Nie mogliśmy między sobą nic powiedzieć, taki był doping - I część rozmowy z Tomaszem Ciesielskim, obrońcą KSZO

Wychował się parę metrów od boiska, więc na zawód piłkarza był skazany. O tym jak sięgał po najwyższe laury z Polonią Warszawa, o meczu bokserskim Polska - Rumunia i o problemach z komunikacją przy kilkutysięcznej publiczności, a także o zdolnościach reżyserskich włoskich stacji telewizyjnych oraz dlaczego nie gra w Szachtarze Donieck z Mariuszem Lewandowskim w pierwszej części wywiadu portalowi SportoweFakty.pl opowie podpora defensywy ostrowieckiego KSZO, Tomasz Ciesielski.

Anna Woźniak: Można powiedzieć, że wychowałeś się na boisku?

Tomasz Ciesielski: Urodziłem się w Inowrocławiu, ale mieszkałem od początku w Janikowie. Mój ojciec jest gospodarzem obiektów sportowych w Janikowie. W związku tym dostał mieszkanie przy boisku. Był to taki pawilon, podzielony na mieszkanie służbowe, szatnie, było też duże pomieszczenie z przeznaczeniem na świetlicę i ja także mieszkałem przez pięć lat przy stadionie, tak więc nie miałem praktycznie innej możliwości jak związać się z piłką nożna (śmiech). Później przeprowadziliśmy się do bloku, a tam gdzie znajdowała się świetlica, zrobiono przedszkole, do którego zacząłem uczęszczać. W Janikowie są dwa stadiony, ale od małego przez sześć lat przebywałem na jednym z nich.

I w ten sposób Unia została twoim pierwszym klubem?

- Pierwszym moim klubem była Unia Janikowo. Na początku w młodzikach grałem na pozycji środkowego pomocnika. Z juniorów przeszedłem do drużyny seniorów w czasie gdy Unia występowała w V lidze. Miałem wtedy 15 lat i grałem w Janikowie do 1998 roku. Później moja przygoda piłkarska nabrała trochę tempa.

Z Janikowa trafiłeś do Elany Toruń?

- Przyszedł do Janikowa bardzo fajny trener - Wiesław Wandowicz z Torunia, który poświęcał drużynie dużo czasu i pokazał nam troszeczkę inną piłkę, niż ta wcześniej grana w Janikowie. Otworzył nam jakby okno na świat. Po jednej z rozmów trener powiedział, że pomoże mi trafić do Elany Toruń. Pojechałem do Torunia na testy. Wtedy trenerem Elany był Zbigniew Stefaniak i grali w drugiej - obecnie pierwszej - lidze. Moja gra się spodobała i zostałem kupiony z Unii przez Elanę. Po roku spadliśmy z Elaną z ligi, w międzyczasie zmienił się trener, ale z trenerem Stefaniakiem nadal miałem dobry kontakt, był nawet na jednym z meczów w którym zagrałem dość dobrze i wtedy powiedział mi, że będę miał telefon z wyższej ligi.

Telefon był z Polonii?

- Okazało się, że była to Ekstraklasa, bo zadzwonił do mnie Jerzy Engel i spytał czy nie chciałbym przyjść do Polonii Warszawa. W Elanie był już przesądzony spadek i każdy się już rozglądał za klubem. Jarek Maćkiewicz trafił do Lecha Poznań, Maciek Hanczewski do Groclinu Grodzisk Wielkopolski, dużo chłopaków rozjechało się po pierwszoligowych drużynach. Ja miałem wtedy 20 lat, bez żadnych zobowiązań, cały świat przede mną, pojechałem do Polonii, porozmawiałem i z trenerem Wdowczykiem i z trenerem Engelem i od czerwca zacząłem trenować w Polonii.

W Polonii zacząłeś od sukcesów?

- Pierwszy sezon był jednym z najlepszych jakie miałem. Na jesień jeszcze tak nie grałem w pierwszej drużynie, ale jeździłem już na konsultacje drużyn młodzieżowych trenera Ćmikiewicza, no i później przyszła ta szczęśliwa wiosna 2000, gdzie wywalczyłem sobie miejsce i wskoczyłem do składu, choć na pierwszy mecz nie pojechałem. To było dla mnie ogromne przeżycie, bo człowiek zostawił tyle zdrowia w tym okresie przygotowawczym i jak pamiętam, czuło się już taką atmosferę sukcesu. Była fajna grupa ludzi, którzy się zgrali. Ja w sumie byłem tam jednym z najmłodszych, był jeszcze Piotrek Dziewicki, który teraz wrócił do Polonii, Mateusz Bartczak w jednym wieku i tak się zawsze razem trzymaliśmy i wskoczyliśmy praktycznie razem na tą wiosnę do składu. Zdobyliśmy Mistrzostwo Polski. Zagrałem w tej rundzie praktycznie wszystkie mecze oprócz wspomnianego już pierwszego, na który nie wziął mnie trener, a drugi pauzowałem za kartki. Do tego sukcesu dorzuciliśmy jeszcze Puchar Ligi, Superpuchar Polski, a rok później gdy zaczęły się już zmiany w Polonii udało się jeszcze dołożyć Puchar Polski. W Polsce był wtedy taki okres, że jak drużyna osiągnęła sukces, to od razu zaczynało coś w niej zgrzytać.

Były też mecze pucharowe?

- Zimą graliśmy sparing z Dynamo Bukareszt. Ten mecz przegraliśmy 0:1, ale mecz zakończył się w 70. minucie, bo rozpoczął się mecz bokserski Polska - Rumunia. Doszło do rękoczynów, zaczęliśmy się miedzy sobą bić. Mecz został przerwany, bójka się skończyła, wszyscy rozjechaliśmy się, ale minęło pięć miesięcy i okazało się, że gramy z nimi w eliminacjach do Ligi Mistrzów.

Rewanż się udał?

- Pojechaliśmy do nich, wyszliśmy na ogromny stadion olimpijski. Dookoła pełno kibiców, którzy krzyczeli i mogliśmy się tylko domyślać, że nie były to przyjazne okrzyki. Bardzo gorąca atmosfera, bo oni też trochę balon napompowali. Zagrałem w tym pierwszym meczu 45 minut. Wygraliśmy ten mecz 4:3. Rewanż rozgrywany był na stadionie w Płocku, ale tam także wygraliśmy 3:1 i awansowaliśmy.

Później czekał na was Panathinaikos Ateny.

- W kolejnej rundzie trafiliśmy na Panathinaikos Ateny. W meczu w Płocku nie grałem. Zremisowaliśmy go 2:2, ale mieliśmy kilka super sytuacji, jak pamiętam jakiś strzał w słupek, poprzeczkę. Pamiętam też doskonałą sytuację Arka Kaliszana, ale też nie strzelił. Dla Panathinaikosu pamiętam, że bramkę strzelił Krzysztof Warzycha. Pojechaliśmy do Aten i naprawdę zagraliśmy bardzo wyrównany mecz. Wszedłem w 60. minucie i na pewno nie zapomnę tej atmosfery. Nie mogliśmy między sobą nic powiedzieć, taki był doping, musieliśmy sobie na migi pokazywać pewne rzeczy, co się dzieje, co zrobić. Atmosfera byłą wspaniała, ale nie udało się - przegraliśmy 1:2. Po tym meczu był taki ogromny smutek i żal.

Tych meczów o europejską stawkę było więcej?

