Łukasz Fabiański: Miałem ofertę z "Wielkiej Czwórki"

Getty Images /  Nigel Roddis / Na zdjęciu: Łukasz Fabiański
Getty Images / Nigel Roddis / Na zdjęciu: Łukasz Fabiański

- Żadnej decyzji nie żałuję. Zaprowadziły mnie tu, gdzie aktualnie jestem - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty Łukasz Fabiański, bramkarz reprezentacji Polski. Jednocześnie zdradza, że zamiast do Walii, mógł trafić do jednej z angielskich potęg.

Maks Chudzik, WP SportoweFakty: - To prawda, że odrzucił pan ofertę Manchesteru United, gdy już było wiadomo, że przygoda z Arsenalem dobiegła końca?

Łukasz Fabiański, bramkarz Swansea City i reprezentacji Polski: - W United pytano o mnie jeszcze za czasów gry w Legii Warszawa. Nikt jednak bezpośrednio nie zgłosił się do klubu. Były jedynie plotki. Dlatego zdecydowałem się zaufać Arsenalowi. Gdy opuszczałem Londyn, otrzymałem jednak propozycję z innego zespołu tzw. Wielkiej Czwórki. Miałem tam jednak pełnić rolę rezerwowego. Po co mi to było? Potrzebowałem zaufania. Żadnej decyzji dziś nie żałuję. Zaprowadziły mnie tu, gdzie aktualnie jestem i zawsze chciałem być.

Ale przechodził pan męki. Kolejne urazy powodowały czarne myśli?

Przede wszystkim trzeba uwierzyć, iż urazy mają czemuś służyć, a twoją misją jest wyciągnąć same pozytywy z tej sytuacji. Dzięki nim uświadomiłem sobie, jakie aspekty sztuki bramkarskiej trzeba poprawić, aby wejść na wyższy poziom. W dodatku budowały mnie mentalnie. Był czas, gdy jeszcze jako piłkarz Arsenalu wróciłem po lekkim urazie kostki. Nadchodzi moment treningu i bach: zerwałem więzadła. Ciężko, aby nie pojawił się wówczas moment załamania.

I pan sobie z nim poradził.

Do klubu przyszedł nowy fizjoterapeuta. Osoba z zewnątrz. Wystarczyło parę rozmów, aby uświadomić sobie, że moją rolą jest wrócić nie tylko silniejszym fizycznie, ale przede wszystkim mentalnie. Wtedy trenować możesz jedynie głowę. Zdecydowałem się na współpracę z psychologiem, zacząłem analizować swoje występy i czuję, że dzięki tej wiedzy wciąż znajduję się w Premier League.

Dzięki przykrym doświadczeniom łatwiej jest panu spojrzeć na piłkę z dystansu?

Chyba jednak nie. Futbol jest cały czas obecny w moim życiu. Nawet gdy wyjeżdżam z ośrodka treningowego, to muszę chociaż włączyć mecz w telewizji. Nawet nie oglądać, wystarczy, żeby leciał gdzieś w tle. Piłka to moja natura, od której nie próbuję nawet uciekać. Gdy o tym zapominam, spotykam się z kibicami na mieście, rodziną, czy synem próbującym naśladować tatę. Oni szybko przypominają mi, kim tak naprawdę jestem.

A kim pan będzie? Może trenerem po zakończeniu kariery?

Jeszcze nie przeprowadziłem rachunku, co zamierzam robić w przyszłości. Jestem pewien jednego: nie chciałbym przyjąć takiej posady od razu po zakończeniu kariery. Potrzebowałbym wówczas odpoczynku, spojrzenia na piłkę z większego dystansu. Inaczej nie miałoby to sensu

Jak długą drogę przeszła przez te wszystkie lata reprezentacja Polski?

Mocno się rozwinęliśmy. Nie tylko piłkarsko, ale również organizacyjnie. Jesteśmy bardziej świadomi swoich umiejętności. Od czasów przyjścia trenera Adama Nawałki zaczynamy zwracać uwagę na detale, które potrafią przynieść o ten punkt czy dwa więcej. Taka jest jednak esencja piłki na najwyższym poziomie. Pomóc sobie zwyciężyć. Mnie porusza też coś innego: mentalność nowego pokolenia. Gdy widzę, jaką odwagę prezentują kadrowicze o parę lat młodsi ode mnie, jestem naprawdę zadowolony. Brak jakichkolwiek barier, pewność siebie: to wcale nie było normalne zjawisko, kiedy wyjeżdżałem z Legii do Arsenalu.

ZOBACZ WIDEO Grupa H - grupa zagadka. Sztab Nawałki czeka dużo pracy

Powiedział pan, że "w Rosji nie przestraszymy się mundialu". Jedenaście lat temu w Niemczech ogrom mistrzostw świata was przytłoczył?

Przede wszystkim w 2006 roku mało kto z nas miał styczność z taką imprezą. Wówczas z pierwszym gwizdkiem sędziego spadł na nas cały ciężar oczekiwań. Przeżyliśmy szok. Obecna kadra nie powinna obawiać się podobnego zjawiska. Stoją za nami wszystkie argumenty: od psychiki, aż po czyste umiejętności. Gdyby wyjąć mecz wyjazdowy z Danią, to ostatnie kwalifikacje przebiegły pod nasze pełne dyktando. Doświadczenie z Kopenhagi również znajduje się w naszych głowach, ale nie zabiera nam ani grama swobody i pewności siebie, co kiedyś nie było wcale takie oczywiste.

Jak przyjął pan wyniki losowania grup mistrzostw świata?

