Sebastian Mila: Białej chorągiewki nie wystawiam

WP SportoweFakty / Wojciech Tarchalski / Na zdjęciu: Sebastian Mila w barwach reprezentacji Polski
WP SportoweFakty / Wojciech Tarchalski / Na zdjęciu: Sebastian Mila w barwach reprezentacji Polski

Reprezentacja pokazała, że szybko wyciąga wnioski. Podnieśliśmy się po remisie w Astanie, tak zwanej "aferze alkoholowej", to i po laniu w Danii damy radę. Ja też się jeszcze nie poddałem - mówi Sebastian Mila.

Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Brakuje panu reprezentacji?

Sebastian Mila, pomocnik Lechii Gdańsk, były reprezentant Polski: Kiedy wróciłem do kadry po dłuższej przerwie, całymi garściami czerpałem z każdej minuty zgrupowania. Wszystko było dla mnie nowe, mimo że mniej więcej wiedziałem już, jak funkcjonuje się w reprezentacji. Teraz, gdy trener wysyła powołania, robi się sentymentalnie, czasem pojawia się smutek, że brakuje mnie w tym gronie, ale wracają też fantastyczne wspomnienia. Nie do końca będę obiektywny jeżeli chodzi o kadrę. Sercem przy tej drużynie jestem cały czas.

Po głosie słyszę, że ta miłość wcale nie wymarła.

Strasznie się denerwuje, jak chłopaki grają. Widziałem jak każdy z nich się rozwija, jakie robi postępy, jak buduje się drużyna. Wokół kadry stworzyła się niesamowita atmosfera. Doszło do tego, że niezwykle trudne stało się zdobycie biletu na mecz drużyny narodowej. Jest na nią duża moda, fani się z tym zespołem utożsamiają, przyjeżdżają oglądać go z różnych części świata. Traktują jak swój. I ja mam bardzo podobne uczucia.

ZOBACZ WIDEO Domowa wygrana Realu Madryt z Espanyolem. Zobacz skrót meczu [ZDJĘCIA ELEVEN]

Ostatni mecz w reprezentacji rozegrał pan w listopadzie 2015 roku. Kiedy w głowie zamknął pan etap kadry?

Od momentu mistrzostw Europy, na które nie pojechałem. Nie udało mi się załapać do szerokiej kadry, wiedziałem, że to był ostatni turniej, w którym mogłem wziąć udział jako czynny piłkarz. Jest wielu lepszych i młodszych zawodników na moją pozycję. Oni muszą ciągnąć reprezentację. Ja się skoncentrowałem na tym, żeby chłopaków wspierać.

Długo trwało to trawienie?

Dzień, w którym dowiedziałem się, że nie pojadę do Francji, nie był radosny. Byłem smutny, zawiedziony, to był trudny czas. Dostałem propozycję od "Przeglądu Sportowego" żeby pojechać do Francji w roli eksperta. To była dla mnie najfajniejsza rzecz, jaką mogłem sobie wtedy wymarzyć. Byłem przy chłopakach, mogłem spotkać ich w hotelu, porozmawiać. Opowiadali, jaka jest atmosfera, nastawienie przed meczami. Cały czas byłem blisko szatni, chłopaki i trener nie mogli się ode mnie uwolnić. To było dla mnie lekarstwo. Nie dostałem się drzwiami, to wszedłem oknem. Mieliśmy z trenerem Adamem Nawałką rytuał. Przed meczem z Irlandią Północną (1:0) spotykaliśmy się na kawę, kadra wygrała. Powtarzaliśmy to do końca fazy grupowej.

Debiutował pan w reprezentacji w 2003 roku, grał w wielu drużynach narodowych. Czemu wcześniej reprezentacja nie była tak mocna?

Dobre pytanie. Grałem z bardzo dobrymi zawodnikami. W eliminacjach za trenera Pawła Janasa mieliśmy świetne wyniki, wyszliśmy z grupy z Anglią. Myślę, że brakowało zaistnienia na turnieju. Dzisiaj nasi piłkarze grają na wyższym poziomie, w znaczących klubach w Europie i wielu z nich odgrywa tam bardzo poważne role. Od Polaków zaczyna się ustalanie składu. Myślę, że Jurek Dudek przetarł szlak. Skoro Polak mógł wygrać Ligę Mistrzów, odejść do Realu Madryt, to znaczy, że można. Później odpalili zawodnicy z Borussii Dortmund, Gliku, Groszek, Krycha. I wszyscy wzajemnie zaczęli się pozytywnie nakręcać. Bo każdy z nich zaczął myśleć: "to dlaczego i ja nie mogę?"

