Polscy piłkarze w sidłach esbecji - jak za komuny inwigilowano zawodników

- Piłkarze byli beneficjentami, ale i ofiarami systemu komunistycznego - mówi Grzegorz Majchrzak z Instytutu Pamięci Narodowej, autor książki "Tajna historia futbolu. Służby, afery i skandale".

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
Jan Tomaszewski Newspix / LUKASZ GROCHALA / Na zdjęciu: Jan Tomaszewski

Marek Wawrzynowski, WP SportoweFakty: Jednym z pierwszych wielkich polskich piłkarzy, którzy wpadli w sidła służb, był Gerard Cieślik.

Grzegorz Majchrzak, IPN: Miał problemy z bezpieką od 1947 roku, a więc w najgorszym okresie stalinowskim, kiedy to funkcjonariusze UB byli niemalże panami życia i śmierci. Sam Cieślik twierdził, że podczas wyjazdu do Szkocji jeden z kolegów przekazał mu list do generała Maczka. Zawodnik został wezwany na rozmowę w Polsce i przyznał się, że podczas wojny był w Hitler Jugend. To o tyle ciekawe, że Cieślik był synem powstańca śląskiego, wraz z rodziną w 1939 roku uciekał przed Niemcami, ale nie udało się, bo ojciec zginął podczas bombardowania Luftwaffe. Cieślikowie wrócili na Śląsk i przypuszczam, że to wstąpienie do Hitler Jugend miało na celu uniknięcie problemów ze strony Niemców. Grał wtedy w Ruchu Chorzów. Wtedy został zwerbowany i podpisał zobowiązanie do współpracy. Okazało się jednak, że funkcjonariusz, który go zwerbował nie miał na to zgody przełożonych. A więc dano mu spokój.

Ale to nie był koniec?

W 1951 roku zostały odnowione kontakty z nim, ale szybko się urwały. Po kilku miesiącach "Wolny", bo pod takim pseudonimem figurował, został wyrejestrowany. Nie przychodził na spotkania, nie dawał informacji. A więc stosunkowo niskim kosztem, zwłaszcza w takim czasie, Cieślik się wykpił. Trudno mieć do niego zastrzeżenia. Sam Cieślik twierdził, że jeden z wyższych oficerów był kibicem i się za nim ujął. Nie wiem, na ile to prawdopodobne, ale też nie można tego wykluczyć.

ZOBACZ WIDEO Dariusz Mioduski: Po meczu we Wrocławiu coś we mnie pękło. Potrzebny był wstrząs

Chyba piłkarze w ogóle niezbyt chętnie współpracowali?

Tak, była tu solidarność zawodowa. Są odnotowane jakieś kontakty, ale trudno ich traktować jako współpracowników. Bardziej były to tzw. "dialogi operacyjne". A więc zawodnik zgadza się rozmawiać, ale nie zgadza się donosić. Tak było choćby z Markiem Leśniakiem, który od razu zaznaczył, że nie będzie na kolegów donosił. Nie odmówił kolejnego spotkania z SB-kiem, ale został zarejestrowany jako kontakt operacyjny. Z kolei jeśli chodzi o Huberta Kostkę, został zarejestrowany jako Tajny Współpracownik, choć nigdy nie wyraził na to zgody (Kostka zapowiedział, że wystąpi o status pokrzywdzonego - red.).

A co z Janem Tomaszewskim? On też miał swojego oficera.

Był traktowany przez SB jako konsultant. Tomaszewski opowiadał o sytuacji w klubie, o swoim rzekomym konflikcie z trenerem z Jezierskim. Jest to już po transferze do Herculesa. Wiemy, że jest przypisany do sprawy pod kryptonimem "Pajęczyna" dotyczącej nieprawidłowości w ŁKS. Nie jest tak jak mówi, że powodem tego, że mogli go zarejestrować, jest krytyka PZPN. Ta jednostka, która go zwerbowała zajmowała się sportem w Łodzi i nieprawidłowościami transferowymi. W latach 80. te nieprawidłowości to norma. Problemem Tomaszewskiego był chyba przede wszystkim jego długi język.

Jest ktoś kto faktycznie donosił?

Wśród tych bardziej znanych nie, jednak to środowisko piłkarskie było, jak wspomniałem, hermetyczne. Nie ma przypadków typu Lesława Maleszki, współpracujących, świadomie donoszących. Co innego wśród dziennikarzy sportowych. Znana jest sprawa Jana Ciszewskiego, choć też trzeba pamiętać, że np. nic nie mówi o tym, że piłkarze regularnie handlowali podczas wyjazdów. Zresztą wśród dziennikarzy łatwiej trafić takiego, który współpracował niż nie współpracował. Jest przypadek jednego z dziennikarzy, który wyjechał na mistrzostwa w hokeju na lodzie do Skandynawii. Był jednym z 3 polskich korespondentów. Zrobił przekręt na noclegu. Miał pecha, bo jeden z jego kolegów był już tajnym współpracownikiem. Czy doniósł? Tego nie wiem. Dziennikarza w każdym razie wezwano na rozmowę. Poszedł wyluzowany na zasadzie: "Trochę narozrabialiśmy w knajpie". Na miejscu mina mu zrzedła. Mieli haka na młodego chłopaka zaczynającego karierę. Taki głośnym przypadkiem jest choćby Stefan Rzeszot, legendarny dziennikarz. Jedną z jego forma wynagrodzenia były bilety na koncert Rolling Stonesów. A więc nie zawsze chodziło o pieniądze.

Możemy mówić o historii gdy ktoś został zniszczony?

Jest historia Krystiana Koźniewskiego, który widząc Gierka na ekranie niezbyt pochlebnie się o nim wyraził (miał powiedzieć "co ten ch... znowu pier..." - red.). To miało miejsce w 1982 roku, gdy był w sanatorium. Dobrze się zapowiadał. Został zdyskwalifikowany dożywotnio. Potem karę zmniejszono do 5 lat, ale to i tak przekreśliło jego karierę. Ofiarą w mniejszym wymiarze jest na pewno Stanisław Terlecki, który nie pojechał na mundial w 1982 roku po słynnej "Aferze na Okęciu", gdzie piłkarze wstawili się za pijanym Józefem Młynarczykiem.

Afera miała charakter polityczny?

Zdecydowanie, nie ma wątpliwości. Myślę, że mogło się złożyć kilka rzeczy. M.in. to, że władzom nie podobało się wiele działań zawodników. Choćby to, że chcieli założyć związek zawodowy albo dążyli do spotkania z Janem Pawłem II. A jednak główny winowajca zamieszania, a więc Józef Młynarczyk, pojechał na mundial.

Podobnie jak Zbigniew Boniek i Władysław Żmuda. Ale za nimi wstawił się Ludwik Sobolewski, prezes Widzewa, który mocno działał by piłkarzy odwiesić.

Nie można jednak zapomnieć, że w tamtych czasach Terlecki był jednym z niewielu piłkarzy, którzy wspierali opozycję. Miał kontakty z działaczami podziemia, wspierał strajki NZS w Łodzi w 1981 roku. To mogło mieć wpływ. Inna sprawa, że naśmiewał się z Henryka Celaka, co opisuje Andrzej Iwan w swojej książce. Celak był działaczem związkowym i jednocześnie wysoko postawionym funkcjonariuszem MO, który odpowiadał za akcję pacyfikacji Wyższej Szkoły Pożarniczej. A jednocześnie nadzorował naszą kadrę narodową. Mógł to być więc element osobistej zemsty.

Terlecki miał pretensje do zawodnika Widzewa, że nie zawiadomili go o tym, że jadą do Warszawy na rozmowy.

Tak, dowiedział się o tym z telewizji. Widzewiacy zachowali się wobec Terleckiego bardzo nie fair. Inną ofiarą był Roman Korynt, zawodnik Lechii Gdańsk. Nieopatrznie przyznał, że otrzymywał pieniądze, przez co nie mógł wyjechać za granicę, nawet do ZSRR. A to była znacząca represja, bo zawodnicy jeździli też na handel. To im dawało spore dochody.

A sprawa Jana Banasia, jak on sam mówi "kontuzja polityczna"?

Oficjalna wersja jest taka, że za ucieczkę z kraju nie chciano go potem puścić do RFN na Igrzyska w 1972 roku oraz dwa lata później na mundial. Natomiast według dokumentów partyjnych wyjaśnienie było takie, że wcześniej otrzymywał wynagrodzenie w FC Koeln. A więc drużyna narodowa mogłaby zostać zdyskwalifikowana, gdyby został uznany za zawodowca.

To nie był pretekst?

Tego nie wiemy. Z kolei Mistrzostwa Świata dwa lata później to już był praktycznie koniec jego kariery. Piłkarze za komuny byli beneficjentami systemu, ale też ofiarami. Mieli nad sobą szklany sufit, na zachód mogli wyjeżdżać już na koniec kariery. Dziś zawodnicy są panami swojego losu, wtedy byli własnością działaczy.

Piłkarze często byli na celowniku służb? W książce "Tajna historia futbolu" opisuje pan przypadki kilku znanych reprezentantów, choćby Kazimierza Deyny.

To jeden z przypadków. Deyna miał kontakty z hindusem (Vais Prakash - red.), który został skazany za szpiegostwo na rzecz RFN i Stanów Zjednoczonych. To były kontakty towarzyskie. Hindus załatwił mi m.in. felgi do BMW. Miał on zresztą kontakty z Kazimierzem Górskim, Piotrem Jaroszewiczem. WSW uznała, że Deyna był nieszczery podczas przesłuchania. Rozpracowywano go i przed przejściem do Manchesteru City został zdegradowany z podporucznika do szeregowego. Decyzję osobiście podejmował Wojciech Jaruzelski. Rozpracowywany też wielu innych piłkarzy, Henryka Kasperczaka czy Roberta Gadochę, którego podejrzewano o kontakty z mafią handlarzy samochodów.

Byli też piłkarze w szeregach ZOMO.

Tak, formalnie zawodnicy Wisły Kraków mogli występować w takim charakterze lub też jako funkcjonariusze Biura Ochrony Rządu, które podlegało SB. To już przypadek głównie Gwardii Warszawa. Ciekawa jest historia Antoniego Szymanowskiego, który przechodząc z Wisły Kraków do Gwardii jednocześnie zamienił ZOMO na BOR. Słynna była też sprawa Zdzisława Kapki, który napisał, że był współpracownikiem SB. Nie do końca miał rację. Był po prostu na etacie.

Czy więc ci piłkarze mają obniżone emerytury w ramach ustawy dezubekizacyjnej?

Tak, choć oczywiście to była fikcja. Piłkarze byli żołnierzami, górnikami i tak dalej. Oczywiście piłkarzy nie wyganiano na ulice podczas stanu wojennego, ale bokserów już tak.

Czy polska piłka może być jeszcze kiedyś tak silna jak za komuny?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×