Szymon Mierzyński: Chelsea - mistrz, który nie uczy się na błędach (komentarz)

PAP/EPA / Facundo Arrizabalaga / Chelsea
PAP/EPA / Facundo Arrizabalaga / Chelsea

Na inaugurację problemy miało kilku faworytów Premier League, ale największe spotkały Chelsea. Porażka z Burnley obudziła demony sprzed dwóch lat, gdy londyńczycy zaczęli podobnie i całkowicie zawalili sezon.

Wtedy ekipa ze Stamford Bridge też broniła tytułu i na starcie wypadła podobnie słabo jak w sobotę, choć w pojedynku ze Swansea City uratowała remis (2:2), a w tej edycji zaczęła nawet bez punktu (2:3). To dopiero pierwszy mecz i trudno po nim wyciągać daleko idące wnioski, zwłaszcza że heroizm, z jakim The Blues - nawet grając w dziewiątkę - walczyli o odrobienie strat i wiele im do szczęścia nie zabrakło, mógł imponować. Nie tak powinien jednak zaczynać rozgrywki mistrz, mając za rywala drużynę pozbawioną wielkich atutów i dużo niżej notowaną.

Dwa lata temu Chelsea całkowicie przespała letnie okienko transferowe i zmagania zaczynała w takim samym składzie jak ten, który wywalczył tytuł. Jose Mourinho szybko się przekonał, że bierność na letnich zakupach była błędem i już po inauguracji ściągnął Pedro Rodrigueza. To go jednak nie uratowało i po beznadziejnym starcie stracił pracę. Zarzucano mu zresztą nie tylko brak wzmocnień, ale też fizyczne wyeksploatowanie zespołu, przez co długo nie był on w stanie wrócić do wysokiego poziomu.

Dziś do Antonio Conte podobnych zarzutów nie ma, zresztą Włoch przyjął zupełnie inną postawę niż "The Special One" i akurat potrzebę wzmocnień akcentował bardzo wyraźnie. Działania Chelsea na rynku transferowym były jednak dalekie od oczekiwań, bo nowe twarze ściągano w stosunku jeden do jednego. Antonio Ruediger zastąpił Johna Terry'ego, Alvaro Morata - Diego Costę, zaś Tiemoue Bakayoko - Nemanję Maticia. Oddanie Serba do Manchesteru United to zresztą wielki grzech The Blues i ruch, który trudno pojąć. Już kiedyś londyńczycy mocno żałowali pozbycia się Romelu Lukaku czy Kevina De Bruyne, ale wniosków z tych pomyłek najwyraźniej nie wyciągnięto.

Conte natomiast zbyt lekką ręką odstawił od zespołu Costę. O tym, że Hiszpan zachowuje się czasem źle, nikogo nie trzeba przekonywać, ale nie zmienia to faktu, że snajperem jest wybitnym i nawet pozyskując Moratę, warto było dać mu szansę, bo wtedy siła rażenia Chelsea byłaby znacznie większa. Tymczasem przeciwko Burnley w składzie zabrakło kontuzjowanego Edena Hazarda, a także odstawionego na boczny tor reprezentanta Hiszpanii, zaś były piłkarz Realu Madryt wszedł do gry dopiero w drugiej połowie. Efekt? Przed przerwą ofensywa radziła sobie mizernie i nie tylko dlatego, że bardzo szybko czerwoną kartkę dostał Gary Cahill.

ZOBACZ WIDEO Czas surferów w Chałupach

Sytuacja kadrowa The Blues na inaugurację w ogóle wyglądała groteskowo i nie przystaje do klubu z takimi ambicjami. W podstawowym składzie za Hazarda Conte musiał wystawić Jeremiego Bogę, a na ławce - poza Moratą - siedział rezerwowy bramkarz Wilfredo Caballero, powracający z wypożyczenia do Borussii M'gladbach Andreas Christensen i to w zasadzie tyle, jeśli chodzi o zawodników dających odpowiednią jakość. U progu nowych rozgrywek menedżer mistrza Anglii miał problem z uzbieraniem osiemnastki i z przymusu włączył do niej choćby Kenedy'ego, który latem zasłynął głównie z tego, że obraził Chińczyków i doprowadził do niemałego skandalu.

Wiele może zmienić powrót do zdrowia Hazarda, lecz nawet z nim kadra Chelsea wciąż będzie zbyt wąska, by myśleć o udanej walce na kilku frontach. Londyńczycy wystąpią przecież w Lidze Mistrzów, na sukcesie w której bardzo zależy Romanowi Abramowiczowi, marzą też zapewne o obronie tytułu. Zapaści podobnej do tej sprzed dwóch lat trudno się spodziewać, ale bez co najmniej kilku solidnych wzmocnień Chelsea nie powtórzy minionego sezonu, nie zawojuje też Europy. Nie da się tego zrobić, nie mając wartościowej ławki rezerwowych.

Szymon Mierzyński

Źródło artykułu: