W cyklu tłusty czwartek przedstawiamy najlepszych piłkarzy w historii futbolu.
Któregoś dnia spod jednego z bloków na Górnym Śląsku zginął przepiękny ford mustang. Raczej nie byłoby problemu z odnalezieniem go, bo na przełomie lat 60. i 70. w Polsce było tylko pięć takich samochodów. Interwencja policji nie była jednak potrzebna. Złodzieje nie chcieli samochodu na stałe. Chcieli się tylko przejechać. Jan Banaś, jego właściciel, przyjął przeprosiny i puścił sprawę w niepamięć. Nie miał czasu na takie głupoty. Był królem Śląska. Miał swój samochód, którym lubił wozić ładne miejscowe dziewczyny, w tym kilka znanych telewizyjnych twarzy. Gdyby któregoś z polskich piłkarzy można było porównać do George'a Besta, to właśnie jego. Tyle tylko, że Banaś tak dużo nie pił.
Nigdy nie dowiemy się, czy Polska mogła być mistrzem świata w 1974 roku, ale pewne jest, że w ostatniej chwili trzech jej czołowych zawodników wypadło ze składu. Włodzimierz Lubański i Zygmunt Anczok z powodu faktycznych urazów, Jan Banaś z powodu "kontuzji politycznej". Być może bez historii Banasia nigdy nie narodziłaby się legenda Grzegorza Laty, króla strzelców mundialu w Niemczech.
Pech Banasia polegał właśnie na tym, że zarówno igrzyska w 1972 roku, jak i mundial dwa lata później, odbywały się w Niemczech.
Historia ma swój początek w czasie II Wojny Światowej we Lwowie. To tam Paul Helbig, oficer Wehrmachtu, poznał księgową Edytę Banaś. Młodzi się zakochali, a po wojnie Edyta wyjechała do Berlina, gdzie narodził się Heinz-Dieter. Okazało się jednak, że jego ojciec w Niemczech ma rodzinę. Kobieta z dzieckiem wróciła na Śląsk i zmieniła mu imię na Jan.
Sam Banaś opowiadał tę historię wielokrotnie i za każdym razem inaczej. W książce Stefana Szczepłka, "Moja historia futbolu", mówi, że Helbig zabrał żonę do Berlina, potem wyjechał na front i słuch po nim zaginął. A pani Banaś z synem wróciła do Katowic. Tak więc prawda do końca nie będzie znana. Pewne jest, że po raz kolejny ojca spotkał po latach. Miał już wtedy na koncie 13 meczów w reprezentacji i był uznanym w kraju piłkarzem.
- Przez 23 lata nie przysłał nawet czekolady i nagle się zjawił - wspominał potem Banaś.
Było tak: Polonia Bytom grała w pucharze Intertoto na wyjeździe ze szwedzkim IFK Norrkoeping. Banaś wraz z innymi piłkarzami, Konradem Bajgierem i Norbertem Pogrzebą, zamiast do Polski, polecieli do Niemiec. Wszystko zorganizował ojciec Banasia.
Paul Helbig mieszkał w tym czasie w Hof, w Bawarii, gdzie był skarbnikiem miejscowego klubu SpVgg Bayern.
Banaś grał tam w piłkę i był jednocześnie szoferem u dyrektora miejscowego supermarketu. Potrzebował pracy, bo drużyna z Hof była jedynie przystankiem.
"Prezydent klubu zwietrzył w tym szansę podreperowania klubowego budżetu i pośredniczył w sprzedaży Helbiga-Banasia do 1.FC Koeln - czytamy w książce "Czarny Orzeł, Biały Orzeł" Thomasa Urbana. Swoje chciał też ugrać ojciec, który za transfer syna do większego klubu chciał uzyskać prowizję w wysokości 10 procent. Jan się nie zgodził i to była ich ostatnia rozmowa.
Banaś przyjechał do klubu z Kolonii na testy i spodobał się, choć ledwo trzymał się po wyniszczających treningach. Sprzątaczka wchodziła po treningu, patrzyła na kałużę potu i mówiła: "Ach, tu siedziało tych dwóch Polaków" (w Kolonii był z Bajgierem - red.). Ale FIFA ostateczne nie zgodziła się na transfer. Banaś miał wybór. Czekać okres karencji, czyli 2 lata, albo wracać do kraju. Wybrał powrót.
- Nie znałem konsekwencji ucieczki, wcześniej nie było takich głośnych przypadków. Miałem dopiero 23 lata i nie mogłem żyć bez piłki. Dlatego wróciłem do Polski. Zaraz mnie odwiesili - mówi.
[nextpage]
Był zbyt dobry, by ponieść surowe konsekwencje. Za chwilę zresztą trafił do piekielnie mocnego Górnika Zabrze "za wagon węgla", jak sam mówi. W europejskich pucharach strzelał kluczowe bramki w meczach z Lewskim Sofia i AS Romą w pamiętnej kampanii w sezonie 1969/70, gdy Górnik jako jedyny polski klub dotarł do finału europejskich pucharów. Konkretnie nieistniejącego już Pucharu Zdobywców Pucharów.
Banaś bez problemu poruszał się po Europie i świecie. Tylko do jednego kraju nie mógł jeździć. Do RFN. Choć oficjalnie nigdy tego nie powiedziano. W swojej autobiografii "Pół wieku z piłką", Kazimierz Górski podaje zupełnie inne powody decyzji o niezabraniu tego zawodnika na mundial.
"Ten ostatni (Szarmach - red) coraz więcej mi się podobał. Jasio Banaś coraz mniej. Aż dwa razy wymieniłem go na Kmiecika, a raz na Domarskiego. Zamierzałem z nim odbyć zasadniczą rozmowę na temat wybitnie nierównej formy, gdy bodajże w Chicago zaskoczył mnie jeden z tamtejszych działaczy pytaniem:
- Czy pan też wzmocni naszą drużynę, oczywiście w charakterze trenera?
- Co to znaczy też - zainteresowałem się niezwłocznie.
- Pozyskaliśmy Banasia - pochwalił się.
Nie odkładałem wobec tego ani na chwilę pogawędki z Jasiem.
W międzyczasie jeszcze zasięgnąłem języka w drużynie.
- On już prowadził pertraktacje w Toronto na temat gry w jednym z tamtejszych klubów, w Meksyku również zamierza rozpoznać teren - usłyszałem w odpowiedzi. A zatem ostatni dowiedziałem się co w trawie piszczy.
- Jak to z tobą Jasiu? - zagaiłem. Nawet nie próbował udawać, że nie wie, o co mi chodzi.
- To pan się już dowiedział? - bąknął ze skruszoną miną.
- Szkoda tylko, że tak późno. Nie wystawiłbym cię do gry, wiedząc, że masz czym innym głowę zajętą.
- Kiedy na boisku staram się jak najlepiej.
- Właśnie widzę. Przynajmniej powiedz co postanowiłeś.
- Niech się pan nie obawia, wrócę z drużyną do kraju."
ZOBACZ WIDEO Lotto Ekstraklasa zapadła w zimowy sen. Kto zaskoczył, kto rozczarował?
Banaś przyrzekł Górskiemu, że nie zrobiłby mu świństwa i nie uciekł ze zgrupowania. Zwłaszcza po tym, jak Górski poręczył za niego. Gdyby skrzydłowego nie upilnował, straciłby wiarygodność.
Górski w swojej książce zaznaczył, że rozmowę zakończyli, wyraźnie zaznaczając, że to koniec Banasia w kadrze, choć czy faktycznie tak było? Legenda mówi raczej o tym, że zawodnik nie miał prawa nigdy wyjechać do RFN. Nawet wydawca encyklopedii Fuji, Andrzej Gowarzewski, nazywa Banasia "Ofiara systemu". Legendę podtrzymuje sam Banaś. Mówi o zakazie, którego nigdy nie widział.
Przepadł mu medal igrzysk i wieczne miejsce wśród nieśmiertelnych, którzy w 1974 roku sięgnęli po trzecie miejsce na świecie. W 1975 roku wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Grał w klubach z Chicago, ale się nudził, bo to był poziom podwórkowy. Gdy dostał za bajeczne pieniądze ofertę z Meksyku, od razu dołączył do klubu Atletico Espanyol, gdzie był już bramkarz Jan Gomola. Do Stanów wpadał tylko na zakupy swoim chevroletem corvette. Znowu był królem. Tylko na chwilę.
- Nastąpiła dewaluacja i wszystko spadło 800 procent - rozkładał ręce.
W Mexico City był ulubieńcem policji. Tamtejsi funkcjonariusze, widząc corvettę na amerykańskich tablicach rejestracyjnych, wiedzieli, że nie wrócą do domu z pustymi rękami.
- Byłem gringo z kasą. Zatrzymywali mnie na każdym kroku. Za pierwszym razem nie chciałem zapłacić mandatu, więc przetrzymali mnie na komendzie. Czterech musiałem przekupić. Miejscowi poradzili: "Zawsze musisz mieć przy sobie banknot. Płacisz jednemu i jesteś bezpieczny". Od tej pory Banaś zawsze miał przy sobie wolne 100 pesos. W sumie, jak sądzi, zapłacił około 100 mandatów.
Któregoś dnia pojechał do Stanów Zjednoczonych i został zatrzymany przez policję. Z przyzwyczajenia sięgnął po banknot i spędził noc w areszcie.
Banaś po latach przyznaje, że żałuje dwóch rzeczy. Tego, że uciekł i tego, że się nie ożenił. Wkrótce w kinach ma się pojawić film "Gwiazdy" w reżyserii Jana Kidawy-Błońskiego, opowiadający historię Banasia.