WP SportoweFakty: Na Twitterze przeczytałem: "Piszczek leci do Barcelony, pewne info".
Łukasz Piszczek: No i jakoś siedzimy w Dortmundzie.
Ale Barcelona się panem interesuje?
- Dwa lata temu też tak pisano i podobnie jak wtedy - nie mam zielonego pojęcia. Czytałem o tym, tak jak pan - w hiszpańskiej prasie. Jeśli jednak w tak wielkim klubie ktoś się mną interesuje, to na pewno jest to dla mnie bardzo miłe. Podchodzę do tego spokojnie i patrzę przede wszystkim na to, co mam do zrobienia w Dortmundzie, a nie zastanawiam się nad tym, jaka przyjdzie oferta.
Zaczął pan siódmy sezon w Borussii Dortmund. Zostanie pan tu do końca kariery?
- Nie wiem, co musiałoby się stać, żebym stąd odszedł. Dobrze czuję się w Dortmundzie, zawsze to powtarzam i nie robie tego, żeby komuś się przypodobać.
Proszę wybaczyć, ale to nie jest najpiękniejsze miejsce do życia.
- Zależy kto, co lubi. Mieszkam w ładnej i spokojnej okolicy. Poza tym na co dzień zajmuję się poważnym graniem w piłkę w poważnym klubie, jednym z największych w Europie. Dowiedziałem się ostatnio, że rodzina Borussii liczy ponad 154 tysiące osób i pod tym względem zajmujemy czwarte miejsce na kontynencie. Bundesliga także jest ciekawą ligą. Naprawdę niczego nie brakuje mi do spełniania marzeń. Poza tym region, w którym gram, jest wyjątkowy.
ZOBACZ WIDEO Niesamowity mecz Legii Warszawa w Dortmundzie[color=black]
[/color]
To znaczy?
- Wszyscy rozmawiają o piłce. Klubów, które grają lub grały w 1. i 2. Bundeslidze, jest tu kilkanaście. Wszystkie mają swoje wielkie tradycje. Ludzie naprawdę żyją tu futbolem. Jeśli nie jestem na treningu lub meczu, to odpoczywam w domu - tak wygląda moje życie. Jestem człowiekiem, który nie musi codziennie jeść wykwintnego posiłku w pięknej restauracji. Moja żona dobrze gotuje i dobrze się tu czujemy.
Żona gotuje po polsku czy po niemiecku?
- Raczej po polsku. A może po prostu zdrowo.
Myśli pan o tym, żeby zostać w Niemczech na stałe?
- Nie. Nasze rodziny mieszkają w Polsce, na Śląsku, i pewnie tam się osiedlimy, kiedy przestanę grać w piłkę. Starsza córka ma pięć lat, młodsza dziewięć miesięcy, dlatego jeśli zostaniemy tu jeszcze dwa, trzy lata, nie będzie problemu ze zmianą szkoły.
W Dortmundzie jest trochę jak na Śląsku i liczy się etos pracy? Możecie przegrać, ale jeśli kibice będą widzieli walkę, to wybaczą?
- Kiedy tu przychodziłem, można to było odczuć jeszcze bardziej niż teraz. Przez te wszystkie lata sukcesów, które się pojawiły, niektórzy pomyśleli, że tak już będzie zawsze. Trener Thomas Tuchel ostatnio zwracał nam uwagę właśnie na to, że zgubiliśmy trochę gen walki, ale na szczęście w spotkaniach z Hamburgiem i Bayernem wszystko, co ważne, wróciło. Pokonaliśmy Bayern walką do ostatniej minuty, kibicom to na pewno się podobało.
Cieszy się pan, że gra przed tak żywiołową publicznością, a nie jak na scenie teatru w Madrycie?
