Powrót do Polski to była dobra decyzja - rozmowa ze Zbigniewem Małkowskim, bramkarzem OKS 1945 Olsztyn

 / Znicz
/ Znicz

Zbigniew Małkowski to bramkarz, który ma za sobą występy w lidze szkockiej i holenderskiej. Swego czasu był podstawowym bramkarzem Hibernianu Edynburg i potrafił dla swojej drużyny wygrywać mecze. Z czasem stracił jednak swoją pozycję w klubie i nie zdołał już jej odzyskać. Szczęścia szukał w innych szkockich zespołach, ale i tam nie dane było mu stać się podstawowym bramkarzem. W przerwie zimowej tego sezonu powrócił do swojego macierzystego klubu - OKS 1945 Olsztyn. W rozmowie z portalem SportoweFakty.pl mówi między innymi o przyczynach swojego powrotu do Polski.

Mateusz Lis: Pana przejście do drużyny OKS-u było jednym z najbardziej spektakularnych transferów w II lidze. W związku z tym czuje pan na sobie większą presję, że wszyscy na pana patrzą i oczekują dobrej gry?

Zbigniew Małkowski: Bez przesady. Jaką presję? W tym zespole nie jestem tylko ja. Jest pozostałych 23 zawodników. Jesteśmy jak jedna wielka rodzina. Zespół wygrywa, zespół przegrywa. Świadczy o tym pierwszy mecz, gdzie to był false start. Przegraliśmy wtedy u siebie 1:2 ze Startem Otwock, ale pozbieraliśmy się. Odnieśliśmy trzy kolejne zwycięstwa. Jakiejś presji po prostu nie czuję, czerpię przyjemność z grania w piłkę. To dla mnie jest w tej chwili najważniejsze. Na pewno chce się pomóc temu klubowi, aby wrócił na swoje tory, jakimi jest na pewno liga jeden poziom wyżej i robimy wszystko z chłopakami ku temu, aby pierwsza liga była w Olsztynie. Miasto, kibice na to zasługują. Nasza jedyna determinacja, jedyny cel to są trzy punkty w każdym kolejnym meczu.

Przeglądając pańską karierę zauważyłem lukę w rundzie jesiennej tego sezonu. Czym to było spowodowane?

- Spowodowane tym było, że z Hibernianem rozwiązałem kontrakt praktycznie dwa dni przed zamknięciem okienka transferowego. Na początku września wróciliśmy z żoną do Polski. Szczerze mówiąc każdy zespół miał kadrę zamkniętą, także nie szukano zawodników na tej pozycji. Świadczy o tym sama zima. Zresztą dużo się mówiło o tym, że trzy, cztery kluby szukały bramkarza, a żaden klub nie zakontraktował. Zima jest zawsze cięższa od lata. Jeżeli zrobimy awans byłoby fajnie i wtedy będziemy myśleć. Na razie będziemy myśleć od meczu do meczu, a co będzie, co się wydarzy, co było to już nie wróci, także nie pisze się w rejestr. Każdy dzień przynosi nowe rzeczy.

Przez długi czas był pan podstawowym bramkarzem Hibernianu, jednak nagle stracił pan tam swoją pozycję.

- Zmienił się trener, zmienił się bramkarz w bramce.

Po latach spędzonych poza granicami kraju postanowił pan wrócić do Polski, czemu?

- Na to też wzgląd miała na pewno sytuacja rodzinna. Żona była w drugiej ciąży, ta ciąża nie za bardzo przebiegała pomyślnie. Teraz z perspektywy czasu, po tym powrocie wydaje się, że dobrze zrobiliśmy. Dziecko nam się urodziło miesiąc wcześniej, a będąc samemu na obczyźnie byłoby nam ciężko. Dzieciaczek bodajże, pierwsze trzy tygodnie swojego życia spędził w szpitalu także na pewno nie było nam łatwo, a przy dwójce dzieci to dziadkowie nam pomogli i powtórzę raz jeszcze, że z perspektywy czasu wychodzi na to, że podjęliśmy dobrą decyzję.

Dlaczego zdecydował się pan na podpisanie kontraktu z OKS 1945 Olsztyn, wydaje się, że bez większych problemów mógłby pan znaleźć pracodawcę w ekstraklasie?

- To był jedyny prezes, który podłożył mi kontrakt pod nos do podpisania.

Przyszedł pan do Olsztyna z nadziejami na awans?

- Ja zawsze głośno to mówiłem. Kiedy złożyłem podpis pod kontraktem we wszystkich wywiadach nie bałem się tego i dalej to podtrzymuję, że moim głównym celem jest to żeby zrobić awans do I ligi. Można powiedzieć, że nie tylko ja to podpisałem. Jest Marcin Wincel, który wrócił na stare śmieci, jest także Krzysiu Kowalczyk, który powrócił do Olsztyna, jest również Piotr Kulpaka. W tej chwili mamy zespół składający się z chłopaków z Warmii i Mazur, praktycznie z samego Olsztyna. To na pewno daje też dużo do namysłu, że ci chłopcy, którzy są z Olsztyna to zrobią po prostu wszystko żeby dla tego klubu było jak najlepiej. Wiadomo, że nogi nie odstawią. W razie jakiegokolwiek niepowodzenia, wiadomo my tu zostajemy i my w tej społeczności będziemy żyli, a inni chłopcy się rozjeżdżają i zapominają, że gdziekolwiek byli, w jakimś Olsztynie. Mówię, naszym celem jest awans, a wiadomo piłka jest jedna, bramki są dwie i wygrywa ten kto strzela więcej bramek.

Czy czujecie, że po ostatnim zwycięstwie z Pelikanem Łowicz ten awans znacznie się przybliżył?

- W głowach na pewno przechodzi to, że fajnie byłoby zrobić awans. To tak jak wcześniej powiedziałem, my gramy od meczu do meczu, nie wybiegamy aż tak daleko w przyszłość co będzie się działo 6. czerwca. Dla mnie najważniejszy był niedzielny mecz, cieszyliśmy się chwilę, a później się spotkaliśmy i już zaczęliśmy myśleć nad kolejnym przeciwnikiem. Usiedliśmy z trenerem i pracujemy dalej.

Jest pan już piłkarzem doświadczonym. Do końca swojej kariery chce pan reprezentować barwy OKS?

- Życie pokaże, życie różne figle płata także zobaczymy. Na razie mamy kwiecień, do czerwca mamy jeszcze dwa miesiące grania. Na obecną chwilę OKS jest najważniejszy.

Wiele lat spędził pan poza granicami kraju. Jak pan ocenia tamtejsze ligi w porównaniu z polską?

- Ciężko porównywać tam gdzie byłem z II ligą wschodnią. Dużo się nie zmieniło. Jest inne podejście, inny poziom, ale czy jest aż taka różnica między treningami czy czymś innym to nie wydaje mi się. Wiadomo w każdej lidze jest inny poziom wyszkolenia zawodników. Jeśli chodzi o samą organizację klubów, czy przebieg treningu to są naprawdę bardzo minimalne różnice.

Źródło artykułu: