Za każdym razem, kiedy polska drużyna przyjeżdża na Bałkany, w prasowych tytułach pojawia się piekło. Że kibice straszni i jedzą surowe mięso, że na ulicach polowanie, miejscowi połamią na boisku naszym piłkarzom nogi, a nie daj Boże wygrać wysoko, bo się do kraju już nie wróci. Przez wiele lat można było do tego dodać jeszcze suche i proste: "rywale są zwyczajnie lepsi", ale lepiej było dorabiać ideologię i tłumaczyć kolejne wpadki trudnymi warunkami.
W Podgoricy pięć lat temu, kiedy Polacy mierzyli się z Czarnogórą, też były trudne warunki. Przemysław Tytoń przewracał się, jakby zamiast petard u jego nóg lądowały granaty, boisko płonęło ogniem piekielnym, chociaż do jego ugaszenia wystarczał strażak z wiadrem, a Ludovic Obraniak bezsensownie osłabił drużynę dostając czerwoną kartkę, bo puściły mu nerwy. Warto jednak zwrócić uwagę na jeden drobiazg. Tamta drużyna rozbita była fatalnym Euro w Polsce, w rankingu FIFA patrzyliśmy na siedemdziesiąt drużyn przed sobą, a nasze gwiazdy na czerwonych dywanach wielkich europejskich klubów dopiero raczkowały. Wszyscy cieszyliśmy się, że "zagraniczny dziennikarz" zna polskie nazwisko, a są nawet tacy, którzy dają nam szanse. Skończyło się 2:2, sędzia rzeczywiście powinien przerwać mecz, bo nie da się grać pod ostrzałem lecących w kierunku boiska zapalniczek, ale trzech punktów z Podgoricy nie potrafili przywieźć do Polski jednak chłopcy, a nie mężczyźni.
Tym razem na boisko w Czarnogórze wybiegnie dwunasta drużyna rankingu FIFA, by zmierzyć się zespołem notowanym ponad pięćdziesiąt miejsc niżej. Drużyna, której powinno być wszystko jedno czy Stevan Jovetić udaje kontuzję czy też rzeczywiście coś go boli. Szacunek i pokora, o której na konferencji mówił Jakub Błaszczykowski to jedno, trzeba jednak umieć brać co swoje i wracać.
Polacy awansowali do najlepszej ósemki mistrzostw Europy, a później zadyszkę z Kazachstanem szybko rozchodzili i znowu biegną sprintem. Ostatnie zwycięstwo 3:0 w Bukareszcie nie tylko dało nam spokojną zimę, ale powinno dać poczucie pewności siebie. Weszliśmy w inny piłkarski wymiar, wygląda na to, że nauczyliśmy się radzić sobie z rolą faworyta i dobrze się z tym czujemy. Polacy nie muszą już grać meczów o wszystko i liczyć, że jeśli w ostatniej kolejce pokonają Anglię 7:0, a Holandia przegra z San Marino 0:5, to jeszcze uda się awansować. Teraz awansu na mundial w Rosji możemy być niemal pewni w połowie drogi. Wystarczy dzisiaj wygrać, pokazać swoje umiejętności. Tych, którzy krzykną: "I charakter!", nie należy słuchać. Nie ma umiejętności bez charakteru. Jeśli rywale będą kopać po kostkach, zostaną wyrzuceni z boiska, jeśli kibice wrzucą race i stworzą zagrożenie, sędzia przerwie mecz. Na Roberta Lewandowskiego petarda w Bukareszcie podziałała tak, że strzelił dwa gole. Piękniejszej odpowiedzi na chamstwo kibiców nie dałoby się wymyślić.
ZOBACZ WIDEO Mateusz Klich: Chciałbym wrócić do reprezentacji, jestem na to gotowy
Doczekaliśmy takich czasów, że na pytanie o główne atuty rywali nasi piłkarze odpowiadają: stadion albo kibice. Doczekaliśmy momentu, kiedy za kontuzjowanego Grzegorza Krychowiaka z Paris Saint-Germain do składu wejdzie Piotr Zieliński z Napoli. Młody chłopak, początek pokolenia, dla których Lewandowski ze swoimi kulkami mocy mógł być już wzorem. Zresztą, cały środek pola naszej reprezentacji opanowali piękni dwudziestoletni, bo wszystko wskazuje na to, że szansę dostanie także Karol Linetty, który po transferze do Sampdorii już nie jest Karolkiem. Czarnogórska prasa ma Adama Nawałkę za szczęściarza, którego jedynym dylematem jest to czy Arkadiusz Milik będzie mógł grać 90 minut. Nawałka oficjalnie nie mówi wiele zarówno o taktyce jak i składzie, istnieje nawet podejrzenie, że odtwarza swoje wypowiedzi z playbacku, ale szczęściarzem jest bez wątpienia. Bo nawet jeśli Milika nie byłoby w kadrze w ogóle, powołał wielu głodnych wilczków.
Zbigniew Boniek powiedział w "Przeglądzie Sportowym", że zwycięstwo Polaków w Podgoricy zabierze rywalom tlen. Nie tylko Czarnogórcom, ale wszystkim innym, którym wydaje się, że w wyścigu o mundial mogą biec równo z Polakami. Dla Polaków tlenem są kolejne zwycięstwa - kiedy grają o punkty nie zwykli przegrywać już od bardzo dawna. W niedzielę wystarczy więc tylko nie zapomnieć, by oddychać.
Mecz w Czarnogórze jest tylko przystankiem w drodze do Rosji, kolejnym małym, ale bardzo ważnym krokiem. Rywale nie mają zbyt wielu atutów, zdają sobie z tego sprawę. Dzień przed meczem w kasach nadal było 1500 biletów. 25 stopni w słońcu to nie piekło, przekleństw po serbsku można nie rozumieć, o tym że tracili tu punkty mocniejsi od nas - zapomnieć. O kibiców nie ma co się martwić, nie będą grać. Zróbmy swoje.
Michał Kołodziejczyk z Podgoricy
WP SportoweFakty zapraszają w niedzielę od godziny 18 na relację na żywo przed meczem Czarnogóra - Polska.