Chelsea zatrzymała Barcelonę na Camp Nou

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Wtorkowe spotkanie FC Barcelony z Chelsea Londyn miało dostarczyć wielkich emocji. Zawiedli się jednak ci, którzy w pierwszym z półfinałów Ligi Mistrzów spodziewali się fajerwerków. Żaden gol nie padł, a i sytuacji strzeleckich było jak na lekarstwo. Nie oznacza to jednak, że po ostatnim gwizdku sędziego wszyscy opuszczali stadion Camp Nou niezadowoleni. Z pewnością humory dopisywały ekipie Guusa Hiddinka, która z niesamowitą konsekwencją zrealizowała założenia taktyczne i dokonała tego, co w stolicy Katalonii nie udaje się niemal nikomu. Nie dość, że nie straciła gola, to jeszcze zniwelowała wszystkie atuty Blaugrany.

W tym artykule dowiesz się o:

Już początek rywalizacji wskazywał, jaki będzie obraz gry. The Blues nie forsowali tempa, lecz ze stoickim spokojem oczekiwali na rywala na własnej połowie. Barcelona szybko przejęła inicjatywę i niemal stale utrzymywała się przy piłce. Tyle że niewiele z tego wynikało. Londyńczycy pozwalali rywalom spokojnie wymieniać podania tylko w miejscach, w których bramka Petra Cecha była niezagrożona. Z kolei gdy futbolówka wędrowała pod pole karne Chelsea, angielscy defensorzy natychmiast wybijali gospodarzy z uderzenia.

Przewagę w posiadaniu piłki podopieczni Josepa Guardioli mieli ogromną, równie duża była jednak ilość strat, jakie notowali. Przy momentami skomasowanej, ale też bardzo mądrej obronie The Blues, Hiszpanie zupełnie nie potrafili rozwinąć skrzydeł. Efekt? Grali schematycznie i przewidywalnie. Tempo akcji było zbyt wolne, brakowało elementu zaskoczenia, dzięki czemu londyńczycy z łatwością studzili wszelkie ofensywne zapędy rywali.

Ekipa Guusa Hiddinka nie kwapiła się nawet do gry z kontrataku. W praktyce nie było ku temu możliwości, bowiem jedynym ofensywnym zawodