Były selekcjoner kadry USA: Stanisław Terlecki był jednym z najlepszych w lidze

Agencja Gazeta / SLAWOMIR KAMINSKI / AGENCJA GAZETA / Na zdjęciu: Stanisław Terlecki
Agencja Gazeta / SLAWOMIR KAMINSKI / AGENCJA GAZETA / Na zdjęciu: Stanisław Terlecki

- Po tym wszystkim, co czytałem o Stasiu Terleckim w ostatnich latach, jego śmierć mnie nie zaskoczyła - mówi nam John Kowalski, pochodzący z Polski były selekcjoner reprezentacji USA.

Po raz pierwszy John Kowalski spotkał Stanisława Terleckiego w 1981 roku w Nowym Jorku. Polak wyjechał z kraju i został zawieszony przez FIFA.

- On szukał jakiegoś klubu, a ja prowadziłem Pittsburgh Spirit, zespół w lidze halowej i on się do tego idealnie nadawał. Wiedziałem, że to bardzo szybki zawodnik o dużych umiejętnościach technicznych, obdarzony bardzo dobrym strzałem. A że rozgrywki halowe MISL nie podległy pod FIFA, mógł spokojnie grać - mówi nam Kowalski, który później prowadził przez chwilę reprezentację USA (w 1991 r. był selekcjonerem w trzech spotkaniach).

- Znałem go, czytałem o nim w "Przeglądzie Sportowym" i "Piłce Nożnej". Poza tym oglądałem go w telewizji. Jedna stacja w Connecticut transmitowała mecze polskiej reprezentacji - opowiada trener, który wyjechał z Polski, mając 13 lat i z czasem został trenerem "soccera" za oceanem. W swojej karierze miał wielu polskich piłkarzy, m.in. Grzegorza Ostalczyka, Adama Topolskiego, Janusza Sybisa czy Piotra Mowlika. Ale najlepszym ze wszystkich był Terlecki.

Na pierwszym treningu przekonał się, że na żywo Terlecki wygląda jeszcze lepiej niż w telewizji.

- Tylko dotknął kilka razy piłkę i już było wiadomo, że jest ponad wszystkimi. Potrenował 10 minut, był fantastyczny i już wiedzieliśmy, że chcemy go mieć - mówi.

Właściciel klubu, Edward Di Bartolo, sponsorujący również drużynę NFL, San Francisco 49ers, a z czasem hokeistów Pittsburgh Penguins, nie żałował grosza.

- Nie powiem panu dokładnie, ale były to kwoty potężne, znacznie przewyższające to, co zarabiali miejscowi - mówi Kowalski. Wiedzieli jednak, za co płacą.

- Drybling, perfekcyjna kontrola piłki. A do tego miał ogromną łatwość mijania obrońców. Technika, przyspieszenie na pierwszych dwóch-trzech metrach. Miał niesamowity start. I niesygnalizowany błyskawiczny strzał spod kolana - opisuje szkoleniowiec.

ZOBACZ WIDEO Kownacki idealnie obsłużył kolegę - skrót meczu Sampdoria Genua - SPAL [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS 2]

Terlecki błyskawicznie zdobywał teren.

- Za każdym razem, gdy dotykał piłkę, czuć było zagrożenie. Był idolem dla innych zawodników. Zdecydowanie najlepszym zawodnikiem klubu. W lidze moim zdaniem był, obok Steve'a Zungula (Slavisa Zungul, były reprezentant Jugosławii - red.), jednym z dwóch najlepszych - zapewnia.

Według Kowalskiego Terlecki był piłkarzem zjawiskowym i publiczność od razu się nim zachwyciła.

- Ludzie pokochali Stana, był bardzo ceniony. Uwielbiali go oglądać, pięknie się poruszał. Cudownie się go oglądało. Był jak dzisiejsze gwiazdy Barcelony - zaznacza.

Przez dwa sezony Terlecki był wielką gwiazdą ligi halowej MISL, a w 1983 roku na krótko został piłkarzem stacjonującego w San Jose zespołu ligi NASL (poprzedniczka MLS), Golden Bay Earthquakes.

- Mieli taki ofensywny trójkąt z Zungulem i Branko Segotą, Chorwatem grającym dla Kanady. Byli dla tej ligi tym, kim trio Messi, Suarez i Neymar dla europejskiej piłki - dodaje.

Terlecki i Zungul trafili nawet do drużyny gwiazd ligi NASL. W "11" był m.in. Franz Beckenbauer. Za to Kazimierz Deyna był wybrany do drużyny rezerw co też sporo mówi. Terlecki grał wtedy na zmianę w hali i na otwartym boisku. Na mecze Earthquakes przychodziło po 15 tysięcy ludzi. Potem grał jeszcze trochę w Cosmosie Nowy Jork. W 1986 roku zdecydował się na powrót do Polski.

- NASL upadła w 1984 roku, a potem załamał się rynek i nikt nie był w stanie płacić Stanowi pieniędzy, jakie wcześniej zarabiał - mówi Kowalski.

Kowalski sugeruje, że informacji o śmierci Terleckiego w sumie oczekiwał.

- Po tym, co czytałem w ostatnich latach na jego temat, nie powiem, że mnie to zaskoczyło - mówi. Terleckiego będzie pamiętał jako człowieka w jakimś sensie wyjątkowego.

- On miał zawsze wielkie serce. Jak miał pieniądze, od razu pomagał wszystkim dookoła. Był też buntownikiem. Miał dobre i złe strony. Bardzo łatwo kłócił się o różne sytuacje, zawsze miał swój punkt widzenia. Silne przeświadczenie o własnej racji. Był przekonany, że jego droga jest właściwa i innej nie ma - śmieje się szkoleniowiec.

Źródło artykułu: