Czytaj w "PN": Łukasz Gikiewicz: Kibice mnie kochają

East News / Na zdjęciu: Łukasz Gikiewicz
East News / Na zdjęciu: Łukasz Gikiewicz

Łukasz Gikiewicz od kilku lat wybiera kluby z egzotycznych kierunków. Występował w Tajlandii, Arabii Saudyjskiej, a obecnie gra w Jordanii, gdzie kilka dni temu świętował mistrzostwo kraju. Jak wygląda życie polskiego napastnika na Bliskim Wschodzie?

W tym artykule dowiesz się o:

Mistrzostwo Jordanii to kolejne wspaniałe przeżycie w karierze - mówi piłkarz Al-Faisaly. - Wywalczyliśmy tytuł dokładnie w ten dzień, w którym pięć lat temu świętowałem mistrzostwo ze Śląskiem Wrocław, więc złoty medal smakował jeszcze bardziej wyjątkowo.

Paweł Gołaszewski, "Piłka Nożna": A który medal ładniejszy?

Łukasz Gikiewicz: Oba są cudowne i niezwykle cenne! Na złotym krążku za mistrzostwo Jordanii jest orzeł, więc przypomina mi Polskę. Cieszę się, że w obu tytułach miałem spory udział, bo grałem w kluczowych, ostatnich meczach, które musieliśmy wygrać. Ze Śląskiem pokonaliśmy w ostatniej kolejce Wisłę Kraków, a ja rozegrałem prawie całe spotkanie. Gola nie strzeliłem, ale teraz to sobie odbiłem. W ostatnim meczu ligowym wygraliśmy 4:0, zdobyłem pierwszą bramkę, zaliczyłem asystę przy drugiej. Wszystko ułożyło się kapitalnie.

ZOBACZ WIDEO Zespół Glika już prawie mistrzem. Zobacz skrót meczu AS Monaco - Lille OSC [ZDJĘCIA ELEVEN]

Mistrzostwo Jordanii na pewno podbije pana wycenę na portalu www.transfermarkt.de.

Nie zwracam uwagi na takie rzeczy. Ostatni raz oglądałem swój profil na tym portalu trzy lata temu. Teraz nawet nie wiem, ile jestem wart. Jeśli dla kogoś jesteś ważnym celem transferowym, kwota nie jest problemem i klub za ciebie płaci tyle, ile trzeba. Możesz być wart 100 tysięcy, a ktoś wyłoży pięć razy tyle i wartość nieoczekiwanie rośnie.

U pana te kwoty i tak nie są wysokie, często podpisuje pan przecież krótkoterminowe kontrakty. Co trzeba zrobić, żeby pana przekonać do dłuższej umowy?

Długość kontraktów nie zależy ode mnie. Kluby w Azji nie dają po prostu dłuższych umów obcokrajowcom. Boją się, że cudzoziemiec nie zaaklimatyzuje się w nowym otoczeniu, nie spodoba mu się kultura, religia. Obawiają się, że jakiś Brazylijczyk lub Argentyńczyk przestraszy się, spakuje walizki i ucieknie, więc się nie dziwię, że decydują się tylko na półrocze lub roczne umowy. Jeśli któryś z moich ostatnich pracodawców zaproponowałby dłuższy termin, z pewnością bym to zaakceptował, ponieważ wszędzie czułem się bardzo dobrze. W Polsce jest trochę inaczej. Przyjeżdżają często anonimowi piłkarze i dostają z miejsca długie kontrakty, widzi się w nich przyszłość. Mieliśmy bardzo dużo przypadków, kiedy takie pomysły nie wypalały. W Azji wolą się zabezpieczyć, niż wypłacać później gigantyczne odszkodowania.

(...)

Jak pan jest traktowany przez kibiców?

Fani mnie kochają, serio! Jestem pierwszym obcokrajowcem, który wywodzi się z kompletnie innej kultury, ale naprawdę nie mogę na nic narzekać. Na żadnym kroku nie pozwalają mi odczuć, że jestem inny. Ludzie często skandują na stadionie: Lukas!, bo bardzo trudno im wymówić moje nazwisko. Dzieciaki biegają w koszulkach z moim numerem. Dla mnie są to nowe okoliczności, nigdy nie miałem takich sytuacji, jakich doświadczam w Ammanie.

Ma to też minusy, na miasto nie można wyjść spokojnie.

To prawda, ale nie narzekam. Często zdarzają się sytuacje, że rozpoznają cię w restauracji czy sklepie i mam z tego powodu jakieś profity, czyli na przykład: dzisiaj firma płaci za pana obiad. Nawet policja w Ammanie mnie zna! Całe miasto żyje naszymi meczami, ja strzelam gole i asystuję, więc trudno, aby mnie nie rozpoznawali poza stadionem.

(...)

[b]CAŁA ROZMOWA W NAJNOWSZYM NUMERZE TYGODNIKA "PIŁKA NOŻNA".

[/b]

Komentarze (1)
avatar
Krzysztof Sobocinski
16.05.2017
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
i fajnie,nie trzeba grac w realu czy barcelonie,a swoje i tak zarobi