- Wszystko zależy od rangi meczu. W Madrycie grałem trzy razy i był taki mecz, który Real musiał wygrać z nami 3:0. Wtedy był tam taki kocioł, że czuliśmy się jak w Dortmundzie, nie słyszeliśmy własnych głosów. Z teatrem nie miało to nic wspólnego. U nas zresztą też bywa różnie, zdarzają się mecze, kiedy jest ciszej. Jak nam nie idzie ze słabszą drużyną, ludzie się niecierpliwią, pokazują niezadowolenie. To normalne, do dobrego się przyzwyczajasz.
W Dortmundzie na każdym kroku słychać język polski. To kolejne pokolenie emigracji sprzed wielu dekad. Łatwiej było o aklimatyzację?
- Nigdy nie spotkałem się z uprzedzeniami w związku z tym, że jestem Polakiem, więc nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Bardzo dobrze się tu czuję, nie potrzebowałem wiele czasu, żebym mówił, że jestem u siebie.
Długo zbieraliście się po odejściu Juergena Kloppa?
- To była trochę specyficzna sytuacja, bo trener i klub ogłosili jeszcze w trakcie sezonu, że to ostatnie rozgrywki, w których wspólnie pracujemy. Można się było z tym oswoić. Na pewno na początku było to zaskoczenie i smutek, bo jednak razem z Kloppem wiele osiągnęliśmy. Ale kiedy przyszedł trener Tuchel, swoją fachowością szybko nas do siebie przekonał.
Nie bał się pan, że nie załapie się do tego pociągu?
- Myślę, że każdy w jakimś stopniu miał obawę. Na pewno Kubie Błaszczykowskiemu nie było łatwo, nie był zadowolony, że musi odejść. Ale pewne rzeczy w piłce trzeba po prostu zaakceptować.
Ma pan wrażenie, że z Tuchelem dotarliście się dopiero w tym sezonie?
- Bzdura. Poprzedni był najlepszym w historii pod względem zdobytych punktów. Łatwo się o tym zapomina, bo Bayern był jeszcze lepszy i wywalczył mistrzostwo. Gdybyśmy w obecnym sezonie grali tak jak w poprzednim, jako liderzy mielibyśmy jeszcze przewagę nad resztą, a tak - jesteśmy na trzecim miejscu. W klubie zaszły jednak duże zmiany.
Pojawiło się ośmiu nowych zawodników, a pan w wieku 31 lat został najstarszym zawodnikiem pierwszego składu. Jak panu w roli seniora?
- Jestem bardziej doświadczony, mam swoje przemyślenia. Gram inaczej. Gdy widzę, kiedy młodszy zawodnik robi coś źle, tłumaczę mu, że mógłby się lepiej zachować.
A jak ktoś odfruwa, sprowadza pan go na ziemię?
- Zdarza się.
Należy pan do rady drużyny?
- Ciężko u nas stwierdzić, kto jest w radzie drużyny, ale wydaje mi się, że jestem w gronie zawodników, z których zdaniem trener się liczy.
Zgodzi się pan, że Bundesliga ma dwie prędkości: najpierw jest Bayern, a później cała reszta?
- Przez ostatnie trzy lata zdecydowanie tak to wyglądało, w tym roku widzimy jednak, że i Bayern ma problemy. Nie mają aż tak wyśrubowanych wyników na tym etapie sezonu. Liga jest bardziej wyrównana, pięć drużyn ma po 21 punktów, a teraz szykują nam się trzy mecze z rzędu z zespołami, z którymi walczymy o mistrzostwo. Jeśli jednak chodzi o aspekt finansowy, najpierw jest Bayern, potem duża przerwa, potem my, potem przerwa i dopiero wtedy pojawia się reszta stawki. Pieniądze, jakie Bayern zarabia i płaci, są niewyobrażalne dla wszystkich pozostałych klubów.
Czuje pan, że jest w formie z 2013 roku, kiedy dotarliście do finału Ligi Mistrzów?
