundy poważnej imprezy, którego mistrz gra w Lidze Mistrzów pierwszy raz od 20 lat, bo miał farta w losowaniu. Stać nas na dużo więcej, ale wciąż tworzy się problemy i dyskusje zastępcze. Polska ma dziś niezłe pokolenie piłkarzy i możliwości, by wprowadzać zmiany. Ale też polska specyfika jest taka, że jeśli idzie dobrze, to po co się wysilać. Tak jakby dobrze miało iść zawsze. Czy potrafimy przezwyciężyć swoje przyzwyczajenia?

Przeczytaj inne teksty autora

Źródło artykułu: