Najgorszy dzień w życiu Oresta Lenczyka

 / Na zdjęciu: Orest Lenczyk
/ Na zdjęciu: Orest Lenczyk

Przez kilka godzin Orest Lenczyk był przekonany, że jego bratowa z dwójką dzieci zginęła na pokładzie samolotu "Tadeusz Kościuszko". 9 maja 1987 roku był jednym z najtrudniejszych dni w życiu tego szkoleniowca.

W tym artykule dowiesz się o:

- Trener wszedł do szatni. Próbował coś z siebie wydusić, ale nie potrafił wydobyć choćby słowa. To była najkrótsza odprawa, jaką mieliśmy w życiu - wspominał Tadeusz Świątek, obrońca łódzkiego Widzewa.

Dla piłkarzy mecz z Górnikiem Wałbrzych był jednym z setek, jaki rozegrali. Nic, co należałoby zapamiętać. Wygrali 3:0, co nie było jakąś specjalną sensacją.

9 maja 1987 roku wielu z nich zapamiętało jednak na zawsze. Zwłaszcza twarz Oresta Lenczyka. Szkoleniowiec łódzkiego klubu sprawiał wrażenie nieobecnego, przerażonego. To uczucie, którego nikt nigdy w życiu nie chciałby doświadczyć.

Wszystko zaczęło się już w autokarze ze Spały do Łodzi. Wiesław Wraga słuchał radia i krzyknął: "Spadł samolot, leciał do USA".

Po chwili Lenczyk uświadomił sobie znaczenie słów Wragi. Tego dnia, 9 maja 1987 roku, do Stanów Zjednoczonych wylatywała jego bratowa z dwójką dzieci.

Na razie informacje były szczątkowe. Wiadomo było tylko tyle, że około godziny 11, w Lesie Kabackim pod Warszawą, spadł samolot. Po przyjeździe na stadion Lenczyk rzucił się biegiem do sekretariatu. Stamtąd zaczął nerwowo wydzwaniać do Sanoka, do swojego rodzinnego domu. Nikt nie odbierał.

Zadzwonił do sąsiadów. Ci poszli sprawdzić, czy ktoś jest w domu. Ale nikt nie otwierał drzwi.

Gdy po latach rozmawiałem o tym z trenerem, tak zapamiętał tamten dzień: - Okazało się, że do Stanów tego dnia leciały dwa samoloty. Pomyślałem, że skoro mój brat kupował bilety w USA, to na pewno kupił na PanAm, nie na LOT. Ale to była tylko nadzieja, nie było pewności. Starałem się połączyć z linią alarmową, żeby sprawdzić nazwiska pasażerów, ale było takie oblężenie, że nie byłem w stanie się dodzwonić. Gdy trochę opanowałem nerwy, wpadłem na to, że przecież trzeba zadzwonić do PanAm. Dopiero tam potwierdziłem, że bratowa i dzieci poleciały do Chicago tym samolotem. Odetchnąłem. Zresztą potem dowiedziałem się, że mój brat podobne katusze przeżywał na lotnisku w Chicago. To uczucie ulgi trwało krótko, bo potem, chyba w przerwie meczu, w radiu podali wiadomość, że w Lesie Kabackim nikt nie przeżył.

W katastrofie w Lesie Kabackim zginęły 183 osoby.

ZOBACZ WIDEO Anderlecht zwycięski, Łukasz Teodorczyk już niemal dwa miesiące bez gola [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Komentarze (1)
avatar
Grek Zorba
9.05.2017
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Pamiętam ten dzień. Później w PR1 słuchało się listy ofiar. Nie wiem po co, może z szacunku dla nich. I słowa kapitana: to już koniec, żegnajcie... Dla dziecka taki wypadek to szok może mniej Czytaj całość