Zbyt wielki dla kadry: jak po klęsce w Danii odszedł selekcjoner Zbigniew Boniek

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
Niestety cały okres Bońka selekcjonera charakteryzował ten brak zespołowości, chaos, wielka chęć, ale brak wykonania. I chyba brak wsparcia. Jego następca, Paweł Janas, miał bardzo dobrego asystenta w osobie Macieja Skorży. Młody trener zajmował się analizą wideo, rozpracowaniem rywali, codzienną pracą. Asystent Bońka, Stefan Majewski, nie nadawał się do takich rzeczy. Po prostu. Był bardziej kolegą z Bydgoszczy niż poważnym szkoleniowcem. Takie jest jego życie. Zawsze ten przesympatyczny brat-łata, tak przez wszystkich lubiany, był doklejony do kogoś znaczącego, jako postać pozornie istotna, ulubiony kot księcia.

Boniek, który miał często świetne wyczucie, jeśli chodzi o dobieranie ludzi, tym razem popełnił błąd. Nie pierwszy i nie ostatni. Choć on sam o Majewskim mówił tylko dobrze, co więcej, uważał, że powinien zostać jego następcą.

W Danii zagraliśmy źle. Bardzo źle. Tytuł z okładki tygodnika "Piłka Nożna" to: "Chce się wyć!".

Czytamy: "Nie chodzi o to, że przegraliśmy (i tak za nisko), nie chodzi o to, że byliśmy gorsi (wyraźnie), chodzi o to, że reprezentacja Polski nie ma stylu ani charakteru, a w zasadzie to wciąż - mimo przetestowania blisko 40 zawodników w pięciu meczach - jej nie ma. Tym samym robotę selekcjonera Zbigniewa Bońka należy ocenić jako wysoce niezadowalającą".

Dania wygrała 2:0, choć jak pamięta Kosowski, "Duńczycy nie byli aż tak znacznie lepsi".

Statystyka była jednak miażdżąca. Oddaliśmy ZERO celnych strzałów na bramkę rywala.

Do linii obrony też można mieć sporo zastrzeżeń. Radosław Kałużny w autobiografii "Powrót Taty" wspomina: "Zostałem wystawiony na stoperze. Pierwszy raz w życiu zagrałem tam razem z Jackiem Bąkiem. Obok miałem zaś Krzyśka Ratajczyka, który na lewej obronie nie występował od dawna. Krzysiek zrobił błąd, ja nie zdołałem go naprawić i wpadła bramka. Jedna, a potem druga. (...) Byłem zwyczajnie bezradny, moi koledzy też. Karał nas Jon Dahl Tomasson, wtedy już zawodnik AC Milan. Zresztą tamta Dania była bardzo mocną reprezentacją. My zaś mieliśmy obronę skleconą na kolanie".

Po meczu z Danią Boniek zniknął. Na lotnisku. Chyba nie miał ochoty stawać przed dziennikarzami i tłumaczyć się po klęsce.

Wiesław Ignasiewicz, wtedy kierownik techniczny, opowiadał: "Boniek zostawił drużynę na lotnisku w Kopenhadze. Po prostu się ulotnił. Szukali go piłkarze i przedstawiciele firmy Orange. Świeciłem za niego oczami. Ludziom z Orange tłumaczyłem, że trener musiał pilnie wyjechać, bo ma bardzo ważne sprawy. Dopinałem też wszystkie dziury organizacyjne. Na przykład z własnych pieniędzy kupiłem zawodnikom napoje i jedzenie. Później Michał Listkiewicz przekazał nam, że żona Bońka kazała mu wrócić do Włoch i nie pozwala dalej pracować, ponieważ jest tak znerwicowany".

Żeby było jasne, kilka dni po meczu nie było jeszcze tematu wymiany selekcjonera. W swoim artykule "Reprezentacja specjalnej troski", publicysta "PN", Janusz Atlas, pisał: "Nie ma natomiast, moim zdaniem problemu Bońka. Pomysł wymiany selekcjonera, w takim jak teraz momencie, jest nie z tej ziemi. Bo nikt nie naprawi lepiej od tego, który zepsuł".

"Zibi" nie zostawił jednak nikomu wyboru. Jeszcze w Danii myślał o rezygnacji. Chciał od wszystkiego uciec. Od piłki, od agresji dziennikarzy. Czuł, że jest oceniany niesprawiedliwie, że jest pod pręgierzem, bo nazywa się Boniek.

Podjął decyzję o rezygnacji, krótko po meczu. O wszystkim poinformował na początku grudnia 2002 roku. To był poniedziałek, godzina 10.

Telefon odebrał Michał Listkiewicz, prezes PZPN.
"I dobrze, że siedziałem głęboko w fotelu, bo czułem jak nogi się pode mną uginają" - mówił Listkiewicz w rozmowie z Atlasem.

Zaraz potem przyszedł oficjalny faks z Włoch. Krótki. "Informuję, że rezygnuję z funkcji selekcjonera".

Eugeniusz Kolator, wówczas wiceprezes związku: - Boniek chciał być selekcjonerem, a prezes się zgodził. Wiedzieliśmy oczywiście, że jako trener radził sobie średnio, ale trener a selekcjoner to inne sprawy. Sądziliśmy, że da sobie radę. Były wielkie apetyty, Portugalia 2004 to miały być nasze pierwsze mistrzostwa Europy. Boniek sam rozwiązał problem. Dla mnie to było zaskoczenie, bo to facet z twardym charakterem, walczący i argumentujący.

"Zibi", wówczas 46-latek, nigdy nie podał powodów. Mówił jedynie o względach rodzinnych. Spekulowano wówczas, że jego zbyt częste wizyty w Warszawie mają wpływ na kryzys rodzinny, ale sam zainteresowany się do tego nie odniósł. Na pewno nie pomogła wizja wizerunku człowieka przegranego. Przecież to do Bońka kompletnie nie pasuje.

Boniek, jako człowiek z krwi i kości, przez całe życie walczył. Zwyciężał spektakularnie, albo jeszcze bardziej spektakularnie ginął. Uczył się na błędach i wracał mocniejszy. Do pracy w roli szkoleniowca nie wrócił już nigdy.

Czy Polska zdobędzie medal na mundialu w Rosji?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×