Jak to działa w futbolu, najlepiej ilustrują przypadki Cesca Fabregasa.
Więdnąca róża
Wybitnych kwalifikacji nie odmówi Hiszpanowi nikt. A jednak wszystko wskazuje dziś na to, że za kilka lat, gdy zakończy karierę, będzie się go uważało za futbolistę niespełnionego. Nie pod względem liczby zdobytych trofeów, bo tych już ma w bród zarówno na niwie klubowej, jak i reprezentacyjnej. Natomiast po raz trzeci w karierze przychodzi mu obecnie odgrywać w zespole o wiele mniejszą rolę, niż powinien, zważywszy na jego kunszt.
Zły wybór
Dwa razy zdarzyło mu się być liderem wielkiego projektu. Pierwszy miał miejsce, gdy w latach 2003-11 grał w Arsenalu. Arsene Wenger na nim opierał zespół. Był to długi okres, jednak zaledwie wstępny w jego wcześnie rozpoczętej karierze, bo odchodził z The Emirates mając 24 lata. Wtedy to powrócił do klubu, którego jest wychowankiem, czyli Barcelony.
[color=black]Ale to zrobił! Ronaldo efektownie poradził sobie z rywalem [ZDJĘCIA ELEVEN]
[/color]
Zrobił błąd, decydując się na ten krok. Był trzecim najlepszym środkowym ofensywnym pomocnikiem świata, a przeszedł do klubu, w którym występowali akurat ci dwaj lepsi od niego: Xavi i Andres Iniesta. Oczywiście, grał bardzo dużo, ale jakby się nie starał, jakby nie był świetny - w najważniejszych meczach musiał ustąpić miejsca w środku pola dwójce gigantów albo siadając na ławce rezerwowych, albo wędrując na inną pozycję, na której nie mógł pokazać pełni umiejętności. W zasadzie wtedy, kiedy sfrustrowany odchodził z Barcy, latem 2014 roku, powinien był właśnie do niej przyjść, by płynnie zastąpić powoli schodzącego ze sceny Xaviego. Gdyby tak się stało, dziś miałby rolę wielkiego lidera zespołu.
Ale do Barcy przeszedł wtedy Ivan Rakitić, pod względem potencjału nie umywający się do Cesca. Chorwat miał jednak dobrego agenta, który umieścił go w tym klubie we właściwym czasie. Fabregasowi zabrakło doradcy, który kierowałby się, prowadząc karierę podopiecznego, rozsądkiem i zdołał przekonać jego samego, że w futbolu nie ma miejsca na zbyt wiele sentymentów.
W reprezentacji Hiszpanii sytuacja Cesca była analogiczna jak w Barcelonie. Rozegrał 110 meczów, lecz przecież zawsze był w cieniu panów: X oraz I. W trzech zwycięskich dla La Roja finałach wielkich imprez zaliczył siedemnaście meczów, z czego jednak tylko sześć w jedenastce. Po Euro 2016, u Julena Lopeteguiego, nie zagrał dotychczas ani razu.
Wybierając w 2014 roku nowy klub uczynił mądrze, decydując się na Chelsea Londyn. Jose Mourinho widział dla niego kluczową rolę w zespole. Znakomity był dla Hiszpana zarówno pierwszy, zwieńczony tytułem mistrzowskim sezon na Stamford Bridge, jak i drugi, w którym jednak zespół sukcesów nie osiągnął, a w trakcie kampanii "Mou" został zmieniony przez Guusa Hiddinka.
Pomysły Włocha
Nie było żadną winą Fabregasa to, że latem 2016 roku ekipę objął Antonio Conte. To zdarzenie należy określić już jako czystego pecha. Włoch przybył z zamiarem dania równych szans wszystkim zawodnikom będącym w kadrze. W jego pomyśle taktycznym było miejsce dla jednego ofensywnego pomocnika. Ocenił, że Oscar lepiej się nada niż Fabregas. W piątej kolejce, przed meczem z Arsenalem, zmienił zdanie i postawił na Hiszpana. Chelsea przegrała 0:3 i po tym spotkaniu Conte podjął decyzję, która była dla Cesca katastrofalna w skutkach.
Wyklarowała mu się otóż koncepcja taktyczna, w której Fabregas nie był potrzebny. Conte decydował się na zapewne jedyny system gry, w którym dla zawodnika o jego profilu nie ma miejsca. W ustawieniu 1-3-4-3 według Włocha bardzo ofensywnie grają bowiem wahadłowi pomocnicy, więc by w poczynaniach zespołu panowała równowaga, obaj środkowi muszą być znakomici w defensywie. Znalazł takich w osobach N'Golo Kante i Nemanji Maticia. Na bokach ataku potrzebował za to futbolistów przede wszystkim bardzo szybkich - a to też nie jest atut Fabregasa. Hiszpan nigdy nie nadawał się na pożeracza przestrzeni, takimi zaś są Eden Hazard, Pedro czy Willian.
Angielskie gazety donosiły w sierpniu o złych relacjach Hiszpana z włoskim trenerem i pisały, że widząc jak przegrywa rywalizację z Oscarem, odejdzie z klubu przed końcem okna transferowego. Najwyraźniej jednak zawodnik nie dowierzał, iż nie da rady Włocha do siebie przekonać. Przypomnijmy treść oświadczenia, jakie wydał 29 sierpnia: - W związku z tym, co zostało ostatnio napisane informuję, że menedżer i ja mamy bardzo dobre relacje, Conte nie powiedział mi nigdy, że mam odejść. Mówi, że liczy na mnie. Będę walczył dla tego klubu do samego końca i zawsze dam z siebie wszystko.
No cóż, Conte nie chciał się pozbywać znakomitego piłkarza, uznał, że może mu się on jeszcze przydać. Potem zaś, po zmianie ustawienia, Cesc mógł pomyśleć, że nowy system wkrótce okaże się błędny. Ale żadne fiasko się nie zdarzyło, a wręcz przeciwnie, Włoch trafił bingo, Chelsea ustawiona według jego drugiego pomysłu okazała się samograjem, maszyną, która demoluje rywali. Fabregas stał się nieistotny, jak więdnąca róża przy grządce dorodnych pomidorów. Oscar, widząc co się dzieje, postanowił w listopadzie wyfrunąć do Chin, ambitnego Hiszpana taka możliwość nie skusiła, mimo że między 24 września a 3 grudnia ani razu nie zagrał w pierwszym zespole. W połowie października Conte zapytany o Hiszpana odrzekł, że ma drobną kontuzję, ale nie potrafił wytłumaczyć jaką dokładnie. 21 listopada Cesc doświadczył jednego z największych upokorzeń w karierze, gdyż przyszło mu wystąpić w meczu rezerw (U-23) Chelsea przeciwko Southampton w rozgrywkach Premier League 2, zresztą obok Johna Terry’ego.
Obecnie sytuacja Fabregasa nie jest już tak zła. Od czternastej kolejki pojawia się na boisku co tydzień. Cztery razy wyszedł nawet w wyjściowej jedenastce, ma status pierwszego rezerwowego wśród środkowych pomocników. Czyli po ciężkich bojach i rejteradzie konkurenta dorobił się statusu z Barcy.
Odejść, ale nie stracić
W styczniu temat jego odejścia wrócił. Chciał go wypożyczyć West Ham United, prowadzone były negocjacje na temat tego, jaki procent wynagrodzenia miałaby mu nadal wypłacać Chelsea; o to się wszystko rozbiło. Potem The Blues oferowali go Milanowi, jednak zawodnik odmówił przeprowadzki do Włoch.
Klub z Londynu nie zamierza puścić wolno piłkarza, z którym ma kontrakt do 2019 roku. Chętnie jednak zszedłby z kosztów związanych z jego utrzymaniem. Conte go nie potrzebuje, a wystawia, by jego wartość nie spadła do prawie zera. Sam zawodnik wie, że może dziś liczyć tylko na kontuzje kolegów. Ale też nie chce stracić finansowo. Mamy więc stan rzeczy bardzo często zdarzający się w futbolu. Chelsea i piłkarz nie tracą nadziei, że znajdzie się jeszcze odpowiednio bogaty klub, którego trener uwierzy, że Cesc nadal jest zdolny grać wielki futbol.
A hiszpańskie gazety informowały w zeszłym tygodniu, że Fabregas był w Barcelonie i jadł kolację ze swoimi kumplami: Messim i Pique. I najlepiej by było, żeby wrócił na Camp Nou, gdzie obecnie brakuje w środku pola zawodnika o jego klasie oraz zdrowiu i udowodnił, że życie zaczyna się po trzydziestce – która stuknie mu 4 maja.
Leszek Orłowski