O ile brak przedstawiciela Ekstraklasy w fazie grupowej Ligi Mistrzów nie boli jakoś przesadnie, przez dwie dekady zdążyliśmy się przecież przyzwyczaić do tego stanu, o tyle żenująca postawa prowadząca do wypadnięcia za burtę Ligi Europy wszystkich polskich ekip jeszcze w sierpniu, to byłoby naprawdę spore "osiągnięcie". Przede wszystkim dlatego, że jeśli do tego dojdzie, oprawcami polskich ekip będą w komplecie drużyny, które w Europie znaczą mniej więcej tyle, co nic. I to byłby dramat.
Legia na spadochronie z Ligi Mistrzów spadła do kwalifikacji Ligi Europy na rywala, po którym warszawianie powinni się przespacerować bez większych kłopotów nawet po całonocnej wizycie w słynnej "Enklawie". Pierwszy mecz, rozegrany przy Łazienkowskiej i zakończony wynikiem 1:1 sprawił jednak, że niektórzy kibice czekają na rewanż w stanie przedzawałowym. Legia to bowiem tego lata bezkształtna masa bez choćby jednego przebłysku, dającego nadzieję, że już lada chwila, za momencik, powinno być lepiej.
Weekendowy mecz ligowy w Płocku - poza wynikiem - nie dał powodu do optymizmu. Zmiennicy na tle Wisły zaprezentowali się równie koślawo jak etatowe elementy wyjściowej jedenastki. Jacek Magiera jeszcze przed rewanżowym meczem z Astaną zapowiadał, że jego drużyna w końcu odpali. Pomijając już absurdalny i kompromitujący fakt, że drużyna w najważniejszym momencie sezonu, gdy w stawce były miliony euro, wciąż tkwiła w oczekiwaniu na eksplozję formy, z Kazachami ostatecznie nie odpaliła. Ba, nie odpaliła też z mistrzem Mołdawii, może poza kilkoma piłkarzami, którzy odpalili retoryczne fajerwerki w strefie mieszanej podczas rozmowy z reporterami (Maciej Dąbrowski w brawurowy sposób sprzeczał się z dziennikarzem Wirtualnej Polski, a Michał Kucharczyk płakał nad codziennym znojem współczesnego piłkarza).
Kontuzje piłkarzy mających dodawać jakości (Radović, Guilherme), plotki o możliwej ewakuacji innych graczy mających stanowić o silne drużyny (Moulin, Pazdan), na dodatek nóż na gardle i obowiązek awansu z zagrożeniem finansowych tarapatów - to wszystko sprawia, że w atmosfera wokół Legii jest gęsta. Drużyna kopie się w czoło i rozpaczliwie stara się pazurami wydrapać coś, co jeszcze w czerwcu klubowe kierownictwo nazywało celem minimum - grupę Ligi Europy.
ZOBACZ WIDEO Kontrowersje w meczu Realu. Ramos wyleciał z boiska [ZDJĘCIA ELEVEN]
W całym tym pieprzniku prawda jest jedna i elementarna: jeśli Legia ma się bać czwartkowego meczu w Tyraspolu, to lepiej, żeby mecz oddała walkowerem i jak najszybciej wracała do Warszawy, bo już w niedzielę spotkanie z Zagłębiem Lubin, liderem naszej przaśnej ligi, poważna sprawa. Piłkarze, trener, a nawet sam prezesowłaścicel zapowiadają jednak skuteczną walkę i awans. Nikt nie zakłada nawet, że Legia może nie awansować do fazy grupowej. Gdyby się tak jednak stało, byłby to pierwszy taki przypadek w erze po ITI.
I informacja dla kibiców najważniejsza - do godziny 12 w czwartek wciąż nie było wiadomo, czy TVP przeprowadzi transmisję z Tyraspolu. Nadawca do tego czasu nie był w stanie dogadać się w sprawie zakupu pozwolenia.
Sheriff Tyraspol - Legia Warszawa
IV runda kwalifikacyjna LE; Pierwszy mecz: 1:1
24.08.2017, godz. 19.00, Tyraspol
Przypuszczalne składy:
Sheriff: Mikulić - Susić, Posmac, Kulusić, Cristiano - De Nooijer, Brezovec, Anton, Tripić - Bayala, Badibanga
Legia: Malarz - Jędrzejczyk, Pazdan, Dąbrowski, Hlousek - Moulin, Mączyński - Kucharczyk, Hamalainen, Nagy - Sadiku.