- W Pucharze UEFA graliśmy z Udinese, podobnie jak ostatnio Lech Poznań. Pamiętam, że w Płocku przegraliśmy 0:1. Pojechaliśmy tam i do dziś nie mogę sobie tego darować, bo miałem tam dwie sytuacje po dośrodkowaniach z rzutów rożnych, gdzie jeden strzał poszedł nad poprzeczką, a drugi obok słupka. W sumie to są całkiem miłe wspomnienia, ale to wszystko było dość dawno temu. Przegraliśmy ten mecz 0:2. Strzelili nam bramkę do przerwy na 0:1, potem w 90. minucie poszła kontra na 0:2. Jak później oglądałem ten mecz na Rai Uno, to byłem w szoku. Patrzyłem i myślałem - Kurcze, to nie ten mecz! Oni tak to zmontowali fajnie, że wyglądało, że to Udine cały czas nas atakowało i my nie mieliśmy nic do powiedzenia, a sytuacja była zupełnie inna. Ale przegraliśmy, odpadliśmy. Później zaczęły się zgrzyty, które chyba były efektem braku dalszego sukcesu.

Pozostałeś w Polonii. Były jakieś ciekawa propozycja na zmianę barw?

- Przez rok jeszcze byłem w Polonii, pierwsze pół roku trenerem był Wdowczyk i Wiśniewski, a na drugie pół roku przyszedł Albin Mikulski. Gdy zdobywaliśmy Puchar Polski zacząłem już mieć delikatne problemy z kolanem. Zaczynało ono pobolewać, miałem problemy żeby wytrzymać pełne 90 minut. Wtedy dostałem propozycję przejścia do Szachtara Donieck razem z Mariuszem Lewandowski. Wtedy moim jakby managerem był Włodzimierz Lubański, chociaż nie miałem z nim żadnej podpisanej umowy. Mieliśmy jechać na testy do Szachtara, jednak mi to kolano nie bardzo pozwalało i nie pojechałem. Mariusz pojechał, no i dzisiaj gra sobie i zarabia olbrzymie pieniądze.

Jak się potoczyły dalej twoje losy?

- Ten trzeci sezon jak byłem w Polonii przyszedł trener Werner Liczka. Na początku miało być fajnie, kolorowo, chociaż na początku nie grałem przez tą nogę, ale trener też mówił, żeby nigdzie nie jechać, bo na mnie liczy, chce żebym został. Ale moje leczenie trwało dość długo, bo pamiętam, że zacząłem normalnie trenować gdzieś w październiku dopiero. Później różnie to było, ale były mecze gdzie trener na mnie stawiał. Później, jakby od nowego roku coś się stało i ten okres za w Polonii trenera Liczki nie mile wspominam. Następnie zaczęły narastać problemy finansowe, atmosfera robiła się coraz bardziej nieciekawa i po tym sezonie przyszedł Janusz Białek, który powiedział mi wprost, że jeśli nie będę w pierwszej "11" to nie będzie mnie brał w ogóle do "18", a na dzień dzisiejszy nie widzę Cię w "11".

I trafiłeś do Widzewa, gdzie miałeś przyjemność trenować pod okiem Franciszka Smudy?

- Wtedy trenerem w Widzewie był Dariusz Wdowczyk, który zaproponował mi przejście do Widzewa. Skorzystałem z tej oferty, ale okazało się, że Wdowczyk był tam trenerem jeszcze … tydzień. Na jego miejsce przyszedł trener Franciszek Smuda. Zagrałem u niego w 13 meczach, plus Puchar Ligi, plus Puchar Polski ,a w międzyczasie Polonia przestała całkowicie płacić i praktycznie wszyscy chłopacy złożyli papiery do PZPN-u o rozwiązanie kontraktów z winy klubu. W styczniu nie bardzo miał kto grać w Polonii i byli zainteresowani moim powrotem. Trenerem był wtedy Krzysztof Chrobak. Wróciłem do Polonii, ale widziałem jaka jest sytuacja jak również rozmawiałem z chłopakami, którzy mnie namawiali, żebym poszedł tą drogą co oni, bo sprawa jest oczywista, a pieniądze, które zalegał klub duże.

Posłuchałeś?

- Zrobiłem ten krok, ale później w rozmowie z trenerem Chrobakiem, mówił mi, że to był jakby mój błąd, bo osobiście na mnie liczył, ale chyba miał jakiś "prykaz", żeby na mnie nie stawiać, bo działałem "na szkodę klubu". Pamiętam, pojechałem wtedy pierwszy mecz na wiosnę, gdzie walczyliśmy o utrzymanie, będąc na ostatnim miejscu. Graliśmy w Płocku z Wisłą, wszedłem w 60. minucie i była akcja, gdzie Mikulenas strzelał praktycznie do pustej bramki, udało mi się tą piłkę wybić i to jeszcze tak, że trafiła ona do kolegi, poszła kontra i wygraliśmy 1:0. Byłem bardzo szczęśliwy, myślałem, że może tą złą kartę odwrócę, ale niestety, nie udało się i zostałem już całkowicie odstawiony na boczny tor. Rozegrałem bardzo mało meczów i gdy tylko skończył się sezon, rozwiązałem kontrakt.

Dostałeś propozycję z Górnika, wybrałeś jednak powrót do Unii Janikowo?

- Po rozmowach z managerami, trafiłem do Górnika Zabrze. Nie były dogadane szczegóły, ale trenowałem z Górnikiem. Gdy przyszło do rozmów okazało się, że pieniądze były naprawdę małe. Dokładając do tego, że Polonia też nie płaciła, zaczęły się robić już długi, podjąłem ciężką decyzję o powrocie do Janikowa. Poszedłem do Janikowa, gdzie trenerem był Andrzej Wiśniewski i dostałem jak na trzecią ligę bardzo dobre pieniądze w Janikowie, bo szczerze mówiąc większe, niż oferowano mi w Górniku. Grałem tam przez rok. Byłem tam już z moją obecną żoną - Anią. Mieszkaliśmy u rodziców, choć miałem w Janikowie kupione mieszkanie jeszcze z czasów, kiedy Polonia płaciła. Było mieszkanie, ale nie było przygotowane, żeby się do niego wprowadzić. Ania pracowała w Urzędzie Miasta, gdzie zbierała doświadczenie, ja grałem w Unii, z którą niestety nie udało się awansować, po barażach właśnie z drużyną KSZO.

Ten baraż z KSZO, to nie jedyne ważne wydarzenie, które miało wtedy miejsce?

- To był szalony weekend, bo najpierw graliśmy w Ostrowcu baraż, a dzień później ja brałem ślub z Anią. Na weselu było dużo chłopaków, trenerzy, działacze, burmistrz Janikowa - wszyscy, którzy wtedy żyli tą piłką. W Janikowie postanowili się nie poddawać i próbować dalej walczyć o awans, ponieważ sponsor który tam był, nadal chciał inwestować w klub. Dostałem wtedy propozycję z Arki Gdynia, która walczyła wtedy o awans do pierwszej ligi, ale zostałem w Janikowie jeszcze na pół roku, a następnie przeszedłem do Kujawiaka Włocławek. Początek był fajny, był młody trener Piotr Tyszkiewicz, po pół roku zmienił się trener, przyszedł Baniak, który jest takim typem, który ściąga swoich zawodników, którym ufa oraz bardzo liczy się ze zdaniem prezesów. I znowu była dziwna sytuacja, że grałem w meczach pucharowych, a w lidze nie grałem, mimo, że graliśmy dobre mecze w pucharach, choćby na Cracovii. Postanowiłem znowu wrócić do Janikowa, gdzie byłem już dogadany z trenerem Jakołcewiczem, choć miałem też ofertę z pierwszej ligi z Górnika Polkowice. Zrobiliśmy wtedy drugie miejsce, ale znowu nie udało się w barażach, tym razem z Polonią Bytom.

Mimo tego, zagraliście w wyższej klasie?

- Nie awansowaliśmy i gdy każdy się zastanawiał co dalej będzie, z powodu braku pieniędzy wycofała się Kania Gostyń. Więc za Kanię, z drugiego miejsca, do drugiej ligi weszliśmy my, ale jak na złość, finansowanie ograniczył sponsor. Nie było jakiś poważnych transferów, później pewne błędy zaowocowały tym, że płaciliśmy straszne frycowe. Było kilka meczów, gdzie przegrywaliśmy jedną bramką w sumie na własne życzenie.

Wtedy przyszedł trener, który później ściągnął cię do KSZO?

