Poprzedni sezon Lotto Ekstraklasy był dla kibiców najbardziej emocjonujący od lat. Do ostatnich sekund ostatniej kolejki o mistrzostwo Polski walczyły aż cztery zespoły. 20 lat temu o tytuł biły się wprawdzie tylko dwie firmy, jednak dramaturgii było tyle, że o tych wydarzeniach w Warszawie i Łodzi mówi się do dzisiaj. I będzie mówiło przez kolejne kilkadziesiąt lat.
W latach 90-tych XX wieku prawdziwymi klasykami polskiej ligi były starcia Legii Warszawa z Widzewem Łódź. Dwa najlepsze wówczas nasze kluby odnosiły sukcesy w Europie, a w kraju daleko z tyłu zostawiały konkurencje. Szczególnie w sezonach 1995/1996 i 1996/1997 walka o tytuł to była walka tych dwóch zasłużonych drużyn.
W maju 1996 roku naszpikowana gwiazdami Legia, mająca dopiero co za sobą wielkie mecze w Lidze Mistrzów, przegrała na własnym stadionie z Widzewem Łódź 1:2 i praktycznie straciła szansę na trzeci tytuł mistrza Polski z rzędu. Był to koniec epoki w klubie - latem ze stolicą pożegnało się dziesięciu zawodników, odszedł trener Paweł Janas, a ze sponsorowania klubu wycofał się możny sponsor Janusz Romanowski. Gazety przewidywały legionistom grę o utrzymanie w lidze.
W Łodzi nastroje były zgoła odmienne. Po pamiętnym dwumeczu z Broendby Kopenhaga zespół Franciszka Smudy awansował do Ligi Mistrzów, a w ekstraklasie był największym faworytem do obrony tytułu. I tak rzeczywiście było - Widzew pokonywał kolejnych rywali. Po piętach deptała im jednak Legia. Drużyna Mirosława Jabłońskiego nie przejmowała się wąską kadrą i siłą 14-15 zawodników goniła rywala.
ZOBACZ WIDEO Wojciech Szczęsny: Nie sądzę, że to przełom jeżeli chodzi o obsadę bramki
Tak było jesienią, tak było wiosną. Wszyscy z niecierpliwością czekali na 18 czerwca. Los chciał, że w przedostatniej kolejce Legia i Widzew miały zmierzyć się między sobą, podobnie jak rok wcześniej na stadionie przy ulicy Łazienkowskiej w Warszawie. Ten mecz mógł rozstrzygnąć losy tytułu mistrza Polski. Tak też się stało.
Przed 33. kolejką jadący do stolicy Widzew miał punkty nad Legią. Z jednej strony znienawidzony przez kibiców z Żylety Maciej Szczęsny (rok wcześniej trafił do Łodzi właśnie z Warszawy), Tomasz Łapiński, Mirosław Szymkowiak, Radosław Michalski czy Jacek Dembiński. W ekipie gospodarzy Grzegorz Szamotulski, Paweł Skrzypek, Jacek Zieliński, Ryszard Staniek czy Cezary Kucharski. Sami najlepsi wówczas polscy piłkarze.
Zaczęło się błyskawicznie. 12. minuta, dośrodkowanie Sokołowskiego z rzutu rożnego, uderzenie główką Kucharskiego i Szczęsny bez szans. Legia szybko objęła wymarzone prowadzenie, wprawiając w ekstazę 8 tysięcy własnych kibiców. 1200 fanów z Łodzi musiało przełknąć gorzką pigułkę. Ich drużyna ruszyła do ataku, jednak łodzianom brakowało skuteczności. Gospodarze straszyli Widzew groźnymi kontratakami, jednak do końca pierwszej połowy bramek już nie było.
Druga część rozpoczęła się podobnie jak pierwsza. 12 minut po przerwie szybką kontrę gości zainicjował Staniek, który zagrał prostopadłą piłkę do Sylwestra Czereszewskiego. Ten wygrał pojedynek biegowy z Rafałem Siadaczką i celnie uderzył z 17 metrów. 2:0 dla Legii, która miała na wyciągnięcie tytuł mistrza Polski.
W 65. minucie trener Smuda dokonuje pierwszej zmiany - w miejsce Pawła Miąszkiewicza wprowadza Aleksandara Curtiana. - Wpuszczenie na boisku Curtiana to zawsze był dla nas znak, że jest już po meczu. Bo on nie miał prawa grać w prawdziwym meczu - mówił po latach z przymrużeniem oka Szczęsny, w dokumencie przygotowanym przez stację Canal Plus.
Po chwili to jednak gospodarze mieli szansę na dobicie rywali, ale Kucharski trafił w słupek. Gdy do końca spotkania pozostawało około 10 minut, doszło do niecodziennej sytuacji. Otóż kontuzji doznał sędzia tego spotkania, Andrzej Czyżniewski. Znów oddajmy głos Szczęsnemu: - W tym momencie pomyślałem, że wszystkie moje nadzieje prysły. Piłkarze Legii dostali czas aby odetchnąć, trochę się uspokoić, porozmawiać ze sobą i posłuchać rad od trenera.
Na kolejnej stronie przeczytasz o tym, co wydarzyło się w ostatnich minutach niesamowitego meczu Legia - Widzew w 1997 roku.
[nextpage]Pomocy arbitrowi udzielali zarówno lekarze Legii, jak i Widzewa. Mimo dużego bólu Czyżniewski postanowił kontynuować prowadzenie meczu. - I tak prawdę powiedziawszy, Czyżniewski pewnie spojrzał na zegarek i pomyślał: "Przecież zostało kilka minut, potruchtam sobie do końca, ten mecz jest już przesądzony, do końca nic się nie wydarzy" - mówił kilka lat później Zbigniew Boniek, wówczas współkomentujący ten mecz dla stacji Canal +.
Jak się okazało, przerwa była momentem zwrotnym spotkania. W 85. minucie wspomniany Curtian zagrał prostopadłą piłkę do Sławomira Majaka, a ten pokonał Szamotulskiego. Mecz rozpoczął się od nowa, a Jabłoński był zmuszony zdjąć z boiska swoich dwóch napastników: Kucharskiego i Marcina Mięciela. - Obaj zgłosili mi, że nie są już w stanie grać na sto procent - wspominał Jabłoński. - Z perspektywy czasu uważam, że to był błąd. Należało jeszcze wytrzymać kilka minut - kajał się Kucharski.
- Po golu Majaka poczułem, że Legia jest na deskach i uda nam się strzelić jeszcze jedną bramkę - mówił w dokumencie "Łazienkowska 2/3" prezes Widzewa, Andrzej Grajewski. - Przerwa wytrąciła piłkarzy Legii z równowagi. Im wydawało się, że mecz właśnie się skończył - dodawał Tomasz Łapiński.
Nie minęły cztery minuty, a Curtian zagrał na lewe skrzydło do Siadaczki. Ten dośrodkował, a celnym strzałem głową popisał się Dariusz Gęsior. Widzew miał upragniony remis, a piłkarze i kibice Legii nie mogli uwierzyć w to, co się dzieje. Po golu wyrównującym emocji nie potrafił nawet ukryć obecny prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej. - Boniek eksplodował - przypominał główny komentator tego meczu, Janusz Basałaj. - W końcówce to już nie pełniłem roli eksperta, ale byłem pierwszym komentatorem. Gadałem jak nakręcony - wspominał były znakomity piłkarz łódzkiej drużyny.
Po chwili jednak Legia zaczęła od środka i w ciągu kilkunastu sekund przedostała się pod bramkę Szczęsnego. Kilka szybkich podań i piłkę do siatki kieruje Marcin Jałocha. Radość przerywa jednak sędzia, który odgwizduje spalonego. Gdy kibice gospodarzy jeszcze rozpamiętywali tę sytuację, po raz trzeci zaatakował Widzew. Gęsior zagrał do Andrieja Michalczuka, a ten pokonał Szamotulskiego strzałem z ostrego kąta. 3:2 dla Widzewa i nokaut Legii na własnym stadionie, a tym samym drugie z rzędu mistrzostwo Polski Widzewa stało się faktem.
- Z piątą liga nie udałoby się tego wygrać, bo by czasu nie starczyło. A tu udało się na boisku wicemistrza Polski - mówił Michalski. - Trudno mi uwierzyć, że coś takiego w ogóle się zdarzyło. Myślę, że tak samo myślą piłkarze Legii. Nie wierzę, że ktoś z naszej ekipy, na pięć minut przed końcem spodziewał się, że tak się to zakończy - zastanawiał się Łapiński, z Majak dodawał. - To był cud, ale cudom trzeba pomóc.
Piłkarze Widzewa celebrowali tytuł na środku boiska, a następnie pod sektorem własnych kibiców. Z kolei zawodnicy Legii wciąż nie wierzyli w to, co wydarzało się w końcówce meczu. - W szatni panowała grobowa cisza. Nikt się do nikogo nie odzywał, niektórzy płakali. Nie mogliśmy uwierzyć, że to się wydarzyło naprawdę - ujawniał Mięciel.
"Scenariusz meczu Legia Warszawa – Widzew Łódź z 18 czerwca 1997 roku zaskoczył wszystkich! Podobnej dramaturgii, by nie powiedzieć horroru, nie powstydziłby się nawet mistrz Alfred Hitchcock" - pisał o niezwykłym spotkaniu tygodnik "Piłka Nożna", tytułując relację z meczu "Końcówka godna Hitchocka".
Kilka lat temu temat meczu Legia - Widzew z 1997 roku podjął w rozmowie z "Przeglądem Sportowym" ówczesny kapitan Wojskowych, Ryszard Staniek. Powiedział, że jego zdaniem to spotkanie mogło zostać sprzedane. "Byłem kapitanem, wiem, że padła propozycja, 200 tys. marek. Powiedziałem, że mnie to nie interesuje, bo chcę mistrza Polski zrobić" - ujawnił, jednak jego słowa niewiele osób potraktowało poważnie.
Niewiarygodne zwycięstwo Widzewa na Łazienkowskiej było jednak ostatnim wielkim sukcesem tego klubu. Nie udało się awansować do Ligi Mistrzów, Widzew nie obronił też tytułu. Dwa lata później łodzianie zostali jeszcze wicemistrzami kraju, ale wkrótce na wierzch zaczęły wychodzić wielkie problemy finansowe, co ostatecznie doprowadziło poniekąd do spadku z Ekstraklasy, a następnie degradacji aż na poziom IV ligi.
Na szczęście "widzewski charakter" powoli przypomina o sobie i Widzew dzielnie walczy o awans do II ligi, a na jego nowoczesny stadion przychodzą tysiące kibiców. Liczymy, że już za kilka lat znów będziemy świadkami ich klasyków z Legią Warszawa.
Do wydarzeń z 18 czerwca 1997 roku trudno będzie jednak kiedykolwiek nawiązać.