Piłkarze: Ofiary systemu komunistycznego

Więzienie, śmierć, wykluczenie. Choć ludzie czasem lubią powtarzać, że piłkarze mieli za komuny lepiej niż zwykli obywatele, to i oni byli bezsilni,gdy wpadli w tryby komunistycznej machiny

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
Pele (z lewej) East News / Na zdjęciu: Pele (z lewej)
Tak naprawdę nikt do końca nie wie co się stało. Można jedynie spekulować. Sam zainteresowany pewnie się domyślał, ale nigdy nikt mu oficjalnie nie powiedział: Dlaczego on, Eduard Strielcow, najlepszy piłkarz w historii radzieckiego futbolu, przesiedział 7 lat w więzieniu i stracił najlepsze lata swojej kariery.

Trudno powiedzieć, że akurat dla piłkarzy komunizm był wyjątkowo opresyjny. Raczej byli wybrańcami losu. Ale jego panami - już nie. Dla komunizmu nie było świętości.

Kariera obita i połamana

"Dziennikarze i kibice na lotnisku w Goeteborgu błądzili wzrokiem szukając w grupie radzieckich piłkarzy postawnego przystojnego blondyna, na tyle charakterystycznego, że trudno było go przeoczyć. Ten fenomenalny 21-latek typowany był na największe objawienie mistrzostw w Szwecji, obok cudownego dziecka Brazylii, 17-letniego Pele.

ZOBACZ WIDEO: Piękna akcja Barcelony i kolejne trzy punkty. Zobacz skrót meczu z Villarreal [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]


Gdy wszyscy piłkarze Związku Radzieckiego wsiedli do autokaru, stało się jasne, że w ogóle nie ma go w kadrze. Wycieńczony Eduard Strielcow w tym momencie był prowadzony przez strażników Butyrskiej Turmy na kolejne pozbawione sensu przesłuchanie".

To fragment artykułu z magazynu "Kopalnia. Sztuka futbolu".

Wielu Rosjan uważa, że kadra z 1958 roku była najlepszą w dziejach ich futbolu. Na kilka dni przed wylotem na mundial do Szwecji piłkarze dostali od trenera Gawriła Kaczalina jeden dzień wolnego.

Zawodnicy udali się do domów, ale Strielcow, rozwodnik pojechał poszukać rozrywki nad okolicznym jeziorem w towarzystwie znajomego pilota Eduarda Karachanowa i przyprowadzonymi przez niego dziewczynami. Mężczyźni, jak zrekonstruowano, wypili nad po litrze wódki, dziewczyny wolały koniak. Potem wszyscy wrócili do daczy Karachanowa i pili dalej.

Co więcej się wydarzyło? Tego nie wiadomo. Wersje są sprzeczne.

Prawdopodobnie doszło do stosunku między pijanym Strielcowem i Mariną, jedną z dziewczyn. A potem do bójki między kochankami. Dziewczyna miała oskarżyć zawodnika o gwałt. Potem oskarżenie wycofała ale było za późno. Machina ruszyła. Sprawa miała być na rękę Chruszczowi, który wykorzystał piłkarza, by pokazać, że prawo jest najważniejsze.

Ale to tylko jedna z wersji. Druga głosi, że Strielcow spotykał się z z córką Jekateriny Furcewej, sekretarz partii komunistycznej w Moskwie. I tu znowu są dwie wersje. Historia zaczyna się rozgałęziać. Według jednej Furcewa, która lubiła się chwalić chłopakiem swojej Swietłany, miała wpaść w szał słysząc, że spędził noc z inną kobietą. Według drugiej tylko odegrała się za to, że zawodnik miał powiedzieć o jej córce: "Z tą małpą się nie ożenię".

Im więcej niepewności tym lepiej. Strielcow, po wielu tygodniach męczenia w Butyrskiej Turmie, został skazany na 12 lat więzienia. Wyszedł po siedmiu. Zdoła zagrać jeszcze 17 meczów w kadrze narodowej, dwukrotnie wybrano go najlepszym piłkarzem ZSRR. Zmarł w lipcu 1990 roku, gdy imperium, które dało mu i odebrało wszystko, trzęsło się w posadach.

Przedwczesna śmierć to efekt pobytu w obozie Wiatłag. Jak pisał Artur Szczepanik, dziennikarz "Gazety Polskiej": "Strielcow harował jak wszyscy, a na dodatek podpadł mafijnej strukturze, która rządziła w gułagu. Wiatłag rządził się swoimi prawami. Strielcow naraził się zanim jeszcze trafił do łagru. Był znany i, jak wydawało się miejscowym złodziejom, bogaty. Kierownictwo obozu zdawało sobie sprawę z zagrożenia i piłkarz był specjalnie pilnowany. Nie uchroniło go to jednak przed atakami. Jak wspominał bity był przez cztery miesiące – całą jesień 1958. Z obrażeniami szyi, klatki piersiowej, głowy i rąk trafił do szpitala. Lekarze uznali, że był bity wielokrotnie za pomocą metalowego narzędzia, został też skopany. Siniaki pokrywały niemal całe jego ciało. Miał połamane kończyny i przede wszystkim silnie obite nerki – to właśnie dolegliwości z nimi związane spowodowały jego śmierć w wieku zaledwie 53 lat".

Wyrok śmierci

7 lat wcześniej w Brunszwiku doszło do wypadku samochodowego,w którym zginął Lutz Eigendorf. 26-letni zawodnik po meczu jego Eintrachtu wracał zajechał do pubu a stamtąd ruszył swoją sportową Alfą Romeo do domu, ale drogę zakończył na drzewie. Miał 2,2 promila alkoholu we krwi. Z ciężkimi obrażeniami klatki piersiowej i głowy trafił do miejscowego szpitala, gdzie zmarł dwa dni później.

Wypadek jak wiele z udziałem pijanych kierowców. Dodatkowo według służb medycznych piłkarzowi zmierzono by znacznie więcej, gdyby nie to, że w czasie transportu do szpitala miał przetaczaną krew. Tyle tylko, że Eigendorf był uciekinierem z NRD. I to nie byle jakim. Byłym reprezentantem i zawodnikiem Dynama Berlin, a więc sztandarowego klubu Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego NRD. Klub "Stasi".

Z czasem stało się jasne, że zawodnik znajduje się pod ścisłą obserwacją. Świadkowie zeznawali, że piłkarz nie wypił aż tyle alkoholu na ile wskazywałyby jego wyniki. Po latach okazało się, że prawdopodobnie został porwany, odurzony alkoholem i posadzony za kierownicą. Jeden z byłych oficerów Stasi w 2010 roku przyznał, że odmówił wykonania wyroku śmierci na zawodniku. A więc potwierdził, że takowy istniał. Akta spraw Stasi od 1980 do 1983 roku są zaginione.

Niemieckie zapałki są lepsze

W Polsce nigdy aż tak dramatyczny spraw nie było, choć kilku zawodników pożegnało się z karierą. Choćby historia Krystiana Koźniewskiego z Odry Opole, który widząc Gierka na ekranie miał powiedzieć "co ten ch... znowu pier...". Było to 1982 roku, gdy przebywał w sanatorium. Został zdyskwalifikowany dożywotnio, a potem karę skrócono do 5 lat, ale to wystarczyło, by zakończyć jego karierę. O tej historii wspomina w swojej książce "Tajna Historia Futbolu" Grzegorz Majchrzak.

Z kolei w książce Pawła Czady, "Górnik Zabrze. Opowieść o złotych latach" czytamy historię Józefa Kaczmarczyka, który pod koniec lat 50., został zamknięty w więzieniu. Zarzuty były poważne jak na tamte czasy. "Od dłuższego czasu systematycznie wrogo wypowiada się pod adresem ustroju PRL i gospodarski państwowej, przy czym stwierdził, że Polacy nie umieją się rządzić, w związku z tym jest bieda w kraju. Na każdym kroku krytykował wszystkie urządzenia i produkty produkcji polskiej (...) Ma również opowiadać, że w Niemczech są lepsze zapałki niż w Polsce".

Do oskarżenia dorzucono mu zdanie, że "Hitler za mało Polaków wymordował", ale do tego nigdy się nie przyznał. Natomiast do śpiewania piosenki "ein Heller und ein Batzen", znanej w Polsce pod nazwą "Heilo, Hailo" już tak.

- Przesiedział 19 miesięcy w więzieniu. Po wyjściu nie mógł znaleźć ani klubu ani pracy. W końcu kolega załatwił mu robotę w kopalni Makoszowy. Tak, zdecydowanie można powiedzieć, że komuna zniszczyła mu życie - mówi Paweł Czado, autor książki.

Zemsta wojska

Jednym z bardziej znany przypadków zniszczonej kariery jest oczywiście przypadek Jerzego Wijasa, zawodnika Widzewa Łódź, który odmówił pójścia do Legii Warszawa w 1985 roku. Nie reagował na wezwania do wojska (tak w dawnych czasach legia załatwiała wiele transferów) bo w Łodzi powiedzieli mu, że wszystko załatwią. Nie załatwili. Podobno miał obiecać transfer osobiście jednemu z generałów. Jego przypadek opisywałem w książce "Wielki Widzew".

Wijas został więc oddelegowany do jednostki w Modlinie, a chwilę potem był już w Czarnym w powiecie człuchowskim, w województwie słupskim.

- Na pewno był to duży upadek, rozczarowanie. Widzew to był luksus. Trening o 11, wszystko spokojnie. Teraz musiałem wstawać o 5.30, spałem na pryczy. Ale nie tylko o to chodziło. Miałem doła psychicznego, bardzo dużo myślałem o tej sytuacji. Dziś winię tylko siebie - stwierdza. Wtedy winił Sobolewskiego.

Prezes uspokajał piłkarza, mówił, że powrót do drużyny to kwestia czasu.
- Ale wydaje mi się, że był bezradny. Po latach to wiem. Inna sprawa, że po dwóch miesiącach przestał płacić - nie kryje rozczarowania.

Oprócz Sobolewskiego pojawiali się też przedstawiciele innych klubów, choćby poznańskiej Olimpii. Grał w miejscowej drużynie LZS Czarne i jednocześnie pisał podania o możliwość powrotu. Tyle że jego podania nigdy nie opuściły jednostki. Tak przynajmniej sądzi. Zyskał na pewno zespół z Czarnego. Na mecze nagle zaczęli przychodzić masowo kibice. - Rozdawałem więcej autografów niż kiedykolwiek wcześniej.

Bardzo dobrze mnie przyjęli. Było to miłe, choć przecież nie o to mi chodziło - opowiada Wijas. O występach Wijasa napisała jedna z gazet. Nawet jeśli dziennikarz miał dobre intencje, dla piłkarza skończyło się to zakazem opuszczania jednostki.

Piłkarzowi przepadła wielka szansa na występ na mundialu w 1986 roku. Nikogo nie interesowało to, że miał ogromne szanse na grę. Liczył się tylko triumf systemu nad jednostką.

Czy polscy piłkarze są ofiarami komunizmu?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×