Prędzej czy później należało spodziewać się, że FIFA zwiększy liczbę uczestników. Przedstawicieli władz światowej piłki mocno poniosło, choć spróbujmy na to spojrzeć nie z punktu widzenia fana wielkiej piłki telewizyjnej, ale kibica reprezentacji Polski.
Pomysł Gianniego Infantino, polegający na zwiększeniu liczby uczestników mundialu, ma głównie podłoże finansowe. Ale też jest podyktowane zmianami na świecie.
Podstawowy argument FIFA jest taki, że mundial z 48 drużynami korzystnie wpłynie na finanse FIFA. Według samej organizacji zwiększenie liczby uczestników do 48 da FIFA dodatkowy zysk w wysokości ok. 600 mln euro. To by znaczyło, że organizacja zarobi na turnieju ok 6 miliardów euro. To główny argument "za".
ZOBACZ WIDEO Kibice nieodłącznym elementem rywalizacji na Dakarze (źródło: TVP SA)
{"id":"","title":""}
Czy jednak faktycznie można mówić o sprzedaży ideałów? Prześledźmy "matematyczną" historię turnieju.
W 1930 roku w turnieju wystartowało 13 drużyn, bez eliminacji. Cztery lata później w eliminacjach wystartowały 32 drużyny, ale wystarczy spojrzeć na mapę świata przedstawiającą uczestników, by dojść do wniosku,że jakieś 70 procent powierzchni globu, było wówczas wyłączonych z futbolu. Turnieje aż do 1978 roku liczyły maksymalnie 16 drużyn. Jeszcze w 1970 roku w kwalifikacjach występowało ledwie 75 drużyn, więc liczba 16 biorących udział w turnieju finałowym była jak najbardziej zrozumiała. Ale lata 70 to już początek wielkiej ekspansji, spowodowanej m.in. coraz większą liczbą państw afrykańskich chcących wziąć w udział w tej największej zabawie świata. Przypomnijmy, że lata od końca lat 50., przez dwie dekady, trwa okres dekolonizacji w Afryce.
Dlatego w 1982 roku FIFA decyduje się na zwiększenie liczby uczestników turnieju do 24. I jest to uzasadnione logicznie. Tak samo kolejne zwiększenie liczby uczestników do 32, w 1998 roku, gdy liczba krajów grających w eliminacjach, wynosiła 174. Dziś jest to 211 drużyn. Każda nawet najbardziej zapadła dziura ma swój związek piłkarski.
Te zmiany najlepiej widać na przykładzie Europy. W mundialu w 1982 roku w turnieju wzięło udział 14 europejskich krajów (13 + gospodarz), choć kontynent liczył ledwie 31 federacji. Od tego czasu sporo się wydarzyło. Powstało m.in. kilka nowych krajów w obrębie byłej Jugosławii oraz po rozpadzie ZSRR, Dziś liczy 55 a liczba europejskich uczestników w mundialach się nie zmienia.
Europa więc była tu najbardziej pokrzywdzona. Zwłaszcza drużyny z drugiego szeregu, jak właśnie Polska.
Sprawa jest prosta. Są drużyny, które awansują z urzędu: Niemcy, Anglia,Włochy, Hiszpania, Francja, Portugalia, zwykle Holandia, trzeba się przyzwyczaić do tego, że przez jakiś czas również Belgia.
Dla takich drużyn jak Polska, będących zwykle w drugiej dziesiątce europejskiej stawki i rywalizujących o te kilka wolnych miejsc, rozszerzenie mundialu to bardzo dobra wiadomość. Nasze szanse awansu na mundial znacznie się zwiększą. Akurat drużyny pokroju Polski, Chorwacji, Turcji czy Danii (przypuszczam, że w ciągu 4-6 lat stanie się poważnym graczem europejskim) poziomu nie zaniżą. A przecież aspiracje ma więcej krajów. Islandia, Irlandia Północna (powinna być mocna w ciągu dekady w związku ze sporymi zmianami jakie wprowadziła federacja), Walia, Austria. Poziom europejskiej piłki reprezentacyjnej nie tylko się wyrównał, ale też bardzo poszedł w górę.
Tymczasem my musimy liczyć się z tym, że Polska długo nie utrzyma obecnej jakości. Powoli do końca kariery zbliżają się Łukasz Piszczek i Kuba Błaszczykowski, w 2018 roku 30 lat będą mieli Robert Lewandowski, Kamil Glik, Michał Pazdan i Kamil Grosicki. Nie wiemy co dalej. Polski kibic, taki jego los, liczy na to, że "jakoś to będzie". Nie wiemy tak naprawdę co nas czeka. Także poczekajmy z tymi okrzykami, że ktoś gdzieś się sprzedał. Spójrzmy czasem na sprawy z polskiego punktu widzenia. Nowe europejskie kraje są coraz mocniejsze i z czasem każdy awans trzeba będzie wyszarpać.
Tak jak z Ligą Mistrzów. Pewnie, że poziom rozgrywek był bardzo wysoki przez ostatnie 20 lat, ale oglądanie po raz kolejny meczu Manchesteru City z Barceloną przestało mnie cieszyć. Wolę mecz dwóch słabszych zespołów, jeśli jednym z nich jest np. Legia Warszawa.
Co innego jeśli chodzi o pozostałe 13 miejsc w mundialu. Większość trafi do krajów Afryki i Azji. To najliczniejsze federacje, które zapewniają mogą zapewnić Infantino pozycję "małego dyktatora" na wiele kadencji, którą wcześniej zajmował Sepp Blatter. Zresztą nieprzypadkowo większość kandydatów na prezydenta FIFA w swoich programach zawierała zwiększenie liczby uczestników. To najprostszy sposób handlowania głosami.
W ostatnich 5 turniejach drużyny z Afryki dochodziły do ćwierćfinału tylko dwukrotnie, choć wcześniej przepowiadano, że ten kontynent będzie się liczył przy rozdaniach miejsc na podium. Jeśli chodzi o Azję, tylko Korea Południowa zaszła co najmniej do ćwierćfinału. Ale okoliczności są tu bardzo wstydliwe i raczej FIFA wolałaby o nich nie mówić. Może jest to jakaś forma inwestycji FIFA w piłkę nożną w słabszych rejonach świata, ale przez najbliższych kilka turniejów raczej nic dobrego dla samej imprezy z tego nie wyniknie. Po prostu będzie o 16 meczów więcej. Często nudnych.
Są też inne minusy "rewolucji piłkarskiej".
Dużym problemem będzie formułą rozgrywek. Będzie to 16 grup po 3 drużyny, a to bardzo zaburzy dotychczasowy porządek. Ostatni mecz grupowy drużyny będą grały znając dokładnie położenie trzeciej. A więc ta trzecia będzie przyglądać się i liczyć, że rywale się nie dogadają. To sprzyja układom. Dopóki w grupie były 4 zespoły, każdy miał wpływ na zdarzenia niemal do końca. Więc z czysto sportowego punktu widzenia ta zmiana jest trudna do zaakceptowania.
Przy 48 startujących drużynach dzielenie turnieju na dwie fazy grupową i pucharową nie jest dobrym pomysłem. O wiele lepiej byłZ pozdrowieniami
Zdzisław Rylski Czytaj całość