Mecz błędów sędziowskich

W Przeglądzie Sportowym czytamy, że sobota nie była najlepszym dniem dla Włodzimierza Bartosa - sędziego z Łodzi, który prowadził mecz Śląsk Wrocław - Polonia Warszawa. Arbiter popełnił kilka rażących błędów, które nie były bez znaczenia dla końcowego rezultatu.

Zawodnicy Polonii doskonale zdawali sobie sprawę, że największą siłą beniaminka z Wrocławia są skrzydła. W pierwszej połowie podopieczni Bogusława Kaczmarka koncentrowali się przede wszystkim na tym, by utrudnić życie bocznym pomocnikom gospodarzy. Najczęściej faulowany był Janusz Gancarczyk. Trzy żółte kartki dla zawodników z Warszawy to efekt właśnie bezpardonowych prób zatrzymania popularnego "Garnka". Po zaledwie 30. minutach gry goście mieli już na koncie 15 fauli i cztery żółte kartki. Arbiter w tej fazie meczu nie popełniał wyraźnych błędów, choć za faul Radka Mynara mógł pokazać nawet czerwony kartonik.

Po prawie godzinie gry pan Włodzimierz Bartos pierwszy raz stał się pierwszoplanową postacią na boisku. Pokazał Tomaszowi Jodłowcowi drugą żółtą kartkę i wyrzucił go z boiska, a powtórki pokazywały, że stoper Czarnych Koszul wcale nie faulował w polu karnym Tomasza Szewczuka. Żółtą kartkę za dyskusje z sędziom obejrzał w międzyczasie Jarosław Lato. - Powiedziałbym wam, co myślę o gwizdaniu takich karnych, ale po co mam płacić karę? Wystarczy, że dostałem kartkę - mówił po końcowym gwizdku pomocnik przyjezdnych. To mógł być decydujący moment, ale Przemysław Łudziński nie trafił z jedenastu metrów.

W doliczonym czasie gry Śląskowi należał się jeszcze jeden rzut karny. Po dośrodkowaniu Marka Gancarczyka do piłki w "szesnastce" Polonii skakali Mynar i Szewczuk. Ten pierwszy wyraźnie zagrywał futbolówkę ręką, ale gwizdek pana Bartosa milczał i spotkanie zakończyło się skromnym zwycięstwem gości.

Źródło artykułu: