Nie płakać nad Brożkiem, tylko brać się do pracy - rozmowa z Markiem Chojnackim

Przed tygodniem wydarzenia na boiskach ekstraklasy komentował dla nas Michał Globisz, trener juniorskich reprezentacji Polski. O 20. serii spotkań rozmawiamy z Markiem Chojnackim, do niedawna trenerem Łódzkiego KS, byłym piłkarzem tego klubu, w którym rozegrał grubo ponad czterysta spotkań. W miniony weekend na boiskach ekstraklasy działo się, oj, działo...

Piotr Tomasik
Piotr Tomasik

Piotr Tomasik: Przede wszystkim poleciały dwie trenerskie głowy - zarówno Marek Motyka, jak i Jacek Zieliński stracili pracę. To także dla pana był szok, że obydwie Polonie wymieniły szkoleniowców?

Marek Chojnacki: Oczywiście. Ten pierwszy miał bardzo trudne warunki do pracy, zimą odeszło paru ważnych zawodników, a nikt wartościowy w ich miejsce nie przyszedł. Oprócz tego klub nie najlepiej wygląda organizacyjnie i finansowo. Prezesi stwierdzili, że winę za wszystkie nieszczęścia ponosi trener. Moim zdaniem, to rozumowanie jest błędne i Markowi Motyce wyrządzono krzywdę. Podobnie jest z Jackiem Zielińskim, któremu postawiono bardzo wysoko poprzeczkę. Trzeba się tylko zastanowić, czy zrobiono wszystko, aby pomóc mu w zrealizowaniu wcześniejszych planów? Ale w piłce tak jest, że właściciel może robić wszystko, jego pieniądze, jego wola. Zawsze łatwiej wyrzucić trenera, niż dziesięciu zawodników, którzy nie potrafią grać w piłkę.

Wcześniej prasa donosiła, że na potknięcia Zielińskiego czyhał Bogusław Kaczmarek, zatrudniony w Polonii jako szef siatki scoutingu. Sytuacja, w której pierwszy szkoleniowiec ciągle czuje na plecach oddech innego chyba nie sprzyja pracy?

- Zdecydowanie. Wówczas jedyny argument trenera to wyniki. Nic więcej. A dla klubu to komfortowa sytuacja, bo gdy drużyna nie będzie sobie radziła, zawsze pod ręką jest odpowiednia alternatywa.

Jeden z portali internetowych wyliczył, że ten, kto dobrze wytypował wyniki 20. kolejki ekstraklasy, za jedną postawioną złotówkę mógł zarobić... dziesięć tysięcy. To tylko pokazuje, jak wiele niespodzianek miało miejsce w tej serii spotkań. Który rezultat był dla pana największym zaskoczeniem?

- Na pewno wygrana Łódzkiego KS, który do meczu z Polonią przystąpił bez trzech kluczowych zawodników. Mało kto typował także wygraną Jagiellonii nad Legią, choć białostoczanie prezentują się ostatnio naprawdę nieźle. Z dobrej strony pokazał się również Piast Gliwice, który wygrał na trudnym terenie w Gdyni.

Potknięcia Legii nie wykorzystał Lech, który gdyby wygrał z Górnikiem, odskoczyłby na pięć punktów. Poznaniacy zagrali jednak słabo i niczego specjalnego nie zaprezentowali.

- Widziałem ten mecz i mam swoją teorię w tym temacie. Gdyby Legia, Polonia i Wisła wcześniej wygrały, Lech uczyniłby to samo. Znając jednak wcześniejsze wyniki wiedzieli, że strata punktów nie spowoduje tragedii. Mieli świadomość, że jadą do ostatniej drużyny w tabeli, z którą powinni sobie spokojnie poradzić. W szatni tego zespołu chyba zmieniło się trochę po porażce z Udinese w Pucharze UEFA. Arboledzie przestało się już podobać, Stlić chce uciekać - to ma wpływ na całą drużynę.

Polonia po porażce z ŁKS do Lecha traci aż siedem "oczek". O mistrzostwie mogą już zapomnieć?

- Dla mnie od początku nie był to faworyt do tytułu. Oni jesienią grali powyżej swoich możliwości, trener Zieliński wycisnął z nich 110 proc. Zimą nie zaszły tam aż tak duże zmiany, aby kadrowo dorównać choćby Wiśle. Spodziewałem się, że warszawiakom wiosną będzie niezwykle ciężko utrzymać taką formę.

Duże problemy z obroną tytułu mistrzowskiego będą mieli podopieczni Macieja Skorży. Zwłaszcza, że do końca sezonu będą musieli sobie radzić bez Pawła Brożka.

- Była to na pewno wiodąca postać zespołu. Ciekawe, jak teraz zareagują jego partnerzy, bo są dwa warianty. Pierwszy - do końca rozgrywek będą współczuć Brożkowi i się nad nim rozczulać. Drugi - w pełni się zmobilizują i pokażą, że bez najlepszego zawodnika są w stanie wygrywać. Wówczas wcale nie byliby na straconej pozycji w walce z Legią i Lechem. Trzeba jednak uważać, aby nie sprawdził się ten gorszy scenariusz, jak to ma miejsce teraz w Bełchatowie. GKS nie może się do dziś otrząsnąć po kontuzji Łukasza Garguły i z tego powodu płaci też frycowe.

Porozmawiajmy też o dolnych rejonach tabeli. Górnik Zabrze zimą wydał miliony na transfery, w trzech meczach zdobył pięć punktów, co jest przyzwoitym wynikiem, ale... wciąż zajmuje ostatnie miejsce. To pokazuje, że walka o utrzymanie zapowiada się niezwykle pasjonująco.

- Chyba nikt nie spodziewał takiego scenariusza. ŁKS zdobył dziewięć "oczek", Piast i Cracovia o trzy mniej. Gdybyśmy ułożyli tabelę ostatnich trzech spotkań, to w czubie byłyby drużyny, broniące się przed spadkiem. O tym, jak ciekawie jest na dole tabeli niech świadczy przykład Ruchu Chorzów, zajmującego siódme miejsce, który wciąż nie może być pewny utrzymania. Ale to sprzyja widowisku, bo ostatnimi laty co chwilę ktoś był degradowany i brakowało emocji.

Kto, pana zdaniem, opuści po tym sezonie szeregi ekstraklasy? W prasie najwięcej pisze się o Odrze Wodzisław.

- Ja nikomu źle nie życzę i nikogo nie skazuję na pożarcie. Rywalizacja ma to do siebie, że ktoś jest zwycięzcą, a ktoś przegranym. Ten, kto złapie zadyszkę i przegra trzy, cztery mecze z rzędu, może znaleźć się w bardzo nieciekawej sytuacji. Prędzej czy później taki scenariusz zapewne kogoś dotknie.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×