Podczas eliminacji europejskie kraje nie wychylają nosa poza Stary Kontynent. A nas czeka spotkanie z aż trzema kompletnie odmiennymi stylami gry. Moim zdaniem mecz przeciwko Senegalowi będzie najtrudniejszy i uwarunkuje, co tak naprawdę jesteśmy w stanie osiągnąć na mistrzostwach. Popytałem pochodzących z Afryki Wilfrieda Bony’ego oraz Jordana Ayewa o opinie odnośnie naszego pierwszego przeciwnika. Wówczas dotarło do mnie, że tak naprawdę niemal każdy zawodnik kadry Senegalu to reprezentant silnego europejskiego klubu. W samej Anglii jest ich wielu: Mane, Gueye, Niasse, Kouyate, Diouf, a mógłbym przecież wymienić jeszcze parę nazwisk.

Zapomniał pan już o karnych z Portugalią?

Od dłuższego czasu nie zaprzątam sobie tym głowy. Trener Nawałka wpoił nam wszystkim, żeby nie koncentrować się na większych celach, tylko podążać spokojnie krok po kroku. To chyba jedyna słuszna droga. Gdzie nas zaprowadzi? Tego przed turniejem nie wie nikt. Dlatego zanim pomyślę o wielkich aspiracjach, skupię swoją uwagę wyłącznie na Senegalu.

W piłce jest jeszcze miejsce na boiskowe szaleństwo czy wszystko jest już podporządkowane założeniom taktycznym oraz przedmeczowej analizie?

W coraz mniejszych pokładach, ale jeszcze jest. Dla klubów takich jak Swansea, gdzie celem jest obrona przed spadkiem, staramy się nie wychodzić poza ramy nakreślone przez trenera. Powód jest prosty: szybko możemy zostać za to ukąszeni. Są też jednak takie zespoły, jak przede wszystkim Manchester City czy Arsenal, gdzie wyobraźnia zawodników po prostu nie pozwala, aby być podporządkowanym jednemu systemowi.

Poziom futbolu naprawdę poszedł w ostatnich latach tak mocno do przodu czy to tylko nasze złudzenie?

Wydaje mi się, że siła m.in. Premier League wzrasta z każdym kolejnym rokiem. Wystarczy spojrzeć na wyniki angielskich klubów w obecnym sezonie Ligi Mistrzów. Chciałbym zwrócić uwagę na to, iż co parę lat powiększa się grono zespołów aspirujących do dogonienia czołówki. Kiedyś było Big 4, teraz mówi się o Top 6. Kluby z czuba tabeli robią więc wiele, aby podtrzymać określoną od lat hierarchię. Jeśli w Anglii zaczniesz osiągać niezłe wyniki, przychodzi kolejne okienko transferowe i wyprzedaż kluczowych zawodników. Swansea jest tego najlepszym przykładem. Dziś, jak co roku, zaczynamy mozolna wspinaczkę od linii startu.

Łatwo nie idzie.

To prawda, ale trener Paul Clement to naprawdę świetny fachowiec. Stratę Fernando Llorente oraz Gylfiego Sigurdssona ciężko jednak wyleczyć ot tak. Te miliony zaczną się dopiero spłacać za parę lat.

To właśnie rynek transferowy przeszedł największą rewolucję od czasu, gdy rozpoczynał pan swoją karierę?

Chyba tak. Obecnie wydaje się kwoty, które dosłownie burzą ten biznes od środka. Parę lat temu przeznaczając kilkanaście milionów na piłkarza, czułeś pewność, iż kupujesz jakościowego zawodnika. Kto da ci dzisiaj taka gwarancję? Nie chce sypać nazwiskami, lecz czasem z jednym nierozsądnym zakupem klub szkodzi bardzo mocno nie tylko sobie, ale i samemu nabytkowi. To w tym wszystkim jest chyba najgorsze.

Piłka to już przede wszystkim produkt? Czy jeszcze głównie sport?

Powiem tak: to już jest produkt, który kręci się wokół sportu. Czasem sam w to nie mogę uwierzyć i pytam samego siebie: Czy naprawdę ludzie chcą oglądać nas tak często? Mam nadzieję, że nie doczekam się momentu, kiedy - przykładem NBA - dziennikarze zaczną pojawiać się w szatni i zaczynać rozmowy z piłkarzami znajdującymi się jeszcze w stroju meczowym. Granice w piłce zacieśniają się jednak i w tym kierunku. Manchester City wprowadził już specjalne bilety VIP, gdzie od piłkarzy w tunelu oddziela cię jedynie szyba. Klub nawet już sam pisze o sobie plotki transferowe.

Odpycha pan od siebie tę wizję?

Mnie to nie przeszkadza. Irytacja nic tu nie da. Trzeba dostosować się do otaczających cię realiów. Inaczej nie utrzymałbyś się w tym świecie.

Poznał pan wielu zawodników, którzy źle przyjmowali kolejne miliony na swoim koncie?

Nawet nie chodzi o pieniądz, tylko o całą otoczkę, która zamyka się w piłce. Czasem wydaje się, że z sukcesami otwierają się wielkie drzwi do sławy. Zapominając jednak o solidnej pracy, przymykasz sobie tą furtkę. Ale tak chyba było, jest i na zawsze pozostanie.

Wydaje mi się, że - dajmy na to - Neymar nie przeszedłby dziś takiego chrztu jak za czasów pańskiej gry w Legii.

Pewnie tak, ale to też nie jest taki prosty przykład. Ja byłem wówczas chłopakiem jednym z wielu. Nie chce się wypowiadać za Neymara, ale on raczej od dziecka był typowany na przyszłą ikonę piłki nożnej. Z taką łatką, zwłaszcza w Brazylii, ciężko nie zwariować.

Źródło artykułu: