James Tarkowski. Dziadek, Auschwitz i trudne decyzje

Zdjęcie okładkowe artykułu: Getty Images / Mark Runnacles / Stringer / Na zdjęciu: James Tarkowski
Getty Images / Mark Runnacles / Stringer / Na zdjęciu: James Tarkowski
zdjęcie autora artykułu

Polska czy Anglia? Burnley czy klub z absolutnego topu w Premier League? Czy przed takimi dylematami stanie niedługo James Tarkowski, który rozgrywa najlepszy sezon w karierze?

W tym artykule dowiesz się o:

Na Wyspach coraz głośniej domagają się jego powołania do kadry, ale sam zainteresowany mógłby również występować w trykocie z orzełkiem na piersi. O 25-latku urodzonym w Manchesterze będzie w najbliższych tygodniach głośno.

Grzegorz Garbacik

Kariera Jamesa Tarkowskiego nie została rozpisana według modelowego scenariusza. Od najmłodszych lat potomek polskiego żołnierza musiał kroczyć pod górę, ale nawet gdy miał zaledwie kilkanaście lat, potrafił podejmować trudne, lecz słuszne w jego przekonaniu decyzje.

Klub szyty na miarę

Tak było wtedy, kiedy zadecydował o opuszczeniu szkółki Blackburn Rovers. Czy młody James nie czuł się dobrze na Ewood Park? Czy doszedł do wniosku, że nie jest w klubie odpowiednio traktowany? Nic z tych rzeczy. Po prostu uznał, że treningi w akademii zbyt mocno angażują jego ojca, który pracował jako elektryk, a po zakończonej dniówce woził syna do Blackburn i za każdym razem czekał tam na niego do późnego wieczora. - Wiedziałem, że to może ostatecznie doprowadzić do jego zwolnienia z pracy. Musiałem być fair w stosunku do taty, on nigdy by nie zrezygnował z wożenia mnie na zajęcia. Byłem dość sporym chłopakiem, ale też dość miękkim - powiedział obrońca, cytowany przez "Daily Mail".

ZOBACZ WIDEO Puchar Anglii: City po przerwie rozbiło Burnley [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Podobna sytuacja dotyczyła zakończenia przez Tarkowskiego dwuletniego pobytu w Brentford. W klubie czuł się bardzo dobrze, a jako młody człowiek zyskał sporą niezależność, przeprowadzając się na przedmieścia Londynu. Nie zastanawiał się jednak zbyt długo nad powrotem na północ, kiedy otrzymał wiadomość o poważnej chorobie mamy. - Miałem tam za sobą dwa naprawdę udane lata, ale to nie miało znaczenia. Musiałem podjąć słuszną decyzję. Oczywiście, w klubie powiedzieli, że mi pomogą, ale nie chodziło tylko o piłkę nożną. Chodziło także o moje życie - mówił utalentowany defensor, który wrócił do Worsley, a następnie zasilił kadrę Burnley, klubu oddalonego od rodzinnego domu o zaledwie kwadrans jazdy samochodem. - Stan zdrowia mamy już nigdy się nie poprawi i muszę się z tym pogodzić. Z powodu choroby musiała zrezygnować z normalnej pracy, a ja próbuję odwiedzać ją tak często, jak tylko jest to możliwe. Dzięki temu jestem szczęśliwszy i czuję, że ona także - przyznał zawodnik.

Czas pokazał, że decyzje podejmowane przez Tarkowskiego, choć niezwykle trudne, wyszły mu na dobre. Dziś nie musi żałować, że w każdej przełomowej życia sytuacji potrafił działać zdecydowanie, a drogi zawiodły go na Turf Moor. To bowiem właśnie tam trafił na Seana Dyche’a, dzięki któremu jego kariera nabrała tempa.

Menedżer Burnley hołduje bardzo prostej, ale niezwykle skutecznej filozofii gry. Na pierwszym miejscu stawia defensywę i robi to niezwykle skutecznie. Nie bez przyczyny jego zespół jest obok drużyn z Manchesteru tym, który w Premier League stracił najmniej goli, a Tarkowski odnajduje się w takim systemie bardzo dobrze. Nie jest on jednak typowym środkowym angielskim obrońcą, a więc takim, którego głównym zadaniem jest wybijanie piłki i przeszkadzanie rywalowi. Tarkowski na boisku jest niezwykle elegancki i potrafi wyprowadzać futbolówkę. Takich piłkarzy dziś ceni się wyjątkowo.

- Dla takiego zawodnika jak Tarkowski Burnley jest niemal idealnym miejscem. To jest tak, że ktokolwiek zagrałby w tej drużynie jako obrońca, zwróciłby na siebie uwagę, ponieważ styl gry drużyny Dyche’a właśnie taki jest. Obrońcy mają okazję, żeby się wykazać. Burnley przoduje przecież w klasyfikacjach wybić, odbiorów czy piłek wygranych w pojedynkach powietrznych i właśnie dzięki temu wybił się Michael Keane, który odszedł do Evertonu. Dziś nikt po nim już nie płacze, bo w jego miejsce wskoczył Tarkowski - mówi Przemysław Pełka, komentator Premier League w stacji Canal+.

Trafienie do odpowiedniego miejsca na ziemi przysłużyło się 24-latkowi na tyle, że dziś bardzo głośno mówi się o jego powołaniu do kadry Garetha Southgate’a, podobnie jak jego partnera z formacji obronnej Burnley - Bena Mee. Niewykluczone, że selekcjoner pójdzie tym tropem i będzie chciał sprawdzić obu zawodników w warunkach bojowych, co akurat w przypadku Tarkowskiego będzie oznaczało definitywne zatrzaśnięcie drzwi do występów w... reprezentacji Polski.

Medialne bicie piany

Możliwość gry zawodnika Burnley w biało-czerwonych barwach jest ostatnio tematem niezwykle popularnym. Oliwy do ognia dolał sam zainteresowany, który podczas rozmowy z "Przeglądem Sportowym" stwierdził, że nie wyklucza gry dla Polski. Problem w tym, że poza dziadkiem Bolesławem, którego pozycja czołgisty urosła już do pewnego symbolu, a także dwoma wizytami w Auschwitz, Tarkowskiego niewiele łączy z krajem przodków. Piłkarz nie ukrywa, że po polsku nie mówi, a jakby tego było mało, nigdy nie rozpoczął starań o paszport i dziś legitymuje się tylko angielskim obywatelstwem. Szanse na jego nagłe powołanie do reprezentacji Adama Nawałki wydają się więc znikome.

Szczególnie gdy obserwuje się styl budowania kadry przez selekcjonera w ostatnich latach. Nawałka ma grupę zaufanych osób i raczej trudno oczekiwać, by nagle wyjął z kapelusza takiego królika jak właśnie Tarkowski, który w Anglii ma realną szansę na grę w reprezentacji. A być może nawet wyjazd na mundial. - Gdyby Tarkowski faktycznie dostał ofertę od Southgate'a, temat jego możliwej gry dla Polski z miejsca umarłby śmiercią naturalną - kończy Pełka.

Źródło artykułu:
Komentarze (2)
Stefan Wons
14.01.2018
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Tarkowski Ch.. sałatki szkoda  
avatar
palec manchester
13.01.2018
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Ja mieszkam w Worsley i jeśli Burnley jest 15 min jazdy samochodem to gratuluję autorowi poczucia humoru. Panie autor, nie widzę nazwiska pod artykułem, nie trzeba być ignorantem i traktować lu Czytaj całość