Słowa, które miały swoją wagę. Wywiad działa

Piłka Nożna
Piłka Nożna

Stracił posadę, zanim ją dostał

Christoph Daum był bardzo przeciętnym piłkarzem, ale do zawodu trenera wniósł świeżość, postawił na zdobycze nauki, zwłaszcza psychologii. Owszem, miał dziwne metody, zmuszał zawodników do biegania po rozbitym szkle, ale też odnosił sukcesy w Bundeslidze (mistrzostwo ze Stuttgartem) i w Turcji (z Besiktasem). Jego notowania wciąż rosły, a dobra robota, jaką wykonywał w Leverkusen, sprawiła, że pozostawał jedynym i murowanym kandydatem do stanowiska selekcjonera reprezentacji Niemiec. Miał objąć je po wypełnieniu kontraktu z Bayerem, czyli w czerwcu 2001 roku, i zastąpić tymczasowego szefa kadry – Rudiego Voellera. Daum miał w zasadzie jeden tylko problem, który nazywał się Uli Hoeness. Z menedżerem Bayernu nie znosili się od połowy lat 90., kiedy publicznie pożarli się w telewizji. Od tej pory była kosa.

2 października 2000 roku w jednej z monachijskich popołudniówek, "Abendzeitung", ukazała się rozmowa z Hoenessem, który zwrócił uwagę, że całe otoczenie Dauma nie budzi zaufania. – Na domiar złego pojawiają się informacje o "zakatarzonym trenerze", którym nikt nie zaprzecza. Czy taki człowiek powinien zostać trenerem kadry Niemiec? – pytał retorycznie Hoeness. Każdy chyba należycie odczytał, co znaczy "zakatarzony", a w dodatku padły też słowa o orgiach z prostytutkami, podczas których Daum miał ponoć występować na galowo, bo w mundurze.

Daum natychmiast zagroził procesem, nazywając słowa oszczerstwem. Hoeness zaś zaprzeczył, że bezpośrednio oskarżał Dauma i winę zrzucił na dziennikarza. Gazeta na swoich łamach przeprosiła obu panów za zamieszanie. DFB zamierzał zorganizować konferencję pokojową, a Daum - by zachować twarz - postanowił oddać włosy do analizy w kolońskim laboratorium. 17 października zażądał również od DFB podpisania kontraktu, który zacząłby obowiązywać od 1 czerwca 2001 roku. Trzy dni później otrzymał wyniki badań laboratoryjnych, świadczące o tym, że zażywał kokainę. Tego samego dnia poprosił o rozwiązanie umowy z Bayerem. O reprezentacji nikt już nie wspominał. Kontrakt, który miał być podpisany 21 października i który gwarantował przyszłemu - i jak się okazało niedoszłemu - selekcjonerowi 5 milionów marek rocznie, nie ujrzał światła dziennego. Daum wyjechał za ocean.

Plotki o kontaktach trenera z koką krążyły po Niemczech wiele lat wcześniej (taki zarzut pojawił sie z ust niezbyt cenionego reżysera Bernda Thraenhardta), natomiast fakt, że w końcu publicznie zdecydował się zabrać głos w tej sprawie Hoeness, też ma swoje wytłumaczenie. Otóż nie brak opinii, że była to uknuta intryga ze strony najwyższych czynników Bayernu, mająca na celu skompromitowanie Dauma - to raz, oraz Gerharda Mayera-Vorfeldera, przewodniczącego DFB i sympatyka klubu z Leverkusen. Kiedy w końcu upokorzony trener wrócił ze Stanów Zjednoczonych, zorganizował w Kolonii konferencję prasową i przyznał się do zażywania kokainy. - Robiłem to okazjonalnie w domu - powiedział. Wrócił też do zawodu trenera, a po kilkunastu latach został nawet selekcjonerem, ale tylko w Rumunii…

Prezent klasy lux 

W lipcu 2010 roku Franck Ribery i Karim Benzema składali zeznania przed francuskimi śledczymi, w siedzibie Brygady ds. Zwalczania Stręczycielstwa. Obaj byli podejrzani o korzystanie z usług nieletniej prostytutki. Obaj stali się niechlubnymi bohaterami afery, którą żyła Francja i pół Europy. A zaczęło się od wywiadu, którego Zahia Dehar udzieliła w kwietniu francuskiemu tygodnikowi "Paris Match". Rok wcześniej, jeszcze jako nieletnia dziewczyna, przyleciała na urodziny Ribery’ego wraz z mężczyzną, u którego skrzydłowy reprezentacji Francji miał zamówić usługi prostytutki.

- Zarezerwował wtedy hotel deLuxe w Monachium. Kochaliśmy się, zapłacił mi – opowiadała kobieta. - Ribery nie znał mojego wieku. Nie powiedziałam mu.

- Widziała go pani potem?

- Tak, dwa razy. Ostatni raz pod koniec grudnia 2009, w Paryżu. Miałam problem, żeby mi zapłacił, ale w końcu to zrobił.

- Był dla pani miły?

- Dałam mu to, czego chciał. Nie był szczególnie uprzejmy ani dobrze wychowany, ani nawet sympatyczny. Przyszłam wykonać swoją pracę. Czy był gwiazdą piłki nożnej, czy nie, mam to gdzieś, to klient jak każdy inny.

Piłkarzom groziły kary więzienia i potężne grzywny finansowe. Ostatecznie zostali uniewinnieni, nie udowodniono im, że wiedzieli o niepełnoletniości dziewczyny. Natomiast nie do udowodnienia jest, czy cała afera nie miała wpływu na karierę Ribery’ego, w każdym razie mówiło się o tym, że z chęci transferu skrzydłowego wycofał się Real Madryt.

Zdenek i wyjście z apteki

Na pytanie o trzy najważniejsze gwiazdy Serie A odpowiadał: "Totti, Totti, Totti", kibice Interu nazwali go ikoną czystego futbolu, Alessandro Nestę zrobił kapitanem Lazio Rzym w wieku 21 lat. Trener legenda Zdenek Zeman. Kibice chcieliby, żeby ich ulubione zespoły grały zgodnie z filozofią Czecha odzwierciedloną w taktyce 1-2-3-5, ale również każdy z nich ma na tyle oleju w głowie, żeby wiedzieć, że to kładzenie głowy pod topór katowi. W wielu momentach kariery mieszkający od lat we Włoszech Czech funkcjonował jak fantasta, ekscentryk i dziwak.

Kiedy w sierpniu 1998 roku udzielił wywiadu redaktorowi Gianniemu Perrellemu z tygodnika "L’Espresso", wstrząsnął włoskim futbolem, łącząc ukochaną dyscyplinę z gigantyczną aferą dopingową w środowisku kolarskim, zakończoną dyskwalifikacją zawodników grupy Festina. Najważniejsze cytaty: "Jestem pewien, że wielu piłkarzy, w tym nawet w mojej Romie, miałoby problem w momencie odstawienia pewnych substancji"; "Dziś piłka nożna staje się coraz mocniej przemysłem, a coraz mniej chodzi w niej o grę i ideę sportu. Futbol musi wyjść z apteki"; na pytanie, czy ma na myśli piłkarzy Juventusu Turyn, odpowiedział: "Moje zdziwienie zaczyna się na Gianluce Viallim, a kończy na Alessandro Del Piero".

Wywiad wywołał burzę szalejącą w calcio przez osiem lat. Prawnicy Starej Damy wytoczyli działa, oskarżając o zniesławienie. Ich pech polegał na tym, że sprawą zainteresował się prokurator Raffaele Guariniello, a z biegiem czasu krajowy związek olimpijski, odzierając dominatora włoskiej piłki lat 90. i jedną z mocniejszych drużyn Europy tego okresu z nimbu wielkości. W wyniku śledztwa udowodniono, że piłkarze Juve zażywali 281 różnych substancji: od antydepresantów po środki wspomagające pracę serca. Na sali rozpraw zeznawali Del Piero, Zinedine Zidane, Vialli, Antonio Conte. Głównym winnym został klubowy lekarz Riccardo Agricola, który w apelacji został uratowany od dwuletniej dyskwalifikacji. Sprawa jeszcze przez lata miała swoje echa. Zeman twierdził, że pierwszy werdykt był sprawiedliwy...

W listopadzie 2004 roku doszło do słynnej wymiany zdań między Czechem a trenerem ówczesnego Juve Marcello Lippim na antenie Rai 2. Obaj panowie nie spotkali się, ich rozmowę zaaranżowano przez łączenia do studia. Lippi zarzucił, że w Lazio, gdzie pracował Zeman, również wzmacniano piłkarzy. - Zgadza się, tylko że przez miesiąc i w dawce 3 gramów dziennie, a nie 20 jak w Juventusie - bronił się Zeman.

Jeden wypadł z szalupy

W 1984 roku reprezentacja Polski grała towarzysko z Włochami. Przegrała, a w Pescarze Dariusz Wdowczyk otrzymał czerwoną kartkę. Jego imiennik i klubowy kolega z Legii - Dariusz Kubicki - zawalił bramkę. Od tej pory sporo stracili w oczach selekcjonera Antoniego Piechniczka. Ich pozycja w kadrze sposobiącej się do finałów mistrzostw świata Mexico ’86 słabła. W marcu 1986 roku w "Sportowcu" ukazał się wywiad Jarosława Kołakowskiego z dwójką bocznych obrońców Legii i reprezentacji, pt. "Dwaj w szalupie". Padły słowa o uprzedzeniu trenera, o niesłusznej opinii, że skoro są nieźli w ofensywie, to muszą szwankować w defensywie. Padł również zarzut pod adresem selekcjonera, że nie wszystkich traktuje w kadrze równo.

- Do różnych ludzi przykłada się różną miarę. Wyczuwamy, że piłkarze ze Śląska są trochę inaczej traktowani - mówił Kubicki. Wdowczyk, który nie pojechał z kadrą na zimowe tournee, tak to sobie tłumaczył:

- To było chyba po drugim sparingu. Wtedy trener zaczął mi robić uwagi o zaangażowaniu, pyta, po co ja tu przyjechałem, jeśli mi się nie chce pracować. I to wszystko w momencie, kiedy inni odpuszczali sobie do woli. Nie wiem, czy to były urojone kontuzje, czy nie, ale ani nie trenowali, ani nie chodzili w góry. Gdybym to ja tak robił, nie wiem, co by było. (…) Skrytykował mnie w czasie sparingu. Jak już mówiłem, chodziło o zaangażowanie w grę. Że gram za mało… ofensywnie. Że na prawo mam zawodnika, a ja zagrywam w lewo. Ja nie uważam, że gdybym zagrał w prawo, to byłoby lepiej... (…)

- Jest więc różnica w traktowaniu?

- Owszem.

Znów Kubicki: - Prosty przykład. Gdy schodzę na dół na śniadanie, mówię: dzień dobry, panie trenerze. Cisza, albo… dobry, półgębkiem. Zaraz schodzi Rysiek Komornicki, mówi: dzień dobry, a tu od razu: cześć, Rysiu! Jak się spało? Jak waga? Jak to, jak tamto? (…)

Wdowczyk: - Zaśmiejesz się albo zażartujesz, to od razu patrzą po sobie. Co mu odpaliło? Za pewnie się czuje czy sodowa? Są ludzie, którzy wcale nie chcą żartować, nie czują w ogóle takiej potrzeby...

Kubicki: - Z tego, co ja pamiętam, to w kadrze każdy jakby się bał powiedzieć, co myśli, nie jest sobą, chowa głowę w piasek.

Wdowczyk: - Tak. Przecież nam się tam robi zbiórki harcerskie. Baczność, spocznij. Jak ty stoisz? Wyrównaj do linii!

- Takie traktowanie powinno raczej zespół integrować...

Wdowczyk: - Nie ma czegoś takiego, żeby warszawiak poszedł ze Ślązakiem czy na odwrót. Raczej jeden drugiego jeszcze przytopi, niż mu w czymś pomoże. (…)

- Mamy nadzieję, że ta szczerość wam nie zaszkodzi...

Tak kończył się wywiad. Szczerość jednak zaszkodziła, choć połowicznie. Kubicki bowiem ostatecznie znalazł się w kadrze na Meksyk, Wdowczyk został skreślony.

Smutny klaun udaje Bońka

"Sportowiec" - ilustrowany tygodnik, a później miesięcznik, który ukazywał się przez blisko pół wieku, dla wielu pokoleń czytelników był pismem kultowym. Podobnie jak kultowy stał się wywiad opublikowany na jego łamach z Dariuszem Dziekanowskim napastnikiem Widzewa, który trafił do Łodzi z Gwardii Warszawa za niebotyczne 21 milionów złotych. Wywiad ukazał się 24 grudnia 1984 roku. To tylko kilka wyimków:

- W Łodzi cierpią na kompleks stolicy. Pogodziłem się już z tym, że nie zapomną mi tej kwoty do końca moich piłkarskich dni.

- Każde moje złe zagranie jest widoczne i napiętnowane. Inni mogą być niezauważalni (…) Są tacy, którzy za wygrane mecze kwitują więcej banknotów, a strzelania goli wymaga się ode mnie. A może na listę strzelców wpisałby się Romke lub Kamiński? Klasa wielkich drużyn polega na tym, że każdego stać na ustalenie wyniku meczu. Obok mnie gra jeszcze dziewięciu zawodników w polu, którzy uważają się za gwiazdy Widzewa tylko dlatego, że kiedyś byli giermkami Bońka. Widzew bez Smolarka nie różni się od Radomiaka.

- W klubie żyją starym Widzewem. A z tamtego zespołu pozostał jedynie Smolarek i wspomnienia. Odeszli ludzie z charakterem. Tłokiński, Boniek, Surlit i inni. Pozostali tacy, którzy przy indywidualnościach byli statystami. Na ich barki zrzucono ciężar utrzymania reputacji. Bardzo chcieli się z tego wywiązać, ale same chęci nie wystarczają. Nieudolne naśladownictwo jest komiczne. Jeśli ktoś wkłada koszulkę z numerem dziewięć, udaje ruchy Bońka, a nie gra tak samo, to jest tylko smutnym klaunem. Pieniądze zaś bierze takie same jak oryginał.

- Wsiadam wtedy do samochodu i wyjeżdżam do stolicy na dyskotekę. Po minięciu tablicy z napisem "Warszawa" otwieram szybę i powiew innego powietrza wpływa na mnie kojąco. Za dwie godziny czuję się jednak znów łodzianinem.

- Pływam w niechlorowanej wodzie i bolą mnie oczy od czytania wywiadów, w których z woli redaktorów powstał obraz Dziekanowskiego tęskniącego za Starówką i bezradnego przy patelni z jajecznicą. Zaciskam pięści, gdy wysłannik jakiejś gazety pyta mnie, co będę jadł podczas świąt. Odpowiadam wtedy, że wyłącznie łososia, i to pasuje do wyobrażeń żurnalistów na mój temat. Papier wytrzyma nawet fakty z przetrąconym kręgosłupem. To kwestia intencji piszącego...

"Spowiedź napastnika" wywołała szok. 22-letni piłkarz nie owijał w bawełnę, ominął koniunkturalizm szerokim łukiem, napiętnował gęstą atmosferę w szatni. - To były długie godziny rozmowy, Jurek (Jerzy Chromik, autor wywiadu - przyp. red.) trafił w krytyczny moment, moja frustracja była ogromna - tak po 25 latach opowiadał Dziekanowski (za legia.sport.pl). - Wierzyłem w to, co robię, byłem pewny tego, co potrafię. Ten wywiad był protestem, chodziło nie tylko o piłkę nożną, ale przede wszystkim o relacje w szatni, które były dotąd tematem tabu.

Dziekan dograł jeszcze sezon w Łodzi. Zdobył Puchar Polski i odszedł do Legii. Do klubu, o którym marzył. Czy zadziałał wywiad?

Szczerość się opłaca?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×