Czytaj w "PN": Jan Urban. Na wariackich papierach

PAP / Na zdjęciu: Jan Urban
PAP / Na zdjęciu: Jan Urban

Jeszcze niedawno Śląsk seryjnie zajmował miejsca na podium w polskiej ekstraklasie. To już jednak przeszłość, miniony sezon mocno zweryfikował pozycję wrocławian w krajowej hierarchii. A jaka będzie przyszłość – nikt nie wie.

[b]

[/b]

Klub znajduje się w trakcie przekształceń własnościowych, natomiast trener Jan Urban w połowie letniego obozu wciąż czekał na połowę… wyjściowej jedenastki. Tyle że nawet działając w tak anormalnych warunkach, nie tracił optymizmu.
Adam Godlewski, "Piłka Nożna": Nie masz wrażenia, że pracujesz na wariackich papierach.

Jan Urban: Mam, mam, nie rozwijaj się nawet z tym pytaniem. Od dłuższego czasu rzeczywiście tak jest, ale do niecodziennej sytuacji przyzwyczajaliśmy się od dłuższego czasu. Już w trakcie poprzedniego sezonu wiedzieliśmy, że klub pójdzie – mówiąc nieładnie – pod młotek. Transakcja była uzależniona tylko od tego, czy znajdą się osoby chętne na zakup akcji Śląska. No i wyszło na to, że takowe są. Wiadomo zatem, kto będzie decydował o przyszłości klubu.

ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: tak się bawią słynni sportowcy (WIDEO)

[b]

Mówiąc o wariackich papierach, na myśli miałem przede wszystkim sposób budowania kadry na obecny sezon, a nie tylko przekształcenia właścicielskie. Odeszło kilkunastu zawodników, w ich miejsce przyszła już także dwucyfrowa liczba.
[/b]
O tym, że tak to będzie wyglądało, także wiedzieliśmy wcześniej. Bodaj 15 zawodnikom kończyły się kontrakty, i tylko niektórzy przez rozegranie odpowiedniej liczby minut zapracowali na przedłużenie umów automatycznie. Konkretnie – Łukasz Madej i Adam Kokoszka. Pozostali – odeszli. To nie było wcale takie niezdrowe rozwiązanie, bo nabywca akcji Śląska zawsze mógłby zadać pytanie: ale co ja mam zrobić z kadrą, którą wy stworzyliście na lata? Miasto miało więc argument, że nowy właściciel będzie mógł układać kadrę wedle własnego pomysłu. Tyle że negocjacje się przeciągnęły. I w sytuacji, kiedy większość zawodników odeszła, musieliśmy zacząć kontraktować nowych piłkarzy bez czekania na wskazówki ze strony nowego inwestora.

Nawet pracując w anormalnych warunkach, miałeś niedosyt, że poprzedni sezon skończył się z taką dawką emocji, nie zawsze zdrowych i pozytywnych, z jaką się skończył w grupie spadkowej?

W pewnym momencie była taka sytuacja, w której widzieliśmy światełko, że możemy jeszcze powalczyć o pierwszą ósemkę. Tak się jednak nie stało, z różnych względów. Przede wszystkim dużo krzywdy zrobiła nam kontuzja Joana Romana, który był w bardzo dobrej formie, podobnie jak Robert Pich, więc skrzydełka w drużynie chodziły bardzo fajnie. Później jednak przyszedł moment, po przegranej z Górnikiem Łęczna w pierwszej kolejce rundy finałowej w grupie spadkowej, w którym wkradła się niepewność w nasze poczynania. Nie tylko Joan był przecież kontuzjowany, również Kokoszka wypadł, a Madej i Sito Riera dostali czerwone kartki i po trzy mecze pauzy. To mocno skomplikowało sytuację… Na szczęście odblokował się Kamil Biliński, a przede wszystkim Ryota Morioka zaczął grać na swoim poziomie. I wyszliśmy na prostą.

(…)

Czego zatem można spodziewać się po drużynie Śląska?

Nie umiem powiedzieć. Mądrzejszy będę po zamknięciu okienka transferowego, kiedy kadra będzie już pełna. A w tej chwili wciąż brakuje pięciu zawodników kluczowych. To znaczy takich do gry w wyjściowej jedenastce.

W których sektorach?

Praktycznie we wszystkich.

(…)

[b]Cała rozmowa do przeczytania w najnowszym numerze tygodnika "Piłka Nożna".

[/b]

Źródło artykułu: