Piłka Nożna: Z Borussią Dortmund zagraliście otwartą piłkę. Kosztem była strata ośmiu bramek, które idą też na twoje konto.
Michał Pazdan: - OK, mecz był otwarty, ale nie lubię takich spotkań. Strzelili osiem bramek, mogli dołożyć jeszcze dwie, trzy, ale my tak samo. Było widać różnicę między nami a Borussią. Nie ma co ukrywać: piłkarsko ileś razy nas przewyższają. Trzeba popatrzeć ogólnie, na cały zespół. Graliśmy zmienionym ustawieniem w defensywie i przy okazji pięcioma ofensywnymi zawodnikami na stadionie, na którym nawet najlepszym zespołom trudno jest zremisować.
Czułeś, że dotknęło to bezpośrednio ciebie, nazwanego przez kibiców po Euro 2016 ministrem obrony narodowej?
- Kiedy grasz z lepszą drużyną, można próbować postawić autobus w polu karnym, stracić trzy, cztery gole i pewnie nie strzelić żadnego. Inaczej po prostu wjadą ci do bramki. W Lidze Mistrzów nie ma jednostki, która sama zatrzyma przeciwnika. To nie ten poziom. Ciężko coś zrobić, kiedy rywal gra szybką piłką, stwarza sytuacje seriami.
Po ćwierćfinale mistrzostw Europy i remisie w Warszawie z Realem jesteś już zmęczony tematem Cristiano Ronaldo?
- Powiem szczerze, że tak. Wiele osób łapie ten temat, a to już było, minęło.
W niedawnym wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" powiedziałeś: "Za mało mówi się o tym, że piłkarz zapobiegł utracie bramki, zwracamy uwagę tylko na strzelców goli. Mnie bardziej cieszy zablokowanie rywala." Przygotowując się do wywiadu i badając skalę pazdanomanii odniosłem inne wrażenie. Wspomniany tytuł ministra obrony narodowej, setki memów, poświęcony tobie odcinek kreskówki "Blok Ekipa", przywitanie w miejscu, gdzie masz dom, po powrocie z Euro 2016. Popularność nie zaczyna cię przytłaczać?
- Wzrost zainteresowania moją osobą był naturalny, ale nie motywuje mnie dodatkowo, tylko taka jest w sporcie kolej rzeczy. Dla mnie w tym wszystkim dalej najważniejsza jest piłka. Pierwszy wniosek jaki wyciągnąłem - muszę być jeszcze lepiej przygotowany do gry. Ludzie inaczej patrzą na Pazdana, obserwują każdy ruch na boisku. Jedyne o czym myślałem cały czas, jeszcze bardziej po pięciu tygodniach przerwy przez kontuzję, która wyłączyła mnie z rytmu treningowego, żeby być gotowym na mecze. Nie jest łatwo po długiej przerwie, bez treningów z zespołem przed sezonem, wyjść na boisko i zagrać tak, jak oczekują kibice. A ja nie pamiętam kiedy ostatni raz w pełni przepracowałem okres przygotowawczy. Na pewno jeszcze zanim przeszedłem do Legii.
ZOBACZ WIDEO Zobacz fenomenalną bramkę Grosickiego! Gol sezonu? [ZDJĘCIA ELEVEN]
W okresie zmiany Besnika Hasiego na Jacka Magierę na trenerskiej ławce powiedziałeś, że w Legii przeszkadzają ci ciągłe zmiany w składzie. Od tego czasu awansowaliście w tabeli ekstraklasy, zremisowaliście z Realem i gracie w Lidze Mistrzów o awans do fazy pucharowej Ligi Europy.
- Patrząc na wyniki w ekstraklasie czy spotkanie z Realem widać mega różnicę. Zmieniła się nasza gra w piłkę i zrozumienie na boisku. Od dawna powtarzam jak ważna jest dla mnie w futbolu stabilizacja. Lubię kiedy w obronie czy pomocy zespół gra podobnie, bo wtedy łapie się automatyzmy. Tracimy tak dużo bramek przez zmiany. W ofensywie mamy jakość, strzelamy gole, na pewno poszliśmy do przodu. Vadis czy Rado to zawodnicy, którzy nawet w Lidze Mistrzów robią różnicę.
Po tym jak ostatecznie nie odszedłeś z klubu w letnim oknie transferowym podpisałeś nową umowę. Wpisanie sumy odstępnego było jej najważniejszym punktem?
- Nie wypowiadam się na ten temat. Cieszę się, że doszliśmy z Legią do porozumienia i tyle.
Co myślisz na hasło: Sporting?
- Od pomysłu na ten mecz jest trener Magiera. Jeśli uda się nam zagrać tak, jak z Realem u siebie, i jeszcze wygrać, będzie super. Mam wrażenie, że wiele osób nie ocenia Sportingu racjonalnie. Kiedy uda się awansować do Ligi Europy, to będzie ogromny sukces, przecież po losowaniu nikt nie stawiał takich celów. Umówmy się, to zespół, w którym gra trzech czy czterech zawodników wartych po 20 milionów euro, kilku mistrzów Europy. Rozumiem, że wszyscy mają ogromne oczekiwania, szczególnie po meczu z Realem, ale patrzę na to realnie. Trzeba po prostu wyjść i zagrać bez presji. I cieszyć się meczem.
Twoja kariera uchodzi za modelową: gra w solidnych klubach w lidze, awans do kadry, transfer do Legii, pierwszy tytuł mistrzowski i podstawowy skład w reprezentacji. Taką wizję miał na przykład Jakub Czerwiński, przechodząc z Pogoni Szczecin na Łazienkowską.
- Przyglądam się Kubie z boku i widzę, że to chłopak, który nie narzeka, jest zaangażowany i ciężko pracuje. Czyli jest świadomy tego, co jest ważne. Nie oceniam czy jest to dobra droga, ale kiedy dużo grasz na odpowiednio wysokim poziomie, stajesz się przez to lepszym zawodnikiem. Na tej pozycji po skoku na głęboką wodę w zbyt młodym wieku możesz zginąć. Nawet Kamil Glik, który sobie poradził, potrzebował kilku lat, żeby wejść do składu Torino i dobrze wyglądać. Grając na obronie najważniejsze jest doświadczenie: umiejętność ustawienia się, kiedy czujesz, gdzie może spaść piłka, jak zachowa się rywal. Wiem, że wieku nie oszukam. Wydaje mi się, że jestem młodszy, że nie zbliżam się przebiegiem do trzydziestki. Czuję się dobrze, bo poznałem swój organizm. Powinno się to jednak stać jakieś trzy lata wcześniej.
Kiedy zyskałeś świadomość?
- Myślę, że niedawno. To nie działa tak, że przeczytam mądrą książkę, zorganizuję życie według rozpiski i wszystko się ułoży. Niektórych rozwiązań trzeba spróbować, coś zmienić, doświadczyć co jest dobre dla ciebie, a nie ogółu. Przez to lepiej funkcjonuję, przede wszystkim szybciej regeneruję się, co jest najważniejsze, kiedy gram co trzy, cztery dni.
Rozmawiałem z kilkoma twoimi znajomymi. Podobno grając w Górniku Zabrze dojazdami do Nowej Huty w każdym wolnym terminie zajechałeś opla corsę.
- Nie wiedziałem, czy na mojej formie odbije się 120 kilometrów drogi na trening każdego dnia. Byłem przyzwyczajony do podróży, więc nie sprawiało mi to problemu. Na trasie często był jeszcze postój na hot doga albo jakiś fast food. Dopiero po kilku latach, kiedy nabrałem doświadczenia, zauważyłem, że nie da się tak funkcjonować. Przynajmniej ja nie mam takiego zdrowia.
Usłyszałem też, że Michał Pazdan idealnie oddaje popularne powiedzenie selekcjonera Adama Nawałki, czyli "jak robota to robota, jak grill to grill".
- Czasami mam ochotę i zjem coś na mieście, albo wieczorem w domu wypiję piwko czy winko. To normalne. Nie stanę się jakimś mega profesjonalistą, który nie weźmie alkoholu do ust. Nie o to chodzi. Trzeba zachować umiar, bo kiedy non stop funkcjonujesz tak samo i jesteś zafiksowany, nie odetniesz się. A najważniejsze, żeby odpoczęła głowa.
Do Nowej Huty z Zabrza przyjeżdżałeś też na sesje pokera u Pawła Wasilewskiego, brata Marcina.
- Kiedy następnego dnia trening był po południu, to przyjeżdżałem nawet często i zdarzało się, że graliśmy bardzo długo. Piłka jest ważna, ale chciałem mieć normalne życie, młodość i grupę znajomych, więc niczego nie żałuję. Bardzo fajne czasy.
Trafiałeś na trenerów z charakterem. W Górniku Ryszard Wieczorek wyrzucił cię z meczowej kadry przed debiutem w ekstraklasie, kiedy na zgrupowaniu przed meczem do pokoju wróciłeś kilka minut po ciszy nocnej.
- Wyszedłem może dziesięć minut po czasie z pokoju Tomka Zahorskiego, z którym kończyliśmy mecz na PlayStation. O niczym nie wiedziałem. Rano wstaję, a tam Adaś Marciniak, którego nie było w osiemnastce na mecz. Pytam się: co jest Ribek? Bo miał ksywkę Ribery. Słyszę: masz się spakować i jechać do domu. Wchodzę za ciebie do składu. Z trenerem rozmawiałem dopiero po śniadaniu. Za tydzień wyszedłem już w pierwszym składzie z Polonią Bytom, kiedy Dawid Jarka zdobył cztery bramki. Ani razu przed debiutem nie siedziałem na ławce rezerwowych.
Co najcenniejszego wygrałeś w gierkach na treningach Jagiellonii Białystok z trenerem Michałem Probierzem?
- Pewnie jakąś książkę. Graliśmy często, tylko z trenerem Probierzem trudno jest wygrać. Ma taką cechę, że nie lubi przegrywać i nawet kiedy jest blisko remisu raczej to on zwycięża, często zrobi coś tak, że na końcu jest górą. Podpuszcza zawodników, zazwyczaj ustalając gry, w które jest dobry. Trzeba mu przyznać, że nawet jak na swój wiek wrzutkę i jakość piłkarską w prawej nodze ma bardzo dobrą. Kiedy dawał pokaz, to piłki szły w punkt. Specjalność: dośrodkowania i wcineczki. Stawką były książki, trener ma szerokie horyzonty i wybierał nie tylko piłkarskie, których tytuł był później przesyłany SMS-em. Zawsze kazał sobie napisać dedykację, na przykład: "Dla trenera Michała Probierza od Michała Pazdana za przegranie w konkursie dziesięciu dośrodkowań". Podejrzewam, że do dziś leje chłopaków i buduje bibliotekę.
Wiele razy w życiu słyszałeś, że jesteś synkiem trenera Nawałki? Jest grupa piłkarzy z taką łatką. Paweł Olkowski mówił kiedyś w wywiadzie dla "PN", że słyszał to tak często, że dla pewności zapytał się mamy.
- Szczerze? Na początku mówiono, że było wielu synów selekcjonera. Jeśli trener zna zawodnika, na pewno na początku jest mu łatwiej. Ale musi to potwierdzić na boisku. W czerwcu 2015 roku, sam po sobie czułem, że jestem gotowy na granie w kadrze i dostałem powołanie na mecz z Gruzją.
Co zmieniło się w reprezentacji po Euro 2016?
- Mecz z Rumunią pokazał, że nic. Były mniejsze i większe problemy, jak w każdej drużynie. Na Euro kadra miała stabilną jedenastkę. Wszyscy się znaliśmy, potem było trochę zmian, rotacji. I może dlatego pierwsze mecze po mistrzostwach nie były takie jak oczekiwano.
Nie było tak, że staliście się zespołem, który musiał nauczyć się żyć z długo oczekiwanym sukcesem?
Chłopaki są tak doświadczeni, że to nie ma znaczenia. Każdy w reprezentacji, tak jak w Legii, zna swoją wartość.
Rozmawiał Michał Czechowicz