Pan też uwierzył, w pewnym momencie był bohaterem, bo golu z Niemcami (2:0).

To był piękny wieczór, chyba najpiękniejszy. Moja koszulka z tego spotkania została zlicytowana na rzecz Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. To była pamiątka mojego piłkarskiego życia, ale z drugiej strony pomyślałem sobie, że mogę na nią tylko popatrzeć. Od życia wiele dostałem, postanowiłem trochę spłacić. Ale mam z tego meczu buty, spodenki, ochraniacze. Później tych rzeczy już nie używałem.

Powrót do reprezentacji, pełnej gwiazd, kolejne gole dla drużyny narodowej - to był najlepszy etap pana kariery?

Dokonania dla reprezentacji zawsze będą u mnie na pierwszym miejscu. Są wyjątkowe, nigdy bym tego nie porównywał z osiągnięciami w klubie. Z drużynami juniorskimi wywalczyłem wicemistrzostwo (u-16) i mistrzostwo Europy (u-18). Wyjechałem na mundial w 2006 roku i wcale nie przejmuje się, że w Niemczech nie zagrałem. To doświadczenie wzmocniło mnie psychicznie, później byłem bardziej świadomym zawodnikiem.

Dużo mówi się, że nasza piłka jest za bardzo uzależniona od Roberta Lewandowskiego. Że jak go zabraknie, to skończą się wyniki.

Zawsze brakowało nam takiego piłkarza, który będzie decydował o wyniku. Są ludzie, których bardzo trudno zastąpić i Robert do takich należy. Na dziś jest to niewyobrażalne, ale myślę, że przesadą jest mówienie, iż "wozimy" się na jego plecach. Lech Poznań wytransferował latem kilku piłkarzy za bardzo dobre pieniądze. Nie podchodzę do tego zero-jedynkowo. Podobnie nie zgadzam się z tezą, że poziom naszej ekstraklasy jest słaby.

A nie jest?

Jest wiele do poprawienia, to fakt, ale nie jest tak źle. Nie wiem tylko, nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego tak słabo idzie naszym klubom w europejskich pucharach. Ale to rozmowa na inny czas.

Zna pan dobrze obecnych piłkarzy kadry. Dlaczego przegraliśmy z Danią 0:4?

Porażkę miałem wkalkulowaną, nie da rady wygrać wszystkich spotkań. Może niektórzy zawodnicy przyjechali na kadrę trochę zmęczeni, albo może i za mało grali w klubach?

Dla mnie to nie jest wytłumaczenie.

Inaczej. Porównajmy nastawienie: Duńczycy mieli nóż na gardle, po prostu musieli wygrać. U nas sytuacja była inna: nawet remis byłby dla nas sukcesem. Dlatego determinacja była po stronie rywala. To podobna sytuacja do tej, gdy drużyna strzeli gola i się cofa. Każdy pyta się: dlaczego nie atakuje dalej? Ale w podświadomości zawodników pojawia się chęć odpoczynku, uspokojenia gry. Wtedy oddaje się inicjatywę, a gdy przeciwnik cię skarci, trudno jest później odzyskać kontrolę nad meczem. Po tym jak straciliśmy pierwszego gola w Kopenhadze chłopaki pewnie chcieli ruszyć, ale już się nie dało. Duńczycy byli nakręceni, hamulce były spuszczone, musieli to wygrać. Trzeba szybko zapominać o złych rzeczach, żeby ich nie utrwalać, tak samo jak o dobrych, żeby nie odlecieć.

Możemy być optymistami przed równie trudnym meczem w Armenii?

Kadra pokazała, że szybko wyciąga wnioski. Podnieśliśmy się po remisie w Astanie (2:2 z Kazachstanem), po zawirowaniach w mediach i tak zwanej "aferze alkoholowej", to i po laniu w Danii damy radę. To zgrana grupa, która potrafi szybko reagować.

W Warszawie z Armenią długo się męczyliśmy. Robert Lewandowski strzelił gola na 2:1 dopiero w piątej minucie doliczonego czasu gry.

A ja bym to potraktował jako atut. Nasz zespół już wie, że to wymagający, niewygodny rywal, którego nie było łatwo pokonać i będzie o tym pamiętał w Erywaniu. A rywal może pomyśleć: w Polsce było blisko, to u siebie ich spokojnie "pykniemy". Styl nie ma znaczenia. Musimy to wydrzeć, to może być brzydki mecz.

Mecz bez Arkadiusza Milika, który zerwał więzadła po raz drugi w karierze.

