Marek Dragosz: Są rzeczy nie do pojęcia

Materiały prasowe / Archiwum prywatne Marka Dragosza
Materiały prasowe / Archiwum prywatne Marka Dragosza

- U nas zawodnicy to ofiary wypadków lub chorób, tam 80 procent ma nogi obcięte maczetami 23 lata temu podczas ludobójstwa - mówi Marek Dragosz. Selekcjoner reprezentacji Polski w AmpFutbolu odwiedził Rwandę.

W tym artykule dowiesz się o:

Za każdym razem gdy jadę do Afryki myślę, że wiem o niej wszystko. Wracając wiem, że się myliłem - mówi Marek Dragosz, trener reprezentacji Polski w Amp futbolu, który od lat prowadzi w Afryce warsztaty dla bramkarzy, zaś jego fundacja "Keepers Foundation", pomaga tamtejszym dzieciom. Tym razem odwiedził Tanzanię i kraj, który fascynował go zawsze - Rwandę.

[b]

Marek Wawrzynowski, WP SportoweFakty: Czym się różni zawodnik Ampfutbolu w Polsce od tego w Rwandzie?[/b]

Marek Dragosz, selekcjoner reprezentacji Polski w AmpFutbolu: U nas zawodnicy to ofiary wypadków lub chorób, tam 80 procent ma nogi obcięte maczetami 23 lata temu podczas ludobójstwa. To na pewno jest gdzieś "na plecach", gdy się z nimi trenuje. Ale radość z gry wszędzie jest taka sama. Oni tam przebyli trochę taka drogę jaką zawodnicy ampfutbolu w Polsce. Na początku patrzono na nich jak na cyrk. "Nie ma nogi, ok, niech sobie pogra". A dziś patrzą na nich jak na sportowców.

Od czasu ludobójstwa minęły 23 lata, w którym momencie da się to odczuć, przebywając w Rwandzie?

Pytanie brzmi, czy w ogóle da się to odczuć. Wjeżdżaliśmy do Rwandy z Tanzanii, w Rosumo. Ostatnia wioska w Tanzanii i pierwsza w Rwandzie teoretycznie niczym się nie różnią, natomiast w rzeczywistości wszystko jest widoczne na pierwszy rzut oka. W Rwandzie jest czysto, nie ma na ulicy papierka. Potem okazuje się, że jest też bardzo bezpiecznie. Nikt nikogo nie napastuje, nie zaczepia, nie pyta o pieniądze. Na pięć domów jest jeden ochroniarz. Oczywiście na wszystko są przepisy, kary. Z drugiej strony ludziom się to podoba. Nie mówią: "Nie będę tego robił, bo jest kara", ale "nie będę tego robił, bo jest mi z tym dobrze". Bezpieczeństwo, spokój, czystość.

To pozostałość po wojnie?

Nie pytam ludzi, kto jest Tutsi a kto Hutu, gdyż wydaje mi się to nie na miejscu, natomiast uderza to, że oni wszyscy są Ruandyjczykami, tak o sobie mówią. Porównywałem sobie do naszej historii i jednak różnica jest taka, że ci ludzie po ludobójstwie wrócili do swoich domów i żyli obok siebie, czasem w jednym budynku. Ja tego nie umiem pojąć, ale oni mówią: Jesteśmy gotowi do przebaczenia, gdy ten, który zabił moją rodzinę przyjdzie do mnie osobiście i poprosi o wybaczenie. My nie rozumiemy takich rzeczy.

ZOBACZ WIDEO Reklamodawcy mogą płacić fortunę Lewandowskiemu

Patrzę na naszą sztucznie wywołaną wojnę polityczną trudno mi w to uwierzyć.

Gdy wracałem do Polski, siedziałem w pizzerii w Bratysławie i oglądałem wiadomości. Nie rozumiem tego. Tam np. memoriały, które są czymś na kształt muzeum, służą pamięci, temu, żeby nigdy do czegoś takiego ponownie nie doszło. Nie mają nic wspólnego z bieżącą polityką.

Minęły 23 lata, żyją ludzie, da się od tego uciec?

Nie do końca. Byliśmy w kościele, obok w szkółce niedzielnej na ścianie jest ogromna plama krwi. Tam zabijano dzieci rzucając nimi o mur. I jest tam sterta ciuchów. Wśród nich była niebieska sukienka. Regis nie wytrzymał, zaczął płakać, wyszedł z sali. W głównym memoriale, w Kigali, gdzie byłem wcześniej, jest specjalny pokój, gdzie odwiedzający mogą porozmawiać z psychologiem. Spotkałem tam kobietę, która przyszła pierwszy raz po 17 latach. Po 10 minutach musiała skorzystać z pomocy psychologa, nie była w stanie znieść tego widoku. To są niepojęte rzeczy. Dlatego Regisowi powiedziałem, że nie jestem tu dla przyjemności i możemy wyjść. On odparł, że tylko stara się funkcjonować, walczyć o kraj, ale dla niego ten widok był bardzo trudny. "Być może ta sukienka należała do mojej mamy. Za każdym razem, gdy o niej pomyślę, płaczę". To rzeczy, których nie da się wymazać z pamięci. Nie czułem się na tyle silny, by o tym z nim rozmawiać.

Wojny nie ma, wszyscy chcą żyć, ale ona gdzieś tam wciąż jest.

Niezwykłe jest jak ten kraj fantastycznie podnosi się po konflikcie. Ale cień wojny się unosi. Mój znajomy Seleman ma fundację pomagającą dzieciom. Jej siedziba znajduje się 45 minut od centrum Kigali. Opiekuje się dziećmi ulicy. Stara się robić dobre rzeczy poprzez sport, w szczególności przez piłkę nożną. Jeśli chcemy łączyć dzieci, uczyć ich działania w grupie, dawać im czas spędzony wspólnie, nie ma chyba lepszej drogi niż piłka. A więc Seleman mając kilka lat, został wcielony do oddziałów dziecięcych. Dziś robi wszystko po to, by zrehabilitować się za to wszystko co uczynił. Prawdopodobnie uczynił, ja nie jestem dziennikarzem, nie pytam o takie szczegóły, ale pewne rzeczy można wyczuć.

Rozumiem, że sytuacje gdzie Tutsi i Hutu grają w jednej drużynie, nie są niczym szczególnym?

Nie. I pamiętałem o tym jadąc tam. Oni bardzo to podkreślają, swoją przynależność do jednego narodu.

Cóż, to Europejczycy skłócili te plemiona 100 lat temu, stawiając Tutsi ponad Hutu.

Obserwując konflikty zbrojne w Afryce można dojść do wniosku, że wiele z nich było powodowane ingerencją z zewnątrz. Ktoś ma w tym interes.

Co jest ciekawe, krajem rządzi od 17 lat Paul Kagame, oskarżany w wielu publikacjach o to, że to właśnie on wywołał wojnę w 1994 roku.

Osobiście, patrząc na to jak działa, nie wierzę w to. Chyba nie tylko ja. Byłem tam akurat w trakcie kampanii prezydenckiej. Właściwie zbędnej, bo ma on dwóch rywali, których szanse liczone były w promilach. Dziś wszyscy na niego głosują, Tutsi, z których się wywodzi ale też Hutu (trzeba pamiętać, że w Rwandzie obowiązują rządy autorytarne, Kagame wcześniej wyeliminował dwóch poważnych kontrkandydatów - przyp. red.). Żyje im się dobrze i szczęśliwie. Samo miasto wygląda nieprawdopodobnie, drogi są naprawdę znakomite, siedząc w centrum Kigali masz wrażenie, że jesteś w Paryżu. I oni są tym bardzo zafascynowani, jest komunikacja miejska, ludzie płacą kartą magnetyczną, inwestują duże firmy, są uproszczone procedury zakładania działalności gospodarczej, jest praca. Niesamowity jest skok jaki tam się odbywa. Niektórzy nazywają Rwandę afrykańską Szwajcarią. Zwłaszcza w konfrontacji z historią, jest to niezwykłe. Podziwiam to wszystko idąc ulicą, patrząc na niezłe samochody. 20 lat temu w tym samym miejscu rozgrywały się sceny, których nie umiem i nie chcę sobie wyobrażać. Trudne do zrozumienia.

A piłka cały czas leży, dlaczego?

Trudno powiedzieć. Nawet nie zaglądają tu menedżerowie. Nie ma w Europie zawodników z Rwandy i Tanzanii, choć talentów nie brakuje. Thomas Higiro, były reprezentant kraju, ma szkółkę bramkarską. Przyjechałem poprowadzić zajęcia. Przyszło 80 zawodników. Szok. Ale daliśmy radę. Ludzie chcą się uczyć, a jednak coś jest nie tak. Byłem na meczu Rwandy z Tanzanią i poziom był fatalny, choć miejscowi przeżywali bardzo. Problemy w szkoleniu. Tam nie ma nawet zrębów czegoś, co można by nazwać systemem szkolenia, dlatego tutejsi piłkarze jako 16, 17-latkowie są bardzo do tyłu w stosunku do rówieśników.

Źródło artykułu: