Amadeusz Makosch: Sytuacji do obrony w sobotnim spotkaniu miał pan co nie miara. Nagrał się pan chyba jak za trzy mecze?
Łukasz Sapela: Dokładnie. Przegraliśmy dwa poprzednie spotkania i trener musiał coś zmienić. Padło na mnie i wydaje mi się, że wzajemnie uzupełniałem się z zespołem i kilkakrotnie ratowaliśmy się nawzajem. Najbardziej cieszy mnie cieszy to, że zdobyliśmy pierwszy punkt i zagraliśmy na zero.
Kilka razy pomógł panu słupek, kilka razy wybitną celnością popisywali się wiślacy, ale oczywiście oglądaliśmy kilka naprawdę ładnych sytuacji. W sumie na dwanaście strzałów Wisły obronił pan wszystkie. Jak wyglądała odprawa przedmeczowa?
- Trener Robakiewicz zwracał uwagę na moje ustawienie w bramce i kazał czekać do końca, aż ktoś z piłką sam podejdzie. Jak widać poskutkowało i należy się z tego cieszyć.
Która interwencja była najtrudniejsza?
- Wydaje mi się, że płaski strzał po ziemi Sobolewskiego. Piłkę zauważyłem dopiero w ostatniej chwili, ale najważniejsze, że moja obrona była skuteczna.
Jak wyglądało z bliska starcie z Pawłem Brożkiem i w końcu moment kiedy nabawił się kontuzji?
- Wyskoczyłem z bramki, piąstkowałem piłkę i widziałem, że w pobliżu znajduje się Paweł Brożek, z którym mogłem się zderzyć. Schowałem szybko kolana i tyle. Przy upadaniu na ziemię musiał źle wylądować i uszkodzić sobie kolano. Mojej winy w tym na pewno nie było.
Remis z Wisłą podniesie morale zespołu?
- Tak jak mówiłem wcześniej, pierwsze dwa spotkania przegraliśmy i byliśmy tym trochę przygnębieni. Zaczynamy jednak punktować, także mamy jakieś nadzieje.
Łukasz Sapela wraca na stałe do składu PGE GKS?
- Czas pokaże ...
Był pan zaskoczony decyzją trenera o wystawieniu pana w pierwszej jedenastce?
- Oczywiście, że tak. W tamtym sezonie borykałem się z kontuzjami. Raz bark, potem naciągnięte mięśnie, dlatego nie spodziewałem się takiego posunięcia.