- Uknuliście jakąś teorię po meczu reprezentacji z Rumunią, który rzeczywiście wyszedł mi całkiem dobrze. Ale wydaje mi się, że na równym, bardzo wysokim poziomie gram od jesieni poprzedniego roku. Od decydującego o awansie do mistrzostw Europy meczu z Irlandią bardzo rzadko zdarza mi się mieć słabszy mecz. Rzeczywiście formą przypominam siebie z 2013 roku, tylko że gram inaczej.
Odpowiedzialniej?
- Tak. Trener stosuje teraz taką taktykę, która wymaga ode mnie, żebym nie włączał się aż tak często w akcje ofensywne. Kiedy gram jako skrajny obrońca to mogę sobie pohasać, ale kiedy występuję bliżej środka, właściwie mam zakaz przekraczania środkowej linii boiska. Czytam czasami w polskiej prasie, że w jakimś meczu Bundesligi za rzadko atakowałem, a w klubie jakoś zbieram świetne recenzje. Bardzo mi przykro, ale po prostu mam swoje zadanie do wykonania, o którym dziennikarze po prostu nie mają pojęcia.
Wspomniał pan o meczu reprezentacji Polski z Rumunią, jednak o kadrze ostatnio więcej mówiło się z powodu afery alkoholowej.
- Myślę, że świetnie na ten temat wypowiedział się niedawno Juergen Klopp, który stwierdził, że alkohol wśród obecnych piłkarzy w porównaniu z tymi sprzed dekady praktycznie nie istnieje. Zawodnicy, z którymi pracuję w klubie i reprezentacji, prowadzą się profesjonalnie, ale rzeczywiście podczas przedostatniego zgrupowania zdarzyło się coś, co nie powinno się zdarzyć. Wiedzieliśmy, że taki problem się pojawił, powinniśmy rozwiązać go we własnym gronie. Tak wypadało to załatwić. Wydało się, napisała o tym prasa, dowiedzieli się ludzie, jednak wydaje mi się, że "afera" to za duże słowo. Aż tak bardzo złego nic się nie stało, a wszystko miało pozytywny wpływ na naszą grę w Bukareszcie z Rumunią.
[nextpage]To znaczy?
- No bo jak ktoś zawali na boisku, albo poza nim, to chce pokazać później, że to był tylko wypadek przy pracy.
To może róbcie tak przed każdym meczem?
- Bez żartów. Ten incydent na pewno w jakimś stopniu oczyścił atmosferę. Widocznie nadszedł czas, żeby trener przypomniał, jak powinniśmy się zachowywać, czego od nas oczekuje nie tylko podczas meczów, ale w trakcie całego zgrupowania. Dobrze, że koniec końców załatwiliśmy wszystko tak, jak załatwiliśmy.
Czyli jak?
- Wszyscy zawodnicy zostali powołani na mecz z Rumunią.
Mecz z Rumunią był nawet lepszy od tego, w którym wygraliśmy z Niemcami?
- No nie, Niemcy to jednak trochę inna drużyna, nie ta klasa. Nie zapominałbym też o spotkaniu z Irlandią Północną na inaugurację mistrzostw Europy. Wydawało mi się, że jestem doświadczonym zawodnikiem, dużym facetem, a jak wyszedłem na rozgrzewkę, to poczułem, że mam ciężkie nogi.
Przemęczenie?
- Nie, to był stres. Wróciłem do szatni i widziałem, że muszę mocno popracować nad swoją głową, zanim wrócę na boisko i usłyszę gwizdek. Chciałem się skoncentrować, ale wiedziałem, że nie mogę przesadzić z motywacją. Bardzo mi zależało, żeby we Francji chociaż wyjść z grupy, byłem na dwóch poprzednich turniejach o mistrzostwo Europy i wiedziałem, jak wielkim rozczarowaniem był brak awansu do fazy pucharowej. A właściwie - jak wiele wysiłku kosztuje to, by potem sobie wszystko w głowie poukładać. Stresowałem się przed Irlandią Północną, później przed Niemcami chciałem, żeby wszystko fajnie wyszło, ale potem już miałem tylko przyjemność. Chciałbym w takim turnieju grać co dwa lata, po to się trenuje, by brać udział w tego typu imprezach. Mam nadzieję, że mundial w Rosji będzie kolejnym turniejem w mojej karierze, tym razem ostatnim, który pozwoli mi ładnie zakończyć historię występów w reprezentacji Polski.
