Właścicielem zarówno Śląska Wrocław, jak i operatora stadionu - spółki Stadion Wrocław - są władze miasta. Wyłoniły one negocjatora, który ma sprawić, że oba podmioty dojdą do porozumienia w sprawie podziału wpływów. Działacze dolnośląskiego klubu narzekają, że na dniu meczowym zarabiają zbyt mało.
Umowa z operatorem stadionu nie jest korzystna dla Śląska. Jak wynika z informacji "Przeglądu Sportowego", wrocławski klub nie ma zagwarantowanego prawa do zysków z lóż biznesowych i biletów VIP, a także nie zarabia na cateringu, jeśli frekwencja nie przekroczy 16 tys. widzów. Gdy kibiców jest więcej, to wtedy klub ma zagwarantowane 40 proc. wpływów. Taka frekwencja we Wrocławiu zdarza się jednak rzadko.
- Nie nazwałbym tego konfliktem, do którego przysłano rozjemcę. Raczej wyłoniono kogoś, kto pomoże nam w zrobieniu wspólnego przedsięwzięcia. Jedna strona ma tory kolejowe, druga pociąg, który by można po nich puszczać. Razem naprawdę możemy robić biznes, tylko trzeba jasno określić prawa i obowiązki po obu stronach - przyznał w rozmowie z "Przeglądem Sportowym" prezes Stadionu Wrocław, Jacek Kostrzewski.
Śląsk jest jednym z nielicznych klubów w Lotto Ekstraklasie, które nie mają zagwarantowanych całości zysków z organizacji dnia meczowego. Konflikt ma rozwiązać Robert Dominas, którego zadaniem będą negocjacje z obiema stronami i przybliżenie stanowisk, by wypracować lepszą umowę dla klubu.
ZOBACZ WIDEO Robert Lewandowski: Zdecydowany gol. Widziałem go z 25. metra