Sheriff - Legia. Krzysztof Król: Nie było pryszniców, bydło obok boiska

PAP / 	PAP/Leszek Szymański / Na zdjęciu: Piłkarze Sheriffa Tyraspol
PAP / PAP/Leszek Szymański / Na zdjęciu: Piłkarze Sheriffa Tyraspol

To było najgorsze pięć miesięcy w mojej karierze - Krzysztof Król wspomina pobyt w Sheriffie Tiraspol. Na batonika czekał kilka dni, w sklepie nie było bananów, a wypłaty dostawał w workach.

Obrońca spędził w najlepszej drużynie w Mołdawii rundę wiosenną sezonu 2012-13. Swoje zarobił, mistrzostwo zdobył, ale warunki do życia w tym miejscu do dziś przyprawiają go o dreszcze.

Zaczęło się od próby wynajęcia mieszkania. Pokój wyglądał nieźle, ale...

- Musiałem się zmuszać, by przejść przez klatkę schodową. Dookoła mnóstwo bezdomnych ludzi, którzy żebrali o pieniądze. Ze ścian odpadał tynk. Budynek typowo komunistyczny, jaki ich wiele tam. Niepomalowane, wręcz obdrapane ściany, dużo pajęczyn. Wszędzie był syf - opowiada były młodzieżowy reprezentant Polski.

Miasto nie było zbyt urokliwe, ale nie był to jedyny problem w Tyraspolu. Choć zawodnikowi bardzo smakowało tamtejsze pieczywo, to jednak w sklepach często brakowało produktów, głównie tych europejskich.

ZOBACZ WIDEO Kontrowersje w meczu Realu. Ramos wyleciał z boiska [ZDJĘCIA ELEVEN]

- Chłopaki z zespołu uwielbiali nutellę. Ale w Tyraspolu był to towar deficytowy. Podobnie jak snickers, za którym przepadałem i czasem lubiłem zjeść. Nic z tego. Z owocami było podobnie, bardzo mały wybór, a już na przykład bananów brakowało prawie zawsze. W takich przypadkach trzeba było czekać kilka dni na dostawę. Później sytuacja wyglądała jak u nas za komuny: ogromne kolejki. Ludzie brali przeważnie co było i ile unieśli - wspomina piłkarz.

Nie ma McDonalds'a

Król w Tyraspolu mieszkał sam. Jego ówczesna żona i syn przebywali w Chicago. Zawodnik w zasadzie nie ruszał się z bazy treningowej klubu. Tam ćwiczył na zajęciach i mieszkał. Mołdawska architektura nie przypadła mu do gustu, dlatego zdecydował się na lokum w hotelu na stadionie.

- Tam warunki były już na poziomie. Po treningach każdy rozjeżdżał się w swoją stronę. Ja z nudów myślałem, że zwariuje. Zacząłem oglądać seriale, na przykład "The Walking Dead". To pewnie głupio zabrzmi, ale tak, dorosły chłop grał też w gry. Wciągnąłem się w "Counter Strike'a". Musiałem jakoś zabić czas. Najbardziej zależało mi na kontakcie z synem. Wyczekiwałem na rozmowę na skypie. Różnica czasowa wynosiła 7 godzin i robiłem wszystko, by codziennie go zobaczyć - kontynuuje Król.

Kilkuletni Cristiano przyjechał do taty na osiem dni do Tyraspolu. Piłkarz żali się, że nie miał gdzie syna zabrać w tym czasie. Centrum miasta bardziej przytłaczało, niż pozwalało wypocząć. O atrakcjach nie wspominając.

- Nie było tam kina, placu zabaw. Nawet dzieci dookoła na ulicach. Jedynie psy i żebracy. Ogólny obraz tego miasta to smutni i przygnębieni ludzie. Na zasadzie: "urodziłem się tam, wychowałem i pewnie tam zostanę". W Tyraspolu nie było nawet McDonalds'a, żebym mógł młodego zabrać. Najbliższy znajdował się w stolicy, Kiszyniowie, dwie godziny jazdy samochodem. Rzeka też brudna, tylko odstraszała. Miasto wygląda jakby się tam dopiero wojna skończyła - opowiada.