Powiedział pan - "musiałem popracować nad swoją głową". To znaczy co zrobić?
- Dużo. Od dwóch lat współpracuję z psychologiem Kamilem Wódką. Wcześniej miałem wewnętrzne problemy, z którymi nie potrafiłem sobie poradzić. Po tylu latach wyczynowego uprawiania sportu zrozumiałem, że sam nie dam rady, że nie znam metod, które pozwalałyby mi zresetować się po meczu, by przed kolejnym być czystym. Głowa pracowała bez przerwy. Nie potrafiłem się odciąć. Tkwiłem w tym. Myślę, że od współpracy z psychologiem zaczęło się to, że od roku gram na tak wysokim poziomie.
Nie odpowiedział pan na pytanie, jak pracuje nad głową?
- Podstawowym założeniem jest po prostu trening. Wcześniej wiele rzeczy robiłem intuicyjnie. Budowałem swój warsztat, nieźle mi to wychodziło, ale kiedy coś szło nie tak, brakowało mi wiedzy, jak sobie z tym poradzić. Są różne ćwiczenia. Może być jakaś relaksacja, która spowoduje rozluźnienie sztucznie napiętych z nerwów mięśni. Może być wizualizacja.
Słyszałem, że jak się wizualizuje zwycięstwo, to po porażce można zejść z głową jeszcze niżej.
- Wizualizacja nie oznacza tylko myślenia o zwycięstwie. Mam przygotowanych kilka, które pokazują moje konkretne akcje na boisku, wiążą się z odpowiednimi dla danej sytuacji hasłami, które w danym momencie przypominają mi, jak się zachować. To są różne scenariusze. Możesz grać powyżej swojego poziomu, na swoim poziomie, albo poniżej i wtedy, jako zawodnik, musisz sobie w głowie ułożyć rzeczy, zaczynając od najważniejszych.
A co w takim momencie jest najważniejsze?
- Uśmieje się pan pewnie. Nie można zapomnieć, że najważniejsza jest najbliższa akcja. Nieważne czy przegrywasz 0:3 czy prowadzisz 3:0. Trzeba się koncentrować na danej chwili. I trzeba mieć cały czas w sobie pewność, że jesteś się w stanie wygrać z każdym
Odfrunął pan kiedyś? Uwierzył za bardzo w siebie?
- Właśnie nie. I może na tym polegał mój problem. Gdyby mi się to zdarzyło, może łatwiej poradziłbym sobie z wątpliwościami odnośnie siebie. Podobno ci, co za dużo nie myślą o tym, jak sobie poradzić w najbliższym meczu, nie gromadzą w sobie problemów. Łatwiej mają.
Euro było sukcesem?
- Liczyłem na to, że dojdziemy do ćwierćfinału. W rozmowie z "Piłką Nożną" powiedziałem, że to cel, który mnie satysfakcjonuje. Ale napisaliśmy historię w taki sposób, że pozostaje niedosyt. Co prawda odpadliśmy z mistrzami Europy, ale mogliśmy z nimi wygrać w regulaminowym czasie i walczyć dalej. Chce pan się znowu uśmiać?
Proszę.
- "Taka jest piłka". Wiem, uciekam w proste hasła. Zaakceptowałem to, że doszliśmy do najlepszej ósemki, a może kiedyś, jak skończę karierę, to wrócę do tej historii i powiem, co mogło być lepiej.
Karnego nie wykorzystał Jakub Błaszczykowski. Jedna mądra osoba powiedziała mi, że to dobrze, że trafiło na niego, bo on akurat wie, jak podnosić się z kolan.
- Oj, chyba jak nikt inny w naszej reprezentacji. Naprawdę nie miał łatwego życia, taki był jednak przekaz jego książki, że nieważne, jak ciężko jest w życiu, jak trudny jest los, da się z tego wyciągnąć coś dla siebie i zamienić w dobre rzeczy. Na początku myślisz, że właśnie świat się skończył, a później okazuje się, że życie toczy się dalej i trzeba sobie radzić. Kuba często miał pod górkę i sobie poradził. Na samym Euro było mi go żal, żal wysiłku jaki włożył w ten turniej, żal wysiłku, jaki włożyła cała drużyna. Kiedy to on nie strzelił tego karnego, było mi podwójnie ciężko. Tyle że wiedziałem, że się podniesie.
Polacy to dziwny naród. Znienawidzili Błaszczykowskiego za aferę z biletami, kochali po tym, jak nie strzelił karnego...
- Czas i okoliczności mają na to wpływ. Cała ta historia z Euro, z tym, co działo się pół roku przed turniejem, kiedy Kuba nie grał w Fiorentinie, odegrała olbrzymią rolę w postrzeganiu jego roli. Wielu ludzi go skreśliło, niektórzy chcieli, żeby nie jechał do Francji, mówili, że nie zasługuje, bo nie ma rytmu meczowego. A on, wbrew wszystkim przeciwnościom, pokazał, że potrafi wykorzystać ten czas, trenował, a później pokazał klasę. Był jednym z najlepszych zawodników na turnieju, a kibice kochają bohaterów. Kuba strzelił dwa gole, przeszedł bolesną drogę, by znowu wejść na szczyt, i chociaż na koniec nie strzelił karnego, ludziom łatwiej było to wszystko wybaczyć.
Co działo się w szatni po ćwierćfinale? Cicho było?
- Przecież nie powiem, co działo się w szatni. Może byliśmy trochę rozczarowani, po prostu. Wiedzieliśmy, jak ten mecz się układał. Wiedzieliśmy, że Portugalia przeszła przez fazę grupową bez zwycięstwa. Dobrze sobie poradziliśmy z presją, od początku pokazaliśmy, że się nie boimy. Taka porażka po karnych boli bardziej niż 0:3 po 90. minutach. Wtedy przynajmniej wiesz, że byłeś słabszy.
Kiedy kilka lat temu Borussia grała z Bayernem na mecz z Polski przyjeżdżało kilkunastu dziennikarzy, teraz - czterech. Wie pan dlaczego? Bo się przyzwyczailiśmy. Myśli pan, że ktoś kiedyś postawi pomnik trójce z Borussii za to, że szła z przodu i maczetami równała krzaki, żeby innym polskim zawodnikom było łatwiej?
- Arek Milik jest w Napoli, Grzesiek Krychowiak w PSG, a Kamil Glik w Monaco - wszyscy zawdzięczają to ciężkiej pracy. Nikt im niczego nie dał za darmo. Ale rzeczywiście to, jak Lewandowski, Błaszczykowski i Piszczek radzili sobie w Borussii na tamte czasy, nie było takie oczywiste i normalne, dlatego miało oddźwięk. Ludzie szybko przyzwyczajają się do dobrego. Przez trzy lata wspólnej gry w Dortmundzie zrobiliśmy polskiej piłce reklamę. Jeśli ktoś to już docenia, albo doceni w przyszłości, będę się bardzo cieszył.
Rozmawiał w Dortmundzie Michał Kołodziejczyk
Wiadomo, że wiekszość takich bredni to wymysł pismaków, a sam zainteresowany nie ma o tym zielonego pojęcia - a nawet gdyby coś wiedział to oficjalnie na tym etapiMyślałem, że jak ktoś chce poczytać bzdety, to trzeba wejść na 'pudelka', ale widzę że tutaj też nieźle bujacie w obłokach. Czytaj całość