To bardzo pracowity, zadziorny i charakterny chłopak. Piłka to jego pasja. Myślę, że nikt lepiej od niego z taką traumą by sobie nie poradził.

Dlaczego tak pan uważa?

Arek jest spokojny, ułożony, rozważny, ale to wojownik. Ostrzył charakter w Bayerze Leverkusen, Augsburgu, Ajaksie. Nigdzie nie miał łatwo, musiał o siebie walczyć i bardzo go to rozwinęło. Jestem przekonany, że sobie poradzi.

Są też dobre informacje - do regularnej gry wrócił Grzegorz Krychowiak.

Wielu dobrych zawodników nie sprawdziło się w dużych klubach. Przykład pierwszy z brzegu - James Rodriguez w Realu Madryt. To, że Grzesiek poszedł do PSG było bardzo dobrą decyzją. Wskoczył na wysoki poziom w Sevilli, w Paryżu chciał osiągnąć jeszcze więcej. Nie można go też krytykować, że próbował tam zaistnieć. Dał sobie czas, ale przyplątała mu się kontuzja. Myślę, że będzie mu się grało swobodniej z doświadczeniem, jakie zdobył. Będzie jeszcze lepszy.

To jak już mówimy konkretnie o nazwiskach, to proszę mi powiedzieć, jak ocenić Piotra Zielińskiego...

Zawodnik zawsze będzie grał inaczej w klubie i reprezentacji.

W Napoli Zieliński dynamizuje akcje, jest aktywniejszy w ofensywie, bardziej efektywniejszy. W kadrze jakby trochę przygasa.

Myślę, że Zieliński gra w reprezentacji na bardzo dobrym poziomie. Sporo obrywa, ale nie zawsze dostrzega się to, co daje drużynie.

A co daje?

Jest pod grą, potrafi zrobić przewagę. Może nie posyła tak wielu prostopadłych piłek jak w klubie, ale jednak zawsze na kilka takich podań się zdecyduje. Dla mnie jest on nie do ruszenia w pierwszym składzie kadry. Mówię to jako piłkarz i kibic. Wspominałem wcześniej, że tylko jego z polskich piłkarzy widziałbym w Barcelonie. Po meczu w Danii trochę mu się dostało, z Kazachstanem też nie zaczął najlepiej, ale podchodzi do rzutu wolnego, słabszą nogą... może nie słabszą, ale nogą niewiodącą i daje świetne dośrodkowanie. Pokazuje to, że wbrew pozorom jest mocny psychicznie, bawi się grą, czerpie radość z gry. U niego zawsze dostrzegam ponadprzeciętność. Coś, czego nie ma większość piłkarzy nawet w super formie.

Może problem w tym, że za dużo się od niego oczekuje?

Ja się z tego cieszę. On już zaczyna sobie radzić z tymi oczekiwaniami. Pchają go do przodu, motywują. Zaczekajmy na niego. Proszę mi wierzyć, że na treningach robi cuda. Czasami miewał takie pomysły na rozegranie akcji, że przecierałem oczy.

A co z panem? Nie gra pan w Lechii Gdańsk. W tym sezonie był pan na boisku dwie minuty.

Trudno mi komentować decyzję trenera... Jestem zdrowy, naciskam kolegów. Nie będę ściemniał, oglądanie meczów sprzed telewizora jest frustrujące, ale radze sobie z tym. Nadwagi nie mam, konkurencja jest duża, ale się nie łamię.

Dla piłkarza z takim doświadczeniem to nie ujma?

Najpierw się stresuje, że nie ma mnie w kadrze, później przeżywam, czy wygramy mecz. Następnie to, że chciałbym być z drużyną, albo fakt, że przegraliśmy.

Ciągle w stresie!

Też się z tego śmieje. Nie podjąłem jeszcze decyzji, czy to mój ostatni rok w karierze, w Lechii, czy będę grał gdzie indziej. Po tym sezonie zdecyduje. Ostatnio jak wchodziłem na boisko, kibice się ożywili, spiker wyczytał moje nazwisko, to pomyślałem: "kurde, ale mi tego brakowało".

I znowu stał się pan nienasycony.

Powrócił głód gry, błysk w oku, poczucie niespełnienia. Ja nie przygasam, nie załamują mnie potknięcia. Wiem jak sobie z nimi radzić i chętnie zrobię to jeszcze raz. Białej chorągiewki nie wystawiam. To nie ten adres.

Komentarze (1)
avatar
Henryk
2.10.2017
Zgłoś do moderacji
2
0
Odpowiedz
Fajne obiektywne spojrzenie Pana Sebastiana na życie i sport, pozdrawiam.