I przypomina sobie jedyny ładny budynek w mieście. - To hotel właściciela klubu - śmieje się.

Zaznacza, że w Tyraspolu wszystko toczy się wokół firmy Sheriff.

- To nie tylko sponsor klubu, ale też właściciel stacji benzynowej, sklepów, internetu, telewizji. Tamtejszym mieszkańcom bardzo zależy, żeby związać się z tą firmą. Daje stabilizację. W innym przypadku pozostaje żebranie, albo sprzedawanie produktów własnej roboty. To też częsty obrazek na ulicach: kobiet handlujących wcześniej przygotowanym jedzeniem - mówi.

Ale żeby to jedzenie kupić, trzeba się najpierw dogadać. Piłkarz miał z tym problem od samego początku.

- Miejscowi nie znali nawet najprostszych słówek w języku angielskim. W klubie jakoś to wyglądało, bo był tłumacz. To zdecydowanie najgorsze miesiące w mojej karierze. Czekałem tylko do następnego okna transferowego, żeby uciec z Mołdawii - kontynuuje.

Spocony do autobusu

Surwiwalem były też mecze wyjazdowe. Bywało, że Król mógł się wykąpać dopiero po przyjeździe do ośrodka treningowego Sheriffa.

- To były obiekty jak z polskiej B klasy, autentycznie. W toaletach nie było prysznica, albo znajdował się jeden z wbudowaną toaletą. Gdybym się kąpał, widziałbym kolegę, który się załatwia. Po takich spotkaniach wsiadaliśmy od razu do autokaru spoceni i myliśmy się dopiero w naszym ośrodku - opowiada i aż sam w to nie wierzy.

W bazie Sheriffa miał luksus. Dwa baseny w budynku, siłownię, saunę. Kilka boisk bocznych z naturalną trawą i kryta sztuczna murawa na zimę. Rywale mogli zazdrościć.

- Na wyjazdach obok boiska było czasem bydło za płotem. Kiedyś jeden rolnik zatrzymał nasz autokar. Musieliśmy czekać, aż przeprowadzi kozy - komentuje.

Kilka lat temu odradził transferu do Sheriffa innemu polskiemu zawodnikowi.

- Zadzwonił do mnie Tomek Lisowski. Powiedziałem mu: swoje zarobisz, ale dla rodziny to będzie dramat. I został w Polsce - przypomina Król.

Dolary w worku

Kwestia wypłaty pensji w Sheriffie również była interesująca. Co miesiąc dostawał pieniądze w gotówce, w dolarach.

- Pieniądze były w terminie, czasem nawet szybciej. Wyjeżdżając do Polski na wakacje dostałem kilka wypłat do przodu. Przyjechała kobieta, podpisałem papier i pojechaliśmy w jedno miejsce. Zaczekałem na nią w samochodzie, a za kilka minut przyniosła mi worek pieniędzy i się pyta, czy chcę przeliczyć. Poszedłem na tył auta, zgadzało się. Musiałem później ukrywać te pieniądze w swoim samochodzie. Do kraju wracałem przez Rumunię i Ukrainę. Trochę się bałem, że ktoś mnie zatrzyma i okradnie - wspomina.

Na samą myśl, że Sheriff może wyeliminować Legię z Ligi Europy (w pierwszym meczu w Warszawie było 1:1), Król łapie się za głowę.

- To jest tylko mistrz MOŁDAWII. Nie bójmy się ich... Trzymam kciuki za Legię. Inny scenariusz niż jej awans... nie, nie chcę o tym myśleć. Stanie się pośmiewiskiem, to będzie straszny wstyd - kończy piłkarz.

Źródło artykułu: