Sadio Mane: Dostał szybkość od Boga

Reuters / Lee Smith / Sadio Mane
Reuters / Lee Smith / Sadio Mane

Jest największą gwiazdą swojej reprezentacji ale też jedną z największych gwiazd angielskiej Premier League. Senegalczycy wierzą, że mundial w Rosji może należeć do Sadio Mane.

Można by oczywiście zacząć od przedstawienia jego statystyk, które robią wrażenie lepsze niż dobre. Ale przecież nie o to chodzi, bo Sadio Mane, skrzydłowy Liverpoolu, nie jest tylko łowcą goli i kolekcjonerem asyst. Jest kimś znacznie więcej. Dla wielu fanów "The Reds" skrzydłowy z Afryki to ich najważniejszy zawodnik.

Podobnie jest w przypadku reprezentacji Senegalu. Choć drużyna ma kilku piłkarzy, których nazwiska zna większość europejskich fanów: Kalidou Koulibaly z Napoli, Keita Balde z Monaco czy Idrissa Gueye z Evertonu, to właśnie Mane jest tym, o którym komentatorzy piłkarscy mawiają, że robi różnicę.

Wśród Senegalczyków, mających opinię wysokich, uchodzi za przeciętnego. Ale wszystko zmienia się na boisku. Jest jak postać ze starych czarno-białych filmów, z czasów gdy piłka była znacznie prostsza. Zawsze trochę szybszy od rywala, zawsze kiwający jednego albo dwóch przeciwników.

Szybkość to klucz do wszystkiego. Wychowywał się w miejscowości Banbali na południu Senegalu. Rodzice chcieli, by został mądrym, dobrze wykształconym mężczyzną i znalazł dobry zawód, ale chłopak zobaczył piłkę i była to miłość od pierwszego wejrzenia. Historia jakich dziesiątki tysięcy. Ale Mane miał coś, co sprawiło, że to właśnie jego wersja interesuje ludzi na całym świecie. Miał szybkość.

ZOBACZ WIDEO: Grupa H - grupa zagadka. Sztab Nawałki czeka dużo pracy

W każdą środę i sobotę biegł więc na trening na boisko oddalone ponad 3 kilometry od jego rodzinnego domu. Potem, na miejscu robił jeszcze sześć, siedem okrążeń wokół boiska i dopiero brał się za trening albo mecz.

Poza tym oczywiście grał pod domem. - To jest dla mnie coś naturalnego, nie muszę nad tym pracować.To coś co dostałem od Boga - mówił w wywiadzie dla dziennika "Daily Mail" Mane, który jako dziecko był zakochany w Brazylijczyku Ronaldinho.

Anglicy piszą o nim, że jest piłkarzem wyjątkowo świadomym. Nie pije, nie pali, zdrowo się odżywia, dwa razy w tygodniu chodzi na siłownię.

Ale tę świadomość miał już wcześniej. Jako 15-latek pojechał z wujkiem do Dakaru na testy. Musiał czuć, że ma szansę, bo to naprawdę duża wyprawa - ponad 500 kilometrów przez terytorium Gambii, państwa okrążonego od trzech stron przez Senegal, a od czwartej przez ocean.

Od razu spodobał się trenerom akademii piłkarskiej Generation Foot. Stąd już tylko krok do Francji. Ale też trzeba zwrócić uwagę na to, że jego europejska kariera nie była błyskawiczna. Na kontynent przyjechał jako 19-latek, dziś ma 25. W międzyczasie spędził dwa sezony w austriackim Red Bull Salzburg i trzy w Southampton. Tam dojrzewał, a w drużynie Jurgena Kloppa stał się gwiazdą międzynarodowego formatu.

W swoim pierwszym sezonie trafił do jedenastki sezonu Premier League, po tym jak strzelił 13 goli. Byłoby pewnie więcej, gdyby nie kontuzje. Mane zaliczył ledwie 27 ligowych spotkań.

Mniej szczęścia miał w kadrze narodowej. Senegal był przez wielu ekspertów uważany za faworyta rozgrywanego na początku roku Pucharu Narodów Afryki. Grupę przeszedł bez problemów, ale w ćwierćfinale, mimo sporej przewagi, nie dał rady Kamerunowi. Odpadł w karnych. Decydującą jedenastkę zmarnował właśnie zawodnik z Banbali. Kamery pokazały go całego zapłakanego, ale Senegalczycy raczej mu współczuli niż byli na niego wściekli. Zwłaszcza, że w eliminacjach mundialu w Rosji to właśnie jego gol i asysty dały drużynie Lwów Terangi awans.

W 9 lat po tym, jak Senegal skompromitował się remisem z Gambią i odpadł z rywalizacji o mundial. Wtedy na ulicach Dakaru doszło do zamieszek, a stronę federacji poleciały cegły i koktajle Mołotowa.

Było to zaledwie 6 lat po tym jak drużyna prowadzona przez Bruno Metsu doszła do ćwierćfinału mistrzostw świata na boiskach Korei i Japonii. Senegalczykom wydawało się, że teraz będą już po wsze czasy afrykańską potęgą. Okazało się, że w Afryce nic nie jest dane na stałe.

Obecna drużyna może, według Senegalczyków, zagrać na miarę tej z 2002 roku, a Mane ma w niej odegrać rolę swojego idola, El Hadji Dioufa.

Sam Diouf mówi o Mane: - Jeśli w siebie uwierzy, może być w pierwszej trójce Złotej Piłki. Jeśli zdziała coś na mundialu, może nawet wygrać. Ma świat u swoich stóp.

Komentarze (0)