Na pewno za KSZO bym oddał życie, przynajmniej na boisku - rozmowa z obrońcą KSZO Ostrowiec Św. Michałem Stachurskim

Jest doskonałym przykładem piłkarza, który swoją ciężką pracą zapewnił sobie miejsce w podstawowym składzie KSZO Ostrowiec Św. O swoim debiucie w II lidze, o tym kto na niego krzyczał na boisku i jakie przyniosło to efekty, o niesamowitej radości po strzeleniu bramki oraz o tym co to znaczy być "pozytywnym ADHD" w zespole, portalowi SportoweFakty.pl w pierwszej części wywiadu, opowiedział młody obrońca KSZO Ostrowiec Św. - Michał Stachurski.

Anna Woźniak: Kiedy rozpoczęła się twoja piłkarska przygoda?

Michał Stachurski: Mnie na trening zaprowadził mój nauczyciel wychowania fizycznego kiedy zacząłem chodzić do piątej klasy. Było to w Szkółce Piłkarskiej Beniaminek Radom i właśnie tam się rozpoczęła cała moja historia z piłką nożną. Grałem tam przez pięć lat, a później miałem propozycję gry w Radomiu - konkretnie w Broni Radom lub przejścia tutaj w Ostrowcu do Szkoły Sportowej w Norwidzie. Zdecydowałem się na Ostrowiec i tutaj pod okiem trenera Waldemara Domagały zacząłem trenować w MKS KSZO Junior. Pół roku po skończeniu wieku juniora trenowałem w KSZO II, a później dzięki trenerowi Andrzejowi Wiśniewskiemu zostałem zawodnikiem pierwszego zespołu KSZO.

Pamiętasz swój debiut w II lidze?

- Trudno tego nie pamiętać, bo wszedłem chyba na dziewięć minut z Przebojem Wolbrom i po wrzutce Krystiana Kanarskiego przy pierwszym moim kontakcie z piłką udało mi się trafić do siatki rywala. Można powiedzieć, że przebojem zadebiutowałem (śmiech).

Pamiętasz kogo wtedy zastąpiłeś na boisku?

- Hmm… Może Adrian Frańczak? Nie, nie, to był Marcin Rębowski, ale przyznam, że jakoś tego nie pamiętałem. Młodzieżowiec wszedł za młodzieżowca - musiało tak być.

To był bardzo dobry okres dla KSZO, jeśli chodzi o wyniki sportowe.

- Wygrywaliśmy wtedy, nie tracąc bramek. Z tego co pamiętam to mieliśmy wtedy taką serię sześciu czy siedmiu spotkań, gdzie nie straciliśmy bramki. Za trenera Andrzeja Wiśniewskiego wyglądało to dobrze, ale teraz też jest bardzo dobrze, bo chyba w pięciu meczach straciliśmy tylko jedną bramkę i to przypadkową.

Jednak zespół ma też sporo szczęścia, bo słupki i poprzeczki tylko trzeszczą.

- Ale to na tym też polega, żeby drużyna miała szczęście. Kiedyś to szczęście nam nie sprzyjało, a teraz karta się odwróciła. Słupki, poprzeczki nam pomagają, no i oczywiście Rafał Kwapisz.

Liczysz która to już jest kolejka ligowa, czy bardziej ile zostało już do końca?

- Dla mnie każdy mecz jest ważny, ponieważ zostało mi jeszcze pół roku młodzieżowca i chcę grać cały czas. Chciałbym tutaj cały czas grać i bardzo pragnę awansu do I ligi, żeby sobie wywalczyć miejsce z pierwszym zespole już nie jako młodzieżowiec ale jako senior w nowej I lidze. Na chwilę obecną to jest moje marzenie.

W zespole uchodzisz za wielkiego walczaka i takie pozytywne ADHD - energia cię rozpiera.

- Właśnie tak jakoś chłopaki mnie miło przezywają (śmiech). Ja jak gram na boisku to wiem, że nie mogę przepuścić zawodnika drużyny przeciwnej. Może nie jestem jakoś rewelacyjnie wyszkolony technicznie, ale na pewno nieustępliwością, ambicją przewyższam niejednego zawodnika - przynajmniej tak mi się wydaje (śmiech).

Nigdy nie odstawiasz nogi.

- Ogólnie nie pozwolę sobie, żeby ktoś mnie bezkarnie kopał na boisku. W spotkaniu z Sokołem właśnie w ten sposób złapałem żółtą kartkę, za którą musiałem pauzować w meczu z Sandecją. Byłem za to trochę zły na siebie, no ale takie sytuacje też się zdarzają.

