Odjidja-Ofoe: Nie tłumaczyłem się z podziwu dla Zizou

PAP / Bartłomiej Zborowski
PAP / Bartłomiej Zborowski

Zaczął źle. Miał łatkę najlepiej zarabiającego zawodnika ekstraklasy, więc tematem szydery w środowisku stała się jego nadwaga. Po kilku tygodniach Vadis Odjidja-Ofoe wyrósł jednak na czołowego piłkarza ligi.

[b]

Michał Czechowicz[/b]

Należysz do pierwszego pokolenia piłkarzy wyrosłego po reformie belgijskiego systemu szkolenia, który w Polsce dla wielu uchodzi za wzór. Dlaczego jest tak wyjątkowy?

Vadis Odjidja-Ofoe: Wychowuje wielu piłkarzy z dużymi umiejętnościami trafiających potem do bardzo dobrych klubów, a reprezentacja Belgii osiąga coraz lepsze wyniki - wylicza pomocnik Legii. - Te elementy muszą iść w parze, kiedy oceniamy skuteczność całego systemu. Efekty widać od około dziesięciu lat. Prace zaczęto od przestawienia torów funkcjonowania piłki nożnej w Belgii na szkolenie młodzieży. Uznano, że to element brakujący do sukcesu, nad którym trzeba popracować - od umiejętności czysto piłkarskich do przygotowania psychologicznego. Oglądając mecze drużyn młodzieżowych w Belgii, widzisz wiele talentów rywalizujących na boisku i w tle walkę klubów, które ciągle chcą się rozwijać, inwestując w infrastrukturę, szkolenie, a także trenerów. Po osiągnięciu pierwszych sukcesów zaczęto zastanawiać się, jakie kroki powinny być następne, żeby system był jeszcze lepszy.

W listopadzie 2007 roku reprezentacja Polski wygrała 2:0 z Belgią, zapewniając sobie awans do finałów Euro 2008. Wtedy twoja reprezentacja znajdowała się w kryzysie, a początkiem lepszych czasów był udział drużyny młodzieżowej w igrzyskach olimpijskich w Pekinie w 2008 roku. Byłeś w tym zespole obok Vincenta Kompany'ego, Marouane'a Fellainiego, Kevina Mirallasa czy Mousy Dembele.

- Wiedzieliśmy, że mamy solidny zespół i dobrych zawodników. Odnieśliśmy sukces, chociaż na czwarte miejsce zawsze patrzy się z niedosytem. W ogólnym rozrachunku rozegraliśmy jednak bardzo dobry turniej, osiągając największy od lat sukces belgijskiego futbolu. Zwróciliśmy uwagę kibiców, którzy dostrzegli w nas nową nadzieję na zwycięstwa i na sukcesy w przyszłości. Na przykład w ćwierćfinale wygraliśmy wtedy z Włochami. Od kilku lat pierwsza reprezentacja Belgii walczy z każdym zespołem na świecie jak równy z równym, ale wtedy to była niespodzianka.

W belgijskim systemie każdy z klubów miał w 80 procentach stosować się do wytycznych federacji, a swoim know-how zapełnić pozostałe 20 procent zajęć. To wystarczy, żeby odróżnić wychowanka Anderlechtu Bruksela od na przykład Standardu Liege?

- Rozpoczęcie szkolenia z tego samego pułapu gwarantuje wszystkim dobry start. Efekty widać między innymi w reprezentacji, gdzie piłkarzom łatwiej zgrać się i zrozumieć na boisku. Moim zdaniem w futbolu wyróżnikiem jest kreatywność, wnoszenie własnego pomysłu do gry, i to zostało mi wpojone w Anderlechcie. Dlatego te 20 procent, mimo że wygląda skromnie, jest bardzo ważne. Trenerzy mogą skupić się na wycinku pracy i lepiej reagować na to, czego potrzebują zawodnicy na danym etapie. Przez lata w akademii odbyłem mnóstwo zajęć prowadzonych przez byłych piłkarzy lub doświadczonych szkoleniowców w grupie maksymalnie czterech, pięciu osób. Wtedy pracowaliśmy nad detalami. Na każdego z nas patrzono indywidualnie i zastanawiano się: czego potrzebuje, żeby być jeszcze lepszym?

Na przykład?

- Codziennie po szkole mieliśmy dodatkowe zajęcia z jednej specjalności: przyjęcie piłki, strzały, woleje, gra lewą nogą. I tak przez trzy tygodnie.

ZOBACZ WIDEO Sergio Ramos znowu uratował Real! [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Tylko uderzenia z woleja przez trzy tygodnie?

- Dokładnie. Dodatkowo ćwiczyliśmy na ściance z narysowanymi numerami. Na hasło trenera trzeba było trafić w punkt. Z czasem druga drużyna została zamieniona w zespół najzdolniejszych zawodników z całej akademii w wieku od
16 do 19 lat. Młodsi mogli uczyć się od starszych, a ci z kolei cały czas czuli konkurencję. Dzięki temu doświadczeniu łatwiej było mi wejść do dorosłego futbolu.

Kreatywnością - o której wspominałeś - zaimponowałeś, kiedy już zaaklimatyzowałeś się w Legii. W Polsce mamy z tym problem.

- Piłka nożna polega na prostej zasadzie: od początku trzeba ciężko pracować. Kiedy czujesz się z piłką swobodnie, to nie przeszkadza ci przy nodze, wiesz, jak się zachować, i gotowe rozwiązania same pojawiają się w głowie. Im więcej meczów rozegrasz, zdobędziesz doświadczenie, to masz ich coraz więcej. Kiedy w czwartym kolejnym spotkaniu chcesz powtórzyć ten sam numer, wiesz, że już nikt się na niego nie nabierze. Ja kocham oglądać piłkę nożną. W każdym wydaniu. Obojętnie, czy to Champions League, rozgrywki kobiet albo ligi młodzieżowe. Kiedy jestem zmęczony i chcę odpocząć, oglądam piłkę lub czytam książki.

A jak jest z kreatywnością w naszej ekstraklasie?

- Liga jest fizyczna. Co nie znaczy, że nie ma w niej kreatywnych piłkarzy, bo tacy są. Najłatwiej będzie mi mówić na przykładzie Legii. W zespole jest wielu młodych, utalentowanych zawodników robiących na boisku różnicę. Muszą tylko dalej pracować i nabierać doświadczenia. W akademii po pierwsze mówią ci: nie kiwaj, podawaj. A ja lubię, kiedy młodzi piłkarze idą czasem pod prąd, próbując wejść w drybling albo zrobić na boisku to, co podpowiada im w tym momencie głowa. Może nie uda się za każdym razem, ale jeśli powiedzie się dwa na pięć razy, będzie super. Każdy powinien mieć pewną dowolność w działaniu. To sprzyja rozwijaniu się talentu.

Podobnie jak odpowiednie wzorce. Takim, jakim na przykład ty jesteś dla Sebastiana Szymańskiego.

- To jest właśnie ten typ zawodnika mogącego na boisku z czasem robić różnicę. To także typ zawodnika, którego bardzo lubię oglądać w grze. Nie jest duży i silny, a zawsze znajdzie sposób, żeby się przedrzeć. Ma cudowną lewą nogę.

Twoim idolem w młodości był Zinedine Zidane.

- Do dziś nim jest. Uwielbiałem oglądać go na boisku.

Rozmawiałeś z nim przy okazji meczów z Realem Madryt w Lidze Mistrzów?

 - Byłoby dziwnie, gdybym przed spotkaniem podszedł i powiedział, że jest moim idolem, od kiedy pamiętam.

Po golu strzelonym Królewskim przy Łazienkowskiej już niekoniecznie.

- Kiedy byliśmy w Madrycie dzień przed meczem, tuż przed oficjalnym treningiem zobaczyłem Zidane'a i poprosiłem o wspólne zdjęcie. Byłem bardzo szczęśliwy, ale nie tłumaczyłem się z podziwu dla niego.

A kiedy sam byłeś zawodnikiem akademii, jak ważną postacią był dla ciebie obecny dyrektor sportowy Legii, a kiedyś przez wiele lat piłkarz Anderlechtu - Michał Żewłakow?

- Nie będę koloryzował, że był moim idolem. Grał w obronie, przez co nie zwracałem na niego aż takiej uwagi jak na zawodników ofensywnych, bliższych mi przez pozycję na boisku. Pamiętam jednak Michała bardzo dobrze i nie byłbym w stanie wskazać osoby, która go nie lubiła. W Anderlechcie od bardzo młodego wieku mieliśmy do czynienia z pierwszym zespołem. W Brukseli mieszkałem w internacie i wieczorami często zabierano nas na ich mecze jako chłopców do podawania piłek. Zza linii obejrzałem wiele meczów Champions League, zaliczyłem zwycięstwa nad Manchesterem United i Realem Madryt. Pamiętam, że kiedy Królewskim drugiego gola strzelił Bart Goor, ciesząc się, podbiegł do narożnika, w którym stałem, i przybił mi piątkę. Było mnie nawet widać w telewizji.

Bez Żewłakowa nie byłoby cię w Legii. Drugą najważniejszą postacią przy transferze był były trener belgijskiego klubu Besnik Hasi, uważany w tym sezonie przez wielu kibiców Legii za wroga numer jeden. Z drugiej strony to Albańczyk wprowadził drużynę do fazy grupowej Ligi Mistrzów i dobrze przygotował fizycznie do rozgrywek, czego dowód widzieliśmy w końcówce rundy jesiennej.

- Taki jest futbol. Nikt nie odbierze mu, że jest szkoleniowcem, który po 21 latach awansował z Legią do Ligi Mistrzów. Wszyscy zgodzą się, że to był nasz cel bez względu na koszty. We wtorek graliśmy z Dundalk, potem w weekend z Arką Gdynia i przegraliśmy. Zdecydowana większość składu była inna, przecież wszystko było podporządkowane awansowi. Ostatnio składem bliskim najlepszemu przegraliśmy u siebie z Ruchem Chorzów. Zgadzam się, że te porażki nie miały prawa się zdarzyć, tylko że w futbolu w trakcie meczu... wszystko może się zdarzyć! Tak jak ostatnio w Barcelonie. Hasiemu było ciężko: mimo że zrobił coś wielkiego, to musiał odejść.

Po zmianie trenera na Jacka Magierę na początku usiadłeś na ławce rezerwowych.

- Nowy szef, nowe zasady. Nie znał mnie. Powiedziałem sobie: OK, ale to nie były najłatwiejsze dwa tygodnie w moim życiu. Miałem jednak pewność, że wszystko ułoży się po mojej myśli, bo byłem już w klubie od dwóch miesięcy i wiedziałem, że Legia potrafi świetnie grać w piłkę. Nie straciłem wiary w siebie i umiejętności, powtarzałem sobie, że muszę pracować jeszcze ciężej. A kiedy dostałem szansę zaczęliśmy wygrywać mecze.

Z twoim CV i zainteresowaniem ze strony AS Monaco oraz New York FC w zimowym oknie transferowym trudno wytłumaczyć, że możesz traktować Legię jako miejsce na dłużej w swojej karierze…

- Legia to wielki klub, największy i najlepszy w Polsce. A ja chcę być wśród najlepszych. Kiedy grałem w Anglii i awansowaliśmy z Norwich do Premier
League, cały czas byliśmy w dole tabeli, walcząc o utrzymanie. To inna piłka nożna. Grając o mistrzostwo, reprezentując tak dużą markę, moje nastawienie do futbolu jest zupełnie inne. Tak, widzę się w Legii na dłuższy czas, co nie znaczy, że jutro podpiszę kontrakt na 10 lat. Zobaczymy, co się wydarzy w przyszłości. Opcja zmiany musiałaby być bardzo atrakcyjna dla mnie i dla klubu. Na pewno jestem w Warszawie i w Legii szczęśliwy.

Wracając do Norwich City i Premier League - dla zdecydowanej większości piłkarzy na świecie to spełnienie marzeń.

- Tak było też w moim przypadku, dlatego jestem szczęśliwy, że mi się udało. Oczywiście, mogłem rozegrać w Anglii więcej meczów i osiągnąć większe sukcesy. Jednak przez to, że byłem na tym poziomie, chcę osiągnąć jeszcze więcej i więcej.

Czym najbardziej zaskoczyła cię angielska ekstraklasa?

- Organizacją. Wszystko jest zapięte na ostatni guzik i na najwyższym poziomie profesjonalizmu. Dzięki temu czujesz się częścią wielkiego świata. Przed sezonem jednym z najważniejszych zadań jest nagranie pozdrowień po chińsku i japońsku, wzięcie udziału w specjalnych sesjach wideo i foto. Wizytujesz piękne stadiony i otoczka jest cudowna. Inna sprawa to kibice, którzy wierzą w swój zespół i mocno przeżywają mecze. Na boisku na początku to szokuje: na każdym stadionie głupi faul jest przeżywany na trybunach jak sprawa życia i śmierci.

Twoja kariera kilka razy mocno wyhamowała. Pierwszy raz w Hamburgu, potem w Norwich. Mówiłeś o przygotowaniu mentalnym jako części szkolenia młodzieży w Belgii. Dzięki temu byłeś lepiej przygotowany na trudne momenty?

- Nie jesteś w stanie na to się przygotować. Zostajesz piłkarzem, bo kochasz futbol, więc kiedy nie możesz grać, jest ci jeszcze trudniej. Bez rodziny i przyjaciół nie przetrwałbym ciężkich chwil. Futbol to ważna część mojego życia, ale nie najważniejsza. Kiedy taka sytuacja ma miejsce, dobrze spojrzeć na nią z perspektywy. Najważniejsze jest zdrowie twoje i rodziny. Uwielbiam spędzać czas z bliskimi, w ogóle jestem rodzinnym typem. Mam dwie małe siostry, za którymi bardzo tęsknię. Niedługo mają w szkole kilka dni wolnego i nareszcie przylecą do Warszawy na dłużej.

Jaką książkę ostatnio przeczytałeś?

- Z tematyki piłkarskiej „Ja, Zlatan". Ale sięgam głównie po inną tematykę, najbardziej lubię literaturę faktu i biografie.

Które biografie wywarły na tobie największe wrażenie?

- Andre Agassiego była świetna. Jedną z pierwszych była naprawdę gruba o Davidzie Beckhamie. Na temat Leo Messiego znam wszystkie. W kolejce czeka teraz książka o Johanie Cruyffie.

Znalazłem informację, że jesteś właścicielem chińskiej restauracji w Belgii.

- Mój jest budynek i restauracja, ale prowadzi ją mój znajomy. To sposób okazania wdzięczności za pomoc i wsparcie, jakich mi kiedyś udzielił.

Wywiad został przeprowadzony 9.03.2017 r.

Komentarze (0)