- Prezydent klubu obiecał nam, że w razie zwycięstwa może pojawią się jakieś czerwone konie na czterech kółkach. To dodatkowa motywacja, zwłaszcza dla fanów motoryzacji. Mam nadzieję, że wygramy i zmusimy prezydenta do dotrzymania tajemnicy - przyznał Dani Alves przed sobotnim finałem w Cardiff.
Dlaczego akurat Ferrari? W końcu to marka należąca do rodziny Agnellich, która od pokoleń jest właścicielem Juventusu.
Dla samego Alvesa Liga Mistrzów 2016/2017 może być już 33. trofeum w karierze, a 13. wywalczonym na międzynarodowej klubowej scenie - to absolutny rekord świata.
- Nie ma znaczenia, w ilu finałach zagrałem i ile tytułów zdobyłem. Piłka nożna to gra zespołowa. Wszyscy mamy wspólne marzenie, które jest ważniejsze od osobistych celów. Nic nie motywuje mnie bardziej niż dzielenie sukcesu z kolegami - stwierdził dyplomatycznie Brazylijczyk.
Alves, jako były zawodnik Barcelony, mecz z Realem traktuje wyjątkowo i nie odmówił sobie wbicia szpili Królewskim. 34-latek wypomniał rywalowi, że 19 lat temu pokonał Starą Damę w finale Ligi Mistrzów po golu ze spalonego.
- To nie jest mecz Alves kontra Real. To mecz Juventus - Real. Przypominam, że poprzedni finał Real wygrał po golu ze spalonego. Real może się nas bać, prawda? Dlatego będzie bardziej ostrożny i nie jest faworytem - stwierdził Alves.
ZOBACZ WIDEO PA: znakomite widowisko i triumf Arsenalu. Zobacz skrót meczu z Chelsea Londyn [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]