Targnął się na życie przed meczem. Później dostał poruszający list od Schweinsteigera

Getty Images / Thorsten Wagner/Bongarts
Getty Images / Thorsten Wagner/Bongarts

- Każdy może popełnić błąd, tylko nie ty! - miał mu mówić szef komisji sędziowskiej. Babak Rafati miał już dość presji. Wybrał odejście nie tylko z zawodu, ale i z tego świata. Na szczęście przeżył, a dziś - jak sam twierdzi - radzi sobie doskonale.

To była 13. kolejka Bundesligi. 19 listopada 2011 r. Piłkarze 1.FC Koeln - ze Sławomirem Peszką i Adamem Matuszczykiem w składzie - szykowali się do meczu z 1.FSV Mainz. Goście z Moguncji zostali zakwaterowani w hotelu Hyatt. Kilka godzin przed rozpoczęciem spotkania wyruszyli na stadion. Nie mieli pojęcia, że w tym samym hotelu rozgrywa się dramat. Dramat, który prawie doprowadził do śmierci człowieka.

Trzydzieści minut przed planowanym terminem rozpoczęcia spotkania spiker poinformował kibiców zgromadzonych na RheinEnergieStadion, że meczu nie będzie, bo nie pojawił się sędzia. Na telebimie wyświetlono komunikat: "Drodzy fani, z ważnych przyczyn dzisiejsze spotkanie musi zostać odwołane. Prosimy o zrozumienie".

Fot. PAP/DPA/Federico Gambarini
Fot. PAP/DPA/Federico Gambarini

Rozległy się gwizdy, kibice nie wiedzieli, co się dzieje. Wkrótce wszystko stało się jasne. Gdy fani rozchodzili się do domów, 41-letni Babak Rafati - sędzia z wieloletnim stażem - znajdował się już pod opieką lekarzy w szpitalu.

Narastająca presja

Walczyli o jego życie, które chciał sobie odebrać. Arbiter kilka godzin przed pierwszym gwizdkiem próbował popełnić samobójstwo. Podciął sobie żyły w wannie w pokoju hotelowym. Jego asystenci wszczęli alarm, gdy nie pojawił się na zbiórce. Na szczęście został w porę znaleziony i przetransportowany do szpitala w Kolonii.

Dla Rafatiego - Niemca pochodzącego z irańskiej rodziny, na co dzień bankiera z Hanoweru - miał to być 85. mecz w Bundeslidze. Był bardzo doświadczonym arbitrem, prowadził spotkania od 25 lat. Jednak ostatnie dwa lata w jego karierze nie były udane. Popełnił kilka błędów, po których znalazł się na cenzurowanym. Skreślono go z listy sędziów międzynarodowych, odsunięto czasowo od prowadzenia meczów ligowych. Dziś wspomina, że był pod narastającą presją, z którą nie potrafił sobie poradzić.

Rafati po latach potrafi rozmawiać o swoim dramacie. Wydał nawet książkę zatytułowaną "Ich Pfeife auf den Tod" ("Gwiżdżę na śmierć"). Oskarżył w niej swoich przełożonych o mobbing. Twierdzi, że to przez nich zdecydował się na dramatyczny krok. 46-latek udzielił niedawno wywiadu szwajcarskiemu dziennikowi "Blick". Opisał w nim ze szczegółami, jak doszło do tragedii.

Były sędzia twierdzi, że jadąc na mecz nie planował próby samobójczej. - Wieczorem, w przeddzień spotkania, poszedłem z asystentami na kolację. Żaden nie zauważył, jak mi źle. Gdy tylko zamknęły się za mną drzwi pokoju w hotelu, rozpoczął się horror. Zacząłem się pocić, odczuwałem niepokój, strach przed porażką - wspomina.

Publicznie "zmasakrowany"

Ciągle słyszał słowa swojego przełożonego, szefa komisji sędziowskiej DFB (niemiecki związek piłkarski) Herberta Fandela. - Każdy może popełnić błąd, tylko nie ty, Babak! - miał mu powiedzieć Fandel.

Rafati twierdzi, że był ofiarą mobbingu, który trwał 18 miesięcy. W jednym z wcześniejszych wywiadów - dla "Der Spiegel" - były arbiter podał przykład. Miesiąc przed próbą samobójczą ponad 100 sędziów - niemiecka elita - spotkało się w bazie szkoleń w Berlinie. W tym gronie pokazano scenę z meczu Borussia Dortmund - Augsburg, który prowadził Rafati. W 80. minucie - przy stanie 5:0 - sędzia pokazał drugą żółtą kartkę zawodnikowi gości. Zdaniem jego przełożonych był to błąd, bo agresywnemu piłkarzowi z Augsburga należała się bezpośrednia "czerwień". - To była decyzja błędna, ale nieistotna dla przebiegu meczu. Przed całą ekipą sędziowską zostałem słownie zmasakrowany. Mówili: "To nie jest godne Bundesligi!" - wspominał Rafati.

NA DRUGIEJ STRONIE PRZECZYTASZ M.IN., CO STAŁO SIĘ W HOTELOWYM POKOJU I DLACZEGO RAFATI MYŚLAŁ O KOLEJNEJ PRÓBIE SAMOBÓJCZEJ
[nextpage]
W dniu meczu w Kolonii odczuwał coraz większy lęk. Postanowił działać. O godz. 5.30 wymeldował się z kolońskiego hotelu Hyatt. Zamówił taksówkę na dworzec kolejowy. Chciał pojechać do Hamm, a tam rzucić się pod następny pociąg. Wycofał się jednak z tego, kazał taksówkarzowi zawrócić do hotelu.

"Następnym razem zrobię to lepiej"

- Znów się zameldowałem. Ten sam pokój i od razu te same myśli. Podszedłem do okna. Chciałem wyskoczyć z piątego piętra, ale okna nie dało się otworzyć, można było je tylko uchylić - wspomina. Zastanawiał się, czy nie wskoczyć do Renu przepływającego w pobliżu hotelu. - Było zbyt jasno. Uratowaliby mnie. Myślałem też, żeby pojechać do apteki i kupić tabletki, ale bałem się wybrać do miasta, by nie zostać rozpoznanym - relacjonuje Babak Rafati.

Zdecydował, że odbierze sobie życie w hotelowym pokoju. Najpierw wypił kilkanaście małych butelek z minibaru, później rozbił dwie szklanki. Wszedł do wanny i podciął sobie żyły. Ze szczegółami opisuje to, co się później wydarzyło. - Bolało, paliło, lała się krew. Ale ciągle wydawało mi się, że idzie to zbyt wolno. Chciałem się utopić. Trzymać głowę pod czerwoną z krwi wodą tak długo, aż zemdleję. Nie udało się. Gdy wpadł mi płaszcz kąpielowy do wanny, próbowałem udusić się paskiem. To był obłęd, chciałem wygrać tę walkę. Rozbiłem sobie butelkę z piwem na głowie. Patrzyłem w lustro. Widziałem obrazek, którego nigdy nie chciałbym już zobaczyć: gębę brzydkiego wojownika - mówi w wywiadzie z "Blickiem".

Stracił przytomność, odzyskał ją w szpitalu. Podkreśla, że była to straszna chwila. Pierwsza myśl, jaka przeleciała mu przez głowę, to: "Następnym razem zrobię to lepiej". Odczuwał złość i wstyd. - Czułem się jak nieodpowiedzialny tchórz. Zadawałem sobie pytanie: "A co pomyśli sąsiad? A piekarz? A pracownik stacji benzynowej? No i moja partnerka. Na pewno mnie zostawi - dodaje Babak Rafati.

Przełomowe słowa partnerki

Jego ówczesna przyjaciółka - a obecnie żona - Rouja przyjechała do szpitala ze swoją matką. Mocno go objęła. Razem płakali. Płakał także jego ojciec, który do niego zadzwonił. Wkrótce do szpitala przybyli policjanci, którzy chcieli przesłuchać sędziego na komisariacie, by wykluczyć udział osób trzecich. Jeden z nich zachował się kompletnie bez taktu, nie okazał empatii. Wypalił do Rafatiego: - Niech pan nie każe na siebie czekać. Już wczoraj czekało na pana 50 tysięcy ludzi na stadionie.

Gdy tylko Rafati wyszedł z komisariatu, znów chciał się zabić. Jego partnerka prowadziła samochód, on siedział na tylnym siedzeniu, wraz z jej matką. Przy prędkości 70-80 km/h usiłował otworzyć drzwi i wyskoczyć. Przyszła teściowa w porę go złapała. Sędzia trafił do szpitala psychiatrycznego. Badało go sześciu lekarzy, zdiagnozowali głęboką depresję.

Pierwszy pobyt w klinice w Hanowerze nie przyniósł spodziewanych efektów. Po powrocie do domu Rafati nadal myślał o samobójstwie. Mówił żonie: "Tym razem to zrobię. Zawiozę cię do twoich rodziców i dobrze to zaplanuję". Kobieta nie spuszczała go z oka nawet na sekundę. Gdy po raz kolejny wspomniał o odebraniu sobie życia, Rouja nie wytrzymała. Wyjęła z torebki paczkę tabletek i powiedziała: - Jak to zrobisz, to zrobię to z tobą.

NA TRZECIEJ STRONIE PRZECZYTASZ M.IN., CO NAPISAŁ SĘDZIEMU BASTIAN SCHWEINSTEIGER I CZYM BABAK RAFATI ZAJMUJE SIĘ OBECNIE
[nextpage]
Ten moment okazał się przełomowym. Uległ namowom żony, która znalazła dla niego inną terapię, w zakładzie zamkniętym. - To było jak szóstka w lotto. Druga szóstka w moim życiu. Pierwszą jest moja żona - mówi Rafati o Roujy, z którą w 2012 r. wziął ślub.

List od "Schweiniego"

Nie tylko małżonka pomogła mu, gdy był w największych tarapatach. Rafati przyznaje, że dostał słowa wsparcia od wielu sędziów. - Gdy usłyszałem, że Babak podciął sobie żyły, od razu pomyślałem o swojej karierze, swoich błędach. Jako sędzia zawsze jesteś sam. Gdy musisz podjąć decyzję, a 80000 kibiców gwiżdże z tego powodu, jesteś samotny - mówił szwajcarski arbiter Massimo Busacca. - My, sędziowie, potrzebujemy szacunku i akceptacji ze strony fanów, trenerów i piłkarzy.

Najbardziej Rafatiego poruszył jednak list od Bastiana Schweinsteigera, wówczas piłkarza Bayernu Monachium, gwiazdy reprezentacja Niemiec. - Nie było w tym wyrachowania. Schweinsteiger wiedział, że po tym incydencie nie będę mógł już nigdy prowadzić meczów. Napisał: "Panie Rafati, w życiu człowiek upada często. Chodzi o to, żeby podnieść się o ten jeden raz więcej. Życzę panu wszystkiego dobrego". To był niezwykle duży ludzki gest - mówi "Blickowi" były sędzia.

Do sędziowania Rafati wrócić nie próbował (poprowadził za to mecze pożegnalne brazylijskich gwiazd Bundesligi - Ailtona i Dede). W rozmowie z "Der Spiegel" podkreślił, że radzi sobie doskonale bez futbolu. Prowadzi wykłady motywacyjne, doradza ludziom, jak radzić sobie ze stresem i mobbingiem. Jest także trenerem mentalnym trzech piłkarzy występujących w Bundeslidze. Nazwisk nie zdradza, podaje za to, jak pomógł jednemu z nich.

Żal do DFB wciąż w nim tkwi

- Zgłosił się do mnie piłkarz z Bundesligi, który stracił miejsce w składzie. Nie to jednak było najważniejsze. Jego trener nie przepuścił żadnej okazji, by upokorzyć go przed całą drużyną. To wyniszczająca metoda, obojętnie w jakim zawodzie. Ten piłkarz był już u kresu wytrzymałości, gdy do mnie zadzwonił. Po dwóch-trzech miesiącach robił postępy. Uwolnił się od presji, od myślenia o kasie, od nadmiernych roszczeń trenera. Zdał sobie sprawę, że musi znaleźć własne sposoby radzenia sobie z problemem. To mu się udało, dziś jest podstawowym graczem. I znów jest szczęśliwy - mówił Rafati w "Der Spiegel".

Rafati nadal krytycznie wypowiada się o ludziach z DFB. Mówili mu, że drzwi dla niego są zawsze otwarte. - Ale czy to ja powinienem szukać kontaktu z nimi? To byłoby tak, jakby zgwałcony musiał się zgłosić u gwałciciela. Powinno być odwrotnie, jeżeli ktoś chce okazać skruchę - podkreśla, dodając, że z jego przypadku nie wyciągnięto wniosków. Były sędzia zauważa, że w futbolu jest coraz więcej pieniędzy, coraz większa presja, a coraz mniej człowieczeństwa. - Nikt już nie interesuje się, dlaczego chciałem odebrać sobie życie. I tak pewnie będzie dalej. Aż zdarzy się kolejna katastrofa.

Jemu samemu nie towarzyszą już czarne myśli. - Czy może pan wykluczyć kolejną próbę samobójczą? - tak kończy się wywiad w "Blicku". - Tak, mogę. To mówi także mój terapeuta. Wiem dziś, że byłem głupi. Życie jest zbyt piękne, by siebie zniszczyć - kończy 46-latek.

ZOBACZ WIDEO: Polscy piłkarze podnoszą z kolan 60-letni niemiecki klub

Komentarze (0)