- Doszło do zmiany na stanowisku trenera. Przyszedł Andrzej Wiśniewski, który nas trochę doprowadził do pionu, bo każdy był jakiś rozleniwiony, "muchy w nosie". Potrafił uderzyć w stół i zaczęliśmy mecze wygrywać, głównie mecze w Janikowie, choć nadal zdarzały się pechowe mecze. Na Śląsku sędzia już miał gwizdać, gdy straciliśmy bramkę. To były takie przybijające sytuacje, ale trafiliśmy do strefy barażowej, gdzie spotkaliśmy się z Wartą Poznań.

I znowu baraże okazały się pechowe?

- W Poznaniu zremisowaliśmy 1:1, w rewanżu zremisowaliśmy 2:2 i niestety musieliśmy się pożegnać z ligą. Ale w międzyczasie poznałem trenera Kowalika, który został trenerem w Sosnowcu gdzie Zagłębie awansowało do pierwszej ligi. Zadzwoniłem do niego, myśląc "raz kozie śmierć, głowy mi nie urwie". Trener powiedział mi, ze jest zainteresowany i będzie na mnie liczył, choć jest i inna siła i póki co inaczej widzi skład, ale mogę walczyć. Powiedziałem, że zdecyduję się, ponieważ nie jestem człowiekiem, który się poddaje. Podjąłem rękawicę i pojechałem do Zagłębia.

Ale Zagłębie okazało się bombą z opóźnionym zapłonem.

- Później okazało się, że są tam niezłe problemy, bo jest degradacja, po sześciu czy siedmiu kolejkach zwolnili Kowalika, przyszedł na tydzień Orzeszek, ale go zwolnili, bo nie miał licencji, przyszedł więc Szczukiełowicz, który był trenerem do końca grudnia, kiedy to znowu wrócił Orzeszek. W tym czasie szatnia zmieniała się z dnia na dzień. Przez pół roku przewinęło się tam multum ludzi. Po trzech czy czterech meczach na wiosnę, odszedł Orzeszek, a przyszedł Pierścionek. Rozwiązano kontrakty z podstawowymi zawodnikami i szatnia wyglądała już wtedy jak szatnia juniorów, a nie poważnej seniorskiej drużyny. Nastąpił spadek i sportowy i organizacyjny, plus korupcja - czyli obecnie druga liga zachodnia. Pod koniec sezonu, zadzwonił do mnie trener Wiśniewski, żebym przyszedł tutaj do KSZO.

Początkowa odpowiedź nie była twierdzącą?

- Początkowo powiedziałem, że nie, ponieważ miałem tam ważny dobry kontrakt i poukładane już w jakiś sposób życie. Jednak później trener Pierścionek zachował się wobec mnie trochę nie fair, ale to młody człowiek, więc robi błędy. Zadzwoniłem więc do trenera Wiśniewskiego i powiedziałem, że jest taka opcja. Powiedział, żebym przyjeżdżał. No i jestem (śmiech).

45 minut w sparingu wystarczyło, żeby przekonać trenera?

- 45 minut w meczu z Dolcanem wystarczyło. Trener Wiśniewski już mnie znał i wiedział na co mnie stać.

Wspominałeś o sukcesach z Polonią, jednak nie wszystkie czynniki pomagały w osiąganiu najwyższych celów?

- Po zdobyciu Mistrzostwa z Polonią, pierwszy sezon w pucharach musieliśmy grac na stadionie Wisły Płock, drugi sezon, na stadionie Widzewa. To było takie nasze rzucanie. Nie było świateł, podgrzewanej murawy. Jak powiedzieli, że będą szatnie remontować, to wszyscy byli w szoku. Weszliśmy w styczniu do szatni i okazało się, że remont skończył się na odmalowaniu pomieszczeń. Teraz słyszałem, że pod tym kątem bardzo się w Polonii zmieniło. Wtedy nie było naprawdę nic, plus legendarna już kamienna trybuna. W sumie na Polonii każdy wiedział jak jest i była fajna atmosfera. Kibice też potrafili zrobić wspaniałą atmosferę, jak choćby, gdy graliśmy z Wisłą, gdzie strzeliliśmy na 1:1 w 89 minucie, a na 2:1 w 98 minucie, bo o 8 minut mecz przedłużył sędzia.

Jest sukces, wycofuje się sponsor no i okazuje się, że to wszystko cały czas się kręci koło takich spraw.

Zdobywając mistrzostwo, strzeliłeś bramkę w meczu z Lechem Poznań, który obecnie lideruje, ale w tamtym czasie opuszczał szeregi ekstraklasy?

- Z Lechem musiałem strzelić bramkę. Tydzień wcześniej miałem pewien eksces z Cezarym Kucharskim - trochę za mocno mu się w nogę władowałem. Tak się czasem zdarza. Przez ten czas soboty i niedzieli - na szczęście Internet wtedy nie był jeszcze tak dostępny jak teraz, bo chyba byłbym opisany na każdej możliwej stronie - było bardzo gorąco. Te opinie na mój temat były bardzo negatywne. W niedzielę wsiadłem w samolot i poleciałem z drużyną młodzieżową na Węgry, gdzie graliśmy mecz. Zadzwonił do mnie i Wdowczyk i Romanowski i Szczęsny - wszyscy ze mną rozmawiali, żebym się nie martwił tym co piszą w gazecie. Zadzwoniłem do domu, to mama na relanium, ojciec wściekły… Ale zagrałem z Węgrami, strzeliłem bramkę i zarówno gospodarze jak i Polacy uznali, że byłem najlepszy na boisku i jak już wróciłem do Polski to jakieś przebłyski się pojawiły, że jednak coś na tym boisku potrafię pokazać. W sobotę graliśmy z Lechem i również strzeliłem bramkę. Co prawda na 5:0, ale jednak strzeliłem i z tego co pamiętam to sam ją sobie wypracowałem. Wywalczyłem piłkę, zagrałem do Olisadebe, ten mi ją zgrał i trafiłem praktycznie do pustej bramki. Człowiek czasem tak marzy w różnych sytuacjach życiowych. Pamiętam, że urodził mi się syn - Antoś i pierwszy mecz w lidze, a ja strzelam bramkę. Tak już chyba jest, że wtedy człowieka niesie jakaś wewnętrzna siła, jakaś adrenalina. Wtedy człowiekowi się zdaje, że może wszystko. Przed tym meczem z Lechem to był taki mój "tydzień konia" - dół, góra, dół, góra. Pamiętam, że wtedy po tej bramce już bardzo pozytywne recenzje dostałem, trafiłem nawet do "11" kolejki i ludzie już pozytywnie o mnie mówili.

Oglądasz mecze z udziałem drużyn, kolegów z którymi grałeś?

- Nie tak dawno na przykład oglądałem derby Warszawy i bardzo trzymałem kciuki za Piotrka Dziewickiego, który jest moim najlepszym przyjacielem i był świadkiem na moim ślubie. Trzymam kciuki za kolegów, z którymi grałem, których znam i życzę im jak najlepiej, bo nie jestem człowiekiem zawistnym i nikomu nie życzę, żeby się noga podwinęła czy coś w tym stylu. Po prostu cieszę się, że widzę jak grają, analizuje, obserwuję, czasami dzwonię z gratulacjami za dobry mecz. Ja póki co twardo stąpam po ziemi, wiem gdzie jestem i wiem, że na razie moje miejsce jest w KSZO. Ważne jest, żebyśmy zrobili ten awans do I ligi, a później czas pokaże.

W drugiej części wywiadu, jakiego udzieli portalowi SportoweFakty.pl Tomasz Ciesielski, zawodnik ostrowieckiego KSZO uchyli rąbka tajemnicy ze swojego życia prywatnego, a także opowie dlaczego musiał zdobyć bramkę w spotkaniu z poznańskim Lechem, o swojej przygodzie z reprezentacją kraju i jak to jest wychodzić na spacer z …owocem.

Komentarze (0)