A jak to jest z żółtymi kartkami - zdarzają się takie, których potem żal, bo otrzymane w głupi sposób?

- W moim przypadku już taki mam charakter, że niepotrzebnie fauluję - mam najwięcej kartek z drużyny i w ważnych meczach takich jak z Sandecją muszę pauzować.

Twoja radość po strzeleniu bramki jest niesamowita.

- Po strzelonej bramce jest straszna euforia. Ostatnio nawet nie wiedziałem, że wpadła do siatki. Po chwili dopiero się zorientowałem, że jest gol, więc podbiegłem do trybuny gdzie akurat siedzieli koledzy i to jest właśnie to. Cieszyć się razem ze znajomymi. Pamiętam, że w spotkaniu ze Stalą Poniatowa po zdobyciu bramki zatrzymałem się w siatce. To są piękne wspomnienia i niesamowita adrenalina i euforia. Nie da się słowami opisać emocji, gdy strzelam bramkę dla mojej ukochanej drużyny. To jest ogromna porcja adrenaliny i szczęścia i nawet wtedy nie wiem co robię, ale jest pięknie. Najchętniej to wdrapałbym się do kolegów na trybunach, którzy mnie zawsze wspierają i dopingują. Każda bramka, którą strzelam dla KSZO to jest dla mnie na prawdę duże przeżycie.

Tym bardziej, że grasz na pozycji obrońcy.

- No, z tego co wiem, to chyba wszystkie pięć bramek strzeliłem z głowy. Musze chyba coś zrobić z moimi nogami, bo póki co jest nie najlepiej (śmiech). Dobrze, że głowa przynajmniej jest dobra.

Od początku grałeś jako obrońca?

- Jak zaczynałem grać w juniorach to grałem na każdej pozycji. Dopiero trener Andrzej Wiśniewski ustawił mnie na pozycji prawego obrońcy i powiem szczerze, że ta pozycja mi odpowiada, bo jest bardzo ciekawa.

Z kim najlepiej ci się współpracuje na boisku?

- Na pewno najbardziej pomógł mi Radek Kardas, bo jak wchodziłem do drużyny, to ten człowiek zawsze mnie ustawiał, krzyczał na mnie, podpowiadał jak się ustawiać. Nadal krzyczy, ale to bardzo w porządku chłopak (śmiech). Również wiele zawdzięczam Krystianowi Kanarskiemu, który zawsze przed meczem pochodził do mnie i wspierał mnie. Jako modemu zawodnikowi podpowiadał mi jak się zachować na boisku. Ogólnie ci dwaj piłkarze najbardziej mi pomogli wejść do tej drużyny.

Czyli potrzebna jest taka osoba, która pokieruje tą linią obronną?

- Zdecydowanie tak. Jak byłem bardzo młodym zawodnikiem i dopiero wchodziłem do zespołu, to wielu rzeczy nie wiedziałem, a Radek naprawdę w wielu sprawach bardzo pomagał: podpowiadał gdzie się przesunąć, pobiec, itp. Krystian Kanarski również. Dla mnie to jest taki zawodnik, który musi grać w pierwszej drużynie, ponieważ on jest takim człowiekiem, który motywuje drużynę do dalszego działania, nawet jak coś nie idzie. On potrafi krzyknąć w taki sposób, że nawet jak się nie układa, to za chwilę wszystko się odwraca w drugą stronę na plus.

Przyjdzie czas, że i Michał Stachurski będzie dyrygował obroną?

- Szczerze mówiąc to nie chcę póki co nikim dyrygować, bo wolę być osobą, która jest dyrygowana przez innych - bardziej doświadczonych zawodników. Jeszcze jestem na takie rzeczy za młody, więc wolę słuchać się starszych kolegów.

Masz podobną charyzmę jak Krystian Kanarski, a może czasami i większą.

- Może nie większą, ale na pewno za KSZO bym oddał życie - przynajmniej na boisku (śmiech).

Obrońca którego podziwiasz to…?

- Jest wielu dobrych zawodników, ale jakoś nie przychodzi mi do głowy żaden obrońca, który mógłby być tutaj wyróżniony. Michael Owen wrócił ostatnio do gry, ale to już nie jest ten sam piłkarz. Teraz takim zawodnikiem, który robi największe wrażenie jest Cristiano Ronaldo. Chyba na ta chwilę najlepszy piłkarz świata.

Michał Stachurski chciałby mieć brata, z którym można by pograć w piłkę?

- Mam siostrę, która jest starsza ode mnie o 4 lata. Zamieszkuje w Kielcach. Niedawno był jej ślub, na który szybko jechałem po meczu z Przebojem Wolbrom. Kiedyś sobie myślałem, jakby to było mieć brata, jeszcze takiego w swoim wieku. Byłoby co razem robić, bo moja siostra jest przespokojna. Mądra dziewczyna - studiuje, wciąż się uczy. Mnie na przykład już się uczyć nie chce. To już nie dla mnie. Przestałem się uczyć dwa lata temu i teraz ciężko by mi było do tego wrócić, no chyba, że na miesiąc, na pół (śmiech). Śmiesznie by było.

Nie pałałeś miłością do szkoły?

- Ogólnie nie za bardzo lubiłem szkołę. Ale w szkole zawsze było ciekawie, zawsze coś się tam działo. Mieliśmy bardzo fajną klasę sportową w Norwidzie. Różne rzeczy się działy (śmiech).

Zawsze była w tobie taka energia jak obecnie?

- Kiedyś byłem bardzo spokojny, ale teraz się to zmieniło. Choć pamiętam jak w szkole udawałem Rambo. Ale to było dawno temu (śmiech), jeszcze w gimnazjum.

Twój największy atut?

- Na pewno gra głowa - sądząc po zdobywanych bramkach (śmiech). Wydaje mi się, że ambicja, bo jak wychodzę na mecz, to tak jakby był inny "Stasiu" - wiem, że nie odpuszczę i będę walczył do ostatniej minuty.

A wada?

- Trudno jak zwykle siebie oceniać, ale na pewno jest ich bardzo dużo. Czasem nie potrafię dobrze wejść w mecz i to powoduje, że niezbyt pewnie czuję się na boisku, a co za tym idzie mecz mi całkowicie nie wychodzi. To wszystko zależy od tych pierwszych akcji meczowych. Zawsze trener mi powtarza, że lepiej spokojnie wejść w mecz, bo wtedy się lepiej gra, a ja jeszcze tak dobrze tego nie potrafię.

Twój najgorszy mecz?

- Z Wierną Mołogoszcz - wtedy zupełnie nie miałem swojego dnia i to był najgorszy mecz jaki pamiętam, bo nic w nim nie szło i po spotkaniu byłem załamany, nie mogłem dojść do siebie. Ale na szczęście jakoś się człowiek przemógł i potem było już tylko lepiej. Szczerze mówiąc to na meczach wyjazdowych nie gra się tak dobrze, jak przy ostrowieckiej publiczności.

Czyli wolisz mecze u siebie?

- Jak najbardziej tak. Tu się ma swoich ludzi na stadionie, który wspierają, dopingują: mama, tata, przyjaciele, znajomi - dla nich się lepiej gra. Dla mnie jest dużo lepiej grać przed naszą publicznością, na naszym stadionie. Są swoi ludzie. Dla mnie to najlepsze miejsce do grania. Szczerze powiem, że nie ma takiego stadionu, który mógłbym miło wspominać. Dziwnie się gra na wyjazdach, to nie jest to, co tutaj.

Co najbardziej przeszkadza w takich meczach wyjazdowych?

- Najgorzej, jak się gdzieś jedzie i siedzą starsi ludzie i wyzywają piłkarzy. Nie powinno tak być. Choć i u nas zdarzają się takie sytuacje, że ktoś wyzywa swojego piłkarza, albo wygwizduje. Dla mnie to jest niezrozumiałe i w sumie śmieszne, że ktoś przychodzi na stadion wygwizdać swojego zawodnika. To już lepiej zostać w domu i czytać gazetę. Ja do swoich nigdy się nie odwrócę plecami.

Jak umilasz sobie podróż na mecz?

- Jadąc na mecz przeważnie oglądamy filmy, choć ja akurat wolę poczytać gazety. Droga jest długa, więc trochę tego się uzbiera. Każdy przed meczem stara się na swój sposób skoncentrować. Czy to grając w karty, czy słuchając muzyki. Przed meczem staram się wyciszyć.

Czyli o sobie też czytasz?

- Zawsze czytam co zostało napisane o meczu. Moja mama zbiera wszystkie wycinki więc zawsze mam co poczytać o sobie. Interesuje mnie to, jak inni oceniają moją grę. Fajnie również z czasem wrócić do jakichś pierwszych meczów. Może kiedyś będzie komu pokazać.

W drugiej części wywiadu Michał Stachurski zdradzi jakie dziwne miejsca są dobre do zrobienia boiska, opowie o przygodzie z kadra narodową, o tym co jest dla niego największą karą i jak długo trzeba czyścić buty, po tym jak rozgniecie się w nich jajko.

Komentarze (0)