Kamil Glik: Alkohol wyparował po czterech dniach
Jest pan bliski przedłużenia umowy.
Mój menadżer działa w tym temacie. Wszystko jest na dobrej drodze, żebym podpisał czteroletni kontrakt ze sporą zmianą w cyferkach na koncie.
Wiele się pan nauczył w AS Monaco?
Zmieniła się moja mentalność. W takim klubie musisz przestawić się na inne myślenie. Że jesteś w zespole, który na dziesięć meczów musi wygrać dziewięć, a minimalnie osiem. Nie grasz już o środek tabeli, tylko o mistrzostwo, i do tego rywalizujesz na wszystkich frontach. Ja mam tylko założyć korki i wybiec na boisko. Mamy wszystko podane na tacy. To też ma wpływ na ostateczny wynik. Poza tym - jak masz drużynę złożoną ze świetnych zawodników, to idziesz do przodu, bo jakość treningów jest wyższa. To nam wszystkim pozwala się rozwijać, bo jakości w naszej drużynie nie brakuje.
Jest pan już w Monako tak popularny jak w Turynie?
Od transferu z miesiąca na miesiąc odczuwałem, że popularność rośnie. Ludzie w mieście nie są nachalni, ale w drodze do sklepu zawsze rozdam jakieś autografy.
W drodze do tego słynnego "Carrefoura", którego lokalizację wychwalał pan w rozmowie z "weszlo.com".Faktycznie, sklep jest blisko, z żoną chodzimy do niego po zakupy spacerkiem. Lokalizacja była dla mnie bardzo ważna, mieszkamy niedaleko stadionu i bazy treningowej. Nie wyobrażam sobie dojeżdżać na trening półtorej godziny. Poza tym - córka musi mieć blisko do przedszkola. Przywiązuje wagę do małych rzeczy.
Zaraz mi pan powie, że tak samo jak Madrycie czy Monako żyje się panu w Gliwicach.
A tak! Gliwice są fajnym miastem. Po Katowicach najlepszym i najładniejszym miejscem do życia na Śląsku. Gliwice, Monako, Bari, Palermo, Madryt, Turyn - na pewno jest tam co robić, człowiek się nie nudzi. Mam szczęście do miast. Nie grałem nigdy w drużynie z peryferii.
AS Monaco to dziś najlepsza drużyna we Francji, ale panują w niej dość luźne zasady...
Są przede wszystkim różnice w treningach. Dość lekko ćwiczymy, szkoleniowiec Leonardo Jardim nas nie przemęcza. Pierwszego dnia po meczu mamy dziesięć minut jazdy na rowerku i jedziemy do domu. Drugi dzień po spotkaniu to też rozruch, "dziadek", rowerek i zwijamy się do szatni. Ćwiczymy na spokojnie, bez dużych obciążeń. Trener dba o to, żebyśmy byli zawsze wypoczęci.
A niektórzy wybierają sobie treningi, na które przychodzą.
Benjamin Mendy. Nagle nie odbiera telefonów, znika i trener lub kierownik zespołu muszą jechać po niego do domu. Ale to tak kolorowa i pozytywna postać w szatni, że jakoś mu to uchodzi płazem. Wystarczy na niego spojrzeć i już się człowiek uśmiecha. Trener Jardim swobodnie do nas podchodzi, utrzymuje bliskie kontakty z zawodnikami. Na przykład trener Torino, Giampiero Ventura, bardzo zwracał uwagę na dyscyplinę. Byłem tam przecież kapitanem i grałem pięć lat, ale gdy rozmawialiśmy, to nie w tak luźny sposób jak z Jardimem. Każdy ma swój pomysł na zbudowanie szatni. W Monako nie ma problemu z tym żeby dostać dzień wolny od trenera na załatwienie swoich spraw.
Pan raczej wolnego nie bierze. Z iloma kontuzjami grał pan w tym sezonie?
Miałem sporo stłuczeń, zbić mięśniowych. Poważniejszym urazem było tylko skręcenie kostki. Uszkodziłem więzadła. To był moment, w którym powinienem odpocząć około dwóch tygodni, tak powiedział doktor. Nie trenowałem dwa dni, zrobiłem zabieg i na mecz ligowy byłem gotowy.
Ale jak?
Siłą woli, pozytywnym myśleniem, można kontuzje przezwyciężyć. Tutaj kluczowy jest charakter. W całej karierze nie miałem kontuzji, która by mnie wyeliminowała na dłużej niż kilka dni. Są zawodnicy, którzy odpuszczają i odpoczywają, a ja należę do takich, którzy zawsze chcą grać. Przy dobrych zabiegach, "tejpie", można żyć.
A bez reprezentacji?
Mecz z Rumunią obejrzę z trybun, niestety, pauzuję za kartki. Kiedyś ten moment musiał nadejść. Dobrze że teraz, a nie na jesieni, w spotkaniach z Danią czy Kazachstanem. Ale nerwy i tak będą. Nie lubię patrzeć na spotkania z boku.
Ostatni raz nie grał pan w kadrze w spotkaniu o punkty dwa lata temu.
Pamiętam, z Gruzją (4:0) w eliminacjach mistrzostw Europy. Też byłem na trybunach w Warszawie. Czas szybko leci. To niesłychane, jak postrzeganie kadry zmieniło się na przestrzeni ostatnich lat. Dziś nikt sobie nie wyobraża, że możemy przegrać u siebie z Rumunią. Kibice zastanawiają się raczej nie czy wygramy, tylko ile. Mecze w tej drużynie też ukształtowały mnie jako obrońcę, bardzo się rozwinąłem grając w reprezentacji.
Wszystko wskazuje na to, że kadra awansuje na mistrzostwa świata 2018. Po ćwierćfinale na Euro 2016 oczekiwania rosną. Dziś kibic oczekuje od was medalu w Rosji.
Byłaby to wielka sprawa, ale najpierw awansujmy na mundial. Cel przed drużyną będziemy wyznaczać stopniowo. Na Euro też najpierw chcieliśmy wygrać pierwszy mecz, później walczyliśmy o awans z grupy i o kolejne fazy turnieju. Jest dobrze, ale myślmy krok po kroku.
Oglądaj rozgrywki francuskiej Ligue 1 na Eleven Sports w Pilocie WP (link sponsorowany)