Czytaj w "PN": Bundesliga w odwrocie?

PAP/EPA / PAP/EPA/IAN LANGSDON / Na zdjęciu: Robert Lewandowski (nr 9) i Thiago Silva (z prawej)
PAP/EPA / PAP/EPA/IAN LANGSDON / Na zdjęciu: Robert Lewandowski (nr 9) i Thiago Silva (z prawej)

Dwa tygodnie temu stała się rzecz bez precedensu. Sześć niemieckich klubów w europejskich pucharach w komplecie przegrało mecze. Tylko sześć, bo siódmy odpadł w przedbiegach, zanim jeszcze tak na dobre rozpoczęła się rywalizacja.

W tym artykule dowiesz się o:

Tomasz Urban

Pośród ich pogromców znaleźli się nie tylko potentaci pokroju Realu Madryt czy PSG, ale także drużyny dla wielu niemieckich kibiców na poły anonimowe, o trudnych do wymówienia nazwach, jak choćby Oestersunds FK czy Łudogorec Razgrad. Nawet niegdysiejszego zdobywcę Pucharu Europy - Crvenę Zvezdę - trudno dziś uznać w skali europejskiej za kogoś, kto wywoływałby u rywala drżenie łydek. Zwłaszcza u rywala z Niemiec, mającego dziś niepomiernie większe możliwości finansowe niż duma Belgradu.

O ile można było zrozumieć, że w ostatnich latach Schalke 04 Gelsenkirchen czy VfL Wolfsburg odpadały z Ligi Mistrzów po bojach z Realem Madryt, Borussia M'gladbach nie dawała sobie rady w meczach z Barceloną czy Manchesterem City, a Bayer Leverkusen odpadał po rywalizacji z Atletico Madryt, czyli z klubami reprezentującymi lepsze i bogatsze ligi, o tyle w tym sezonie niemieckie drużyny dostają baty od klubów z Turcji, Słowenii, Bułgarii, Serbii czy Szwecji. A to już przestaje się mieścić w głowach niemieckich kibiców i dziennikarzy.

ZOBACZ WIDEO Wielki Messi uchronił Argentynę przed blamażem. Zobacz skrót meczu z Ekwadorem [ZDJĘCIA ELEVEN]

Bundesliga właściwie od zawsze uznawana jest za jedną z najmocniejszych lig na świecie. Do niedawna w rankingu europejskim ustępowała jedynie absolutnie najmocniejszej lidze hiszpańskiej. Ale to już przeszłość. Najpierw wyprzedziła ją liga angielska, a po ostatnim blamażu także włoska. Gdyby nie reforma systemu rozgrywek w Lidze Mistrzów, Niemcy musieliby się zadowolić tylko trzema drużynami w walce o najcenniejsze klubowe trofeum na Starym Kontynencie. Co gorsza jednak - to, co się dzieje w bieżącym sezonie, nie wygląda na zwykły wypadek przy pracy, a na pewien trend, pogłębiający się od jakiegoś czasu. Oczywiście, jesteśmy świadkami ekstremalnej wręcz sytuacji, bo Bundesliga nie jest przecież wcale taka słaba, by z 16 meczów w europejskich pucharach wygrywać tylko dwa, a przegrywać aż 12.

Faktem jest jednak, że od kilku sezonów niemieckie kluby znaczą w Europie coraz mniej. Jeszcze w 2009 roku, w półfinale Pucharu UEFA, stanęły naprzeciw siebie dwa zespoły z Bundesligi. Werder Brema pokonał w walce o finał Hamburger SV, ale w decydującym meczu uległ Szachtarowi Donieck. Rok później HSV powtórzył swój wyczyn, docierając do 1/2, ale od tamtej pory żaden niemiecki klub nie doszedł do tego etapu rozgrywek. Kilku drużynom udało się potem dotrzeć do ćwierćfinału, ale tam kończyła się ich przygoda z Europą.

W Lidze Mistrzów było lepiej, ale to zrozumiałe, bo regularny udział w niej brały dwa bundesligowe okręty flagowe, czyli Bayern Monachium i Borussia Dortmund. Biorąc pod uwagę ostatnie osiem sezonów i dzieląc je na połowę - w latach 2010-13 Bundesliga aż sześciokrotnie miała swojego przedstawiciela co najmniej w półfinale któregoś z europejskich pucharów (z czego aż czterokrotnie w finałach!). Wyniki te stały się udziałem aż czterech klubów. W latach 2014-17 natomiast do końcowej czwórki Ligi Mistrzów trzykrotnie docierał jedynie Bayern, przy czym ani razu nie udało mu się przebić do finału. Reszta klubów od 2013 roku rywalizację w Europie kończy w najlepszym przypadku na poziomie ćwierćfinałów. Gdzie leży przyczyna takiego stanu rzeczy? Czemu Bundesliga tak mocno straciła w ostatnich latach dystans do konkurencyjnych dla niej do niedawna lig?

(...)

[b]Cały artykuł do przeczytania w najnowszym numerze tygodnika "Piłka Nożna".

[/b]

Komentarze (0)