Artur Boruc miał jedną żelazną zasadę. Z "Faktem" po 2006 roku nie rozmawiał. Trudno teraz wskazać mi jedną przyczynę, chyba jej nie było. Na pewno była to m.in. słynna okładka: "Wstyd, żenada, kompromitacja, hańba, frajerstwo - nie wracajcie do domu" po meczu reprezentacji Polski z Ekwadorem (0:2). Akurat w tym czasie pracowałem jako korespondent z mundialu w Niemczech dla tego największego polskiego tabloidu, który nie miał zwyczaju brania jeńców. Okładkę, która szybko osiągnęła miano kultowej, wymyślił Grzesiek Jankowski, redaktor naczelny i facet, który rozumiał uczucia zwykłych ludzi ulicy jak mało kto. Ale niekoniecznie rozumiał uczucia piłkarzy i tego, że porażka jest częścią tej roboty. A więc na konferencji prasowej w Niemczech piłkarze rzucili się na mnie. Również Boruc: "Uważasz, że jesteśmy frajerami?".
Dlatego, choć zawsze uwielbiałem tego gościa jako bramkarza, przez większą część jego kariery nie zamieniliśmy więcej niż kilku zdań. Najdłuższa wymiana miała miejsce podczas jednego ze zgrupowań kadry. Podczas konferencji prasowej rzecznik zagadnął, czy są jakieś pytania. - Ja mam - powiedziałem - do Artura Boruca.
Bramkarz, widząc dziennikarza z gazety, której nienawidził, odpowiedział zdawkowo.
- Kolejne pytanie? - rzucił rzecznik. Nie było chętnych, więc ponownie podniosłem rękę: "Ja mam, do Artura Boruca". W sumie zadałem 8 pytań z rzędu, a Boruc z każdą odpowiedzią się rozkręcał. Podjął grę i miałem wrażenie, że dobrze się przy tym bawił. Po konferencji podziękowałem za "wywiad na wyłączność", a on tylko odparł, że nie ma sprawy.
Różne rzeczy można o nim powiedzieć, ale zawsze był facetem, o którym mówi się, że ma jaja. Tym bardziej że konferencja miała miejsce już w czasie, gdy mój ówczesny pracodawca uznał, że nie istnieje takie pojęcie jak "życie prywatne Artura Boruca".
ZOBACZ WIDEO Na kłopoty Messi. Zobacz skrót meczu Atletico Madryt - FC Barcelona [ZDJĘCIA ELEVEN]
Myślę, że był jednym z najlepszych bramkarzy w historii polskiej piłki, choć miał w sumie trochę pecha, bo numerem 1 był w czasach, kiedy reprezentacja była co najwyżej przeciętna. Uratował nasz honor w 2006 i 2008 broniąc w sytuacjach zupełnie nieprawdopodobnych i jestem absolutnie przekonany, że w tym czasie był na swojej pozycji jednym z najlepszych zawodników świata.
Obroniony karny Louisa Sahy w 90. minucie meczu z Manchesterem United dał jego Celtikowi Glasgow wygraną z wielkim rywalem i awans do fazy play-off Ligi Mistrzów. Pierwszy w historii. A potem był dwumecz z Milanem. I choć Włosi wygrali, to dość regularnie wracam do skrótów z tego meczu. Jest to jeden z najlepszych popisów polskich bramkarzy w historii.
Rok później byliśmy z Rafałem Lebiedzińskim w Mediolanie. Mieliśmy umówiony wywiad z kilkoma piłkarzami AC Milan, także z Clarencem Seedorfem. Ale Holender odwołał rozmowę. Pani, która się nami opiekowała, zaproponowała: "Clarence nie chce, ale Carlo z chęcią z wami pogada". Zacząłem szukać w głowie na szybko piłkarza Milanu o imieniu Carlo, gdy zobaczyłem śmiejącego się do nas trenera Ancelottiego. - O tak, to dobry pomysł - powiedział Rafał, który miał w głowie przygotowane pytania do każdego, kto choć raz przejeżdżał przez Włochy.
Trzeba przyznać, że dopiero przy pytaniu o Boruca Ancelotti się ożywił. - To świetny bramkarz. Jeden z najlepszych w Europie. Śledzimy go bardzo uważnie już od ponad roku. W zeszłym sezonie mało brakowało, a w pojedynkę wyeliminowałby nas z Ligi Mistrzów. Jest bardzo pewny siebie, ma wysokie umiejętności i nie łamie się w ważnych meczach. Ja chcę Boruca, ale o transferze decydują panowie Berlusconi i Galliani.
W tym czasie, jako bramkarz Celtiku, osiągnął status postaci kultowej. Dla wielu fanów klubu stał się największą na tej pozycji ikoną od czasów Ronniego Simpsona, legendarnego członka "Lwów z Lizbony", zdobywców Pucharu Europy z 1967 roku.
Kiedyś w Szkocji miałem okazję rozmawiać dłużej z Gordonem Strachanem. - Boruc jest fenomenalnym piłkarzem. Ma wszystko, czego potrzeba. Niesamowite umiejętności i charakter. Ma ogromny wpływ na kolegów z zespołu. Gdy połączysz te wszystkie trzy rzeczy i dodasz do tego talent, otrzymasz maszynę do bronienia. Taki jest Boruc - mówił menedżer Celticu.
Z kolei Dado Prso, chorwacki napastnik Rangersów, również podpalił się na dźwięk nazwiska polskiego bramkarz. Mówił o nim: "Jak Artur wychodzi z tobą sam na sam, to nie widzisz bramki!".
Ale trzeba przyznać, że Boruc na szacunek pracował też prowokacyjnym zachowaniem poza boiskiem. Gdy zobaczył, że "znak krzyża" podczas derbów doprowadza kibiców rywali do szału a własnych do ekstazy, postanowił zobaczyć, gdzie są granice tolerancji i szaleństwa. Bił się z rywalami, nie podawał im ręki, ale chyba najdalej posunął się, gdy na Ibrox miał na sobie koszulkę z podobizną papieża. Umówmy się, nie miało to wiele wspólnego z demonstrowaniem wiary.
Czy Boruc jest szalony? - zapytaliśmy Strachana. Szkocki menedżer Celtiku zaczął się śmiać: "Panowie, szalony to był Charles Manson. Może ekscentryczny to lepsze słowo".
Tych objawów "ekscentryzmu" było dużo więcej. Tak jak nie było przypadkiem, że lecąc na wspomniany mecz z Milanem, założył na podróż koszulkę z herbem Juventusu.
Ten facet po prostu musiał być w centrum uwagi. Strach takiego zaprosić na ślub, bo będzie chciał robić za księdza. Myślę, że to uwielbiał, ale nie przewidział, że z czasem stanie się celebrytą wbrew swej woli. Myślał, że może kontrolować brukowce, że jest w stanie wpuścić paparazzich tylko do przedpokoju, że z jego prywatnego życia wyjdzie tylko tyle, ile sam zechce ujawnić. Chyba zbyt szeroko uchylił drzwi i desperackie próby ich zamknięcia nie dały efektu. Ludzka ciekawość włożyła tam nogę i długo nie pozwoliła się wygonić. A było co oglądać, bo w pewnym momencie małżeństwo Boruców przeżywało wielki kryzys. I zakończyło się wojną nuklearną. Chyba w pewnym momencie sam trochę zrozumiał, że przesadził, i powoli się z tego zaczął wycofywać.
Nie było też tajemnicą, że jest dość rozrywkowy, co jednym nie przeszkadzało, jak Leo Beenhakkerowi, a innych irytowało, jak Franciszka Smudę.
Holender uwielbiał Boruca, bo słusznie uważał, że zgodnie ze starą zasadą w drużynie zawsze są dwaj goście mający problem z głową - bramkarz i lewoskrzydłowy. Zresztą, w historii polskiej piłki, trudno jest znaleźć wybitnych bramkarzy i jednocześnie normalnych ludzi.
Gdyby prześledzić "dynastię", to wygląda mniej więcej tak: Szymkowiak - Kostka - Tomaszewski - Młynarczyk (potem przerwa, czyli cała grupa bramkarzy dobrych, ale nie kultowych jak Wandzik, Bako, Maciej Szczęsny, Matysek, Woźniak) i dalej: Dudek oraz Boruc. I na razie na tym się kończy. Teraz szansę na dołączenie do tej dynastii mają zarówno Wojciech Szczęsny jak i Łukasz Fabiański.
To niezwykła galeria osobowości: pijaków, intelektualistów, zakapiorów, szaleńców, dziwolągów, narcyzów, cichych zabójców. Chyba jedynym w miarę normalnym był i jest Jerzy Dudek.
Bez dyskusji Boruc był w skali polskiej piłki postacią wybitną, dlatego wszyscy tolerowali jego występki. Aż do czasów Smudy, który uznał, że mu przeszkadza i go usunął. Była to decyzja głupia i nieprzemyślana, bo Franz w tym czasie nie miał następcy. Ale na jego szczęście wystrzelił talent Wojciecha Szczęsnego. Boruc wrócił do kadry za czasów Waldemara Fornalika. Pamiętam jego przylot do Dublina na mecz z Irlandią.
Na koniec rozmowy zapytaliśmy go: "Najlepszą formę w życiu miałeś jako "Holy Goalie" z Celtiku, a teraz wracasz jako Święty z Southamtpon. Bycie Świętym wyraźnie ci odpowiada". Spojrzał na nas i wypalił: "Amen".
O tak, to był jeden z najbardziej błyskotliwych piłkarzy w kadrze i trochę szkoda, że już go w niej nie będzie. Z drugiej strony przykro się patrzyło na Boruca jako faceta od atmosfery. To zbyt duża postać, by być numerem 3.
Przeczytaj inne teksty autora
Marek Wawrzynowski