Szymon Marciniak: Gdy zostałem sędzią, zrozumiałem, jakim byłem dupkiem
Nie. Lech, Legia, Lechia, Peszko. Dużo krzyku było.
Jesteśmy z dwóch różnych stron barykady. Ja rozstrzygam, Sławek gra. Nie wyobrażam sobie, żeby takie zdarzenie mogło nas poróżnić. Wyjaśniliśmy już to sobie. Zapewne gdy spotkamy się w przyszłości, będziemy się z tego śmiać. Zresztą, w tej sytuacji nie mogłem podjąć innej decyzji. Nie mówię jednak, że to nie bolało. Człowiek nie lubi dawać czerwonych kartek. Musiałbym być fetyszystą, żeby lubować się wyrzucaniem zawodników. A jeśli jeszcze kogoś znasz - tyle lat i tak dobrze - to wiadomo, że robi się ciepło w środku. Sprawiedliwym musisz być jednak dla wszystkich.
To był dla pana trudny sezon.
W Europie od trzech lat idzie nam świetnie. Jesteśmy coraz wyżej, dostajemy coraz ważniejsze mecze, kierownictwo nam ufa. Nawet gdy pojawiały się sytuacje trudne, rozstrzygaliśmy je poprawnie. A później wracasz na swoje podwórko i jak nie przytrafia ci się błąd od razu w pierwszym meczu po Euro (Legia - Jagiellonia, niepodyktowany rzut karny - przyp.red.), to ta przeklęta bramka Hamalainena... Howard Webb i Pierluigi Collina powtarzają: jak już wejdziesz na najwyższy poziom, nie będzie ci łatwiej, tylko trudniej. Wtedy nawet po źle wskazanym aucie wszyscy powiedzą: o, przyjechał gość z Ligi Mistrzów, a nawet autu nie umie dobrze pokazać!
Pojawiają się zarzuty, że w meczach ekstraklasy traci pan koncentrację, że się panu nie chce. Nie chce się panu?
Nawet pan nie wie, jak denerwują mnie takie zarzuty. Jestem ambitnym gościem, czasem aż za bardzo. Ludzie, którzy są dla mnie autorytetami i od których cały czas się uczę, zarówno w Polsce, jak i w Europie, mówią mi: to, co się o tobie mówi i pisze, wrzuć do kosza. To są rzeczy niepotrzebne, mogą cię tylko rozkojarzyć.
Gdy czasem słyszę, że Marciniak to już jest "superstar", że wozi się po telewizjach, pytam: czy ja się tam sam zapraszam? Czy to ja do pana dzwonię i proszę o wywiad? A gdy zostaję wyznaczony na mecz Bayern - Atletico to co, mam nie jechać?! Zawsze podchodzę do swoich meczów samokrytycznie, tylko moje najbliższe otoczenie wie, jak wściekły jestem po każdym spotkaniu, w którym popełniłem błąd. Oni wiedzą, że lepiej do mnie wtedy nie podchodzić. Szczególnie w Polsce.
Czyli błędy w ekstraklasie nie są wynikiem braku koncentracji?
Do meczu przygotowuję się zawsze w taki sam sposób. Pod względem taktycznym, analizuję zaszłości, kto robi wyblok, kto jak gra w defensywie. Nie ma jednak co ukrywać: w polskiej lidze jest o wiele więcej niespodziewanych sytuacji wynikających z mniejszej jakości, niż w meczu Real - Bayern. Tam możesz popełnić błąd, bo wszystko dzieje się na ogromnej szybkości, decydują detale. Jeśli dobrze czytasz grę, jesteś w miarę blisko, masz dobry kontakt z zawodnikami i masz kontrolę nad meczem, to wszystko szybko płynie.
A w Polsce nagle zdarza się sytuacja, w której nie wiesz, czy on specjalnie wystawił tę rękę. Albo nie wiesz, czy z niespodziewanego faulu dać żółtą czy czerwoną. Zależy mi jednak na tym, żebym został dobrze zrozumiany: nie jest tak, że tłumaczę się z błędów faktem, że muszę sędziować w polskiej lidze. Dobry sędzia poradzi sobie wszędzie. Dałem dupy i tyle, zdaję sobie z tego sprawę. Chodzi tylko o to, że w Polsce sędziuje się trudniej, zupełnie inaczej niż w Europie. Dlatego do końca poprzedni sezon nie był dla mnie tak radosny. W kilku sytuacjach musiałem zachować się lepiej, nie wypada mi popełniać pewnych błędów.
Nie ma pan wrażenia, że niektórzy tylko czekają na pana potknięcia?
Żyjemy w kraju, w którym wszyscy znają się na piłce, a już na pewno wszyscy znają się na sędziowaniu. Stąd później kasjerka w sklepie mówi, że walnąłeś babola, bo tam powinien być przecież karny, a taksówkarz mówi, że sędziowałeś po gospodarsku. Na takie rzeczy musimy mieć chłodną głowę. Mam kontakt z sędziami z UEFA, piszą mi czasem: ty, ale tam z tobą znowu pocisnęli! To im odpowiadam: przecież u siebie w kraju nie macie inaczej.
Howard zawsze mi powtarzał, że po meczach Ligi Mistrzów był noszony na rękach, a później wracał do Anglii, pierwszy mecz w lidze i od razu dzwon. Trzeba nauczyć się z tym żyć. Nie mogę się już doczekać nowego sezonu, chcę coś udowodnić. Poza tym mam ogromny głód sędziowania. W elicie jestem najmłodszym sędzią. Mam dopiero 36 lat, za kilka lat będę jeszcze lepszy, zbiorę doświadczenia, będę o tych kilka lat mądrzejszy.
W poprzednim sezonie byli od pana lepsi sędziowie w ekstraklasie? Był pan na szczycie rankingu?
Nie byłem. I nie jest to fałszywa skromność. Pierwsza runda, poza błędem na Legii i błędzie asystenta w meczu Legia - Lech, była dla mnie bardzo dobra. Świetną drugą rundę miał Daniel Stefański. Może pierwszą miał słabszą, ale nie ma sędziego, który ma 35 fajnych meczów. W drugiej rundzie Daniel w moim małym rankingu był numerem jeden. Pod naszą nieobecność dostawał najtrudniejsze mecze. Bardzo dobrą rundę miał Jarek Przybył, super sędziował też Mariusz Złotek. Cieszę się, bo pokazali się z bardzo dobrej strony sędziowie, którzy mają mniejsze doświadczenie i nie są sędziami międzynarodowymi.
Nawet nie jest pan sobie w stanie wyobrazić, jakie poruszenie było, gdy po meczu PSG - Barcelona poszło w eter, że Marciniak sędziuje mecz Juventus - Barcelona. Nawet w tunelu przed meczem Gerard Pique mnie zapytał: - Ref, spodziewałeś się tego wyznaczenia? - Ani trochę! - odpowiedziałem. - My też! - przyznał zawodnik Barcelony. Piłkarze na tym poziomie dokładnie sprawdzają, kto będzie im sędziował.
Można w ogóle mówić, że ktoś depcze panu po piętach?
Dla zdrowej rywalizacji zawsze jest dobrze, jeśli są goniący cię ludzie. Zresztą wystarczy popatrzeć na sytuację polskich sędziów w Europie. Mamy trzech arbitrów w pierwszej grupie, ja jestem w elicie - takiej sytuacji nigdy w historii nie było. Nie mam zamiaru wielbić teraz polskich sędziów, bo zaraz ktoś spyta: jeśli jest tak słodko, to dlaczego jest tak źle? Ale my się tak nauczyliśmy. Wystarczy popatrzeć na to, co dzieje się w innych krajach, jakie błędy zdarzają się w innych ligach. Spotkałem się nawet z opinią, być może przesadzoną, że w Polsce mamy najwyższy poziom arbitrażu na świecie. Poza tym, co jest bardzo ważne, mamy najlepiej pokazywaną ligę w całej Europie. Gdy czasem pokazuję swoje sytuacje z meczów na seminariach, sędziowie z innych krajów pytają, skąd mam takie powtórki, takie ujęcia. Nic nie umknie uwadze obserwatora, wszystkie ewentualne pomyłki sędziego kilka sekund później widać jak na dłoni.
Mimo błędów w drugiej części sezonu ma pan ogromny szacunek u zawodników, jest pan lubiany.
Stosuję dość liberalny styl sędziowania, nigdy nie byłem na boisku policjantem. Staram się rozmawiać z zawodnikami, ale też nie jestem aż takim wielkim przyjacielem. A taka łatka została mi przyklejona...
Pewien wywiad panu na pewno w tym nie pomógł...
Wracamy do tekstu o Łukaszu Trałce? Zadano mi pytanie, z którym piłkarzem poszedłbym na piwo. Powiedziałem, że mógłbym iść z Trałką, Arkiem Głowackim, Radkiem Sobolewskim. Ale autor wpisał tylko jedno nazwisko. Nie mówię, że ktoś miał złe zamiary, po prostu taka była widocznie formuła ankiety.
Poszedł pan kiedykolwiek na to piwo z Trałką?
Nigdy... Paradoks całej sytuacji polega na tym, że z Łukaszem się praktycznie nie znamy. Z Radkiem Sobolewskim grałem w Wiśle Płock, grałem przeciwko Brożkom, z Łobodzińskim byłem w jednym pokoju na wyjazdach. Bartek Grzelak jest chrzestnym u mojego dziecka, ja jestem u jego. I myśli pan, że kiedykolwiek zawahałem się i nie gwizdnąłem jego przewinienia?
Trałka przyszedł kiedykolwiek po jakimś meczu i powiedział: - Szymon, upiekło mi się, tam był dla mnie ewidentny "red"...
Wracamy pewnie do meczu Legii z Lechem i potencjalnej drugiej żółtej kartki, która nad nim wisiała. Druga żółta kartka w takim meczu to musi być konkret. Oglądaliśmy ostatnio Puchar Konfederacji, widzieliśmy, jak się sędziuje najważniejsze mecze. Nie będę tego nawet tłumaczył, zrozumie to tylko ktoś, kto sędziuje i kto miał rzeczywiście okazję prowadzić ważne mecze. Ktoś powie: czarno-biała sytuacja, trzeba gościa wyrzucić z boiska! A to tak nie działa. Nawiązując do poprzedniego pytania, nie mam żadnego piłkarza w lidze, o którym myślę: o matko, znowu on!
A bracia Paixao?
Skąd!
Marco mówił, że jest pan najsłabszym sędzią. Flavio, że jest pan tchórzem i pajacem. To nie wygląda na miłość.
Marco powiedział tak po jednym z meczów, gdy jeszcze występował w Śląsku. To był czas, gdy dużo strzelał i mówiło się, że jest drugim po Cristiano Ronaldo portugalskim strzelcem. Obrońcy nie przebierali w środkach, by go zatrzymać. Nie gwizdnąłem jakieś przepychanki, po czym Marco miał ogromne pretensje. Szybko to uciąłem - czasem jednym gestem, tzw. body language, musisz sprzedać cztery decyzje. Marco został wówczas chyba urażony, że nie poświęciłem mu wystarczająco dużo uwagi... Szybko to jednak sobie wyjaśniliśmy.
A Flavio wspomniane słowa wypowiedział po meczu Bayernu z Benficą, nawet nie wiem po co, chyba trochę się zagrzał, oglądając transmisję w telewizji. Po tym występie nie miałem sobie nic do zarzucenia, przecież dostałem później do poprowadzenia półfinał Ligi Europy. Wróciłem do Polski i rozdzwoniły się telefony. Dziennikarze chcieli, żebym komentował słowa Falvio, a ja nie wiedziałem, o co chodzi. Flavio? A dlaczego Flavio? Szybko to uciąłem, nie dałem się wciągnąć w przepychanki w mediach. Co ciekawe, wtedy już było wiadomo, że będę kilka dni później prowadził mecz Lechii Gdańsk. Tysiąc telefonów z Lechii, przepraszanie, wyjaśnianie... Ludzie, dajcie spokój! Podczas meczu Canal Plus przygotował nawet jedną, specjalną kamerę, która miała śledzić, czy podam Flavio rękę przed meczem.
Na kolejnej stronie przeczytasz między innymi, w jaki sposób Szymon Marciniak musiał uspokajać Luisa Suareza w meczu PSG - FC Barcelona, jakie są szanse na wyjazd polskiego sędziego na mistrzostwa świata do Rosji i dlaczego jego udział w mundialu nie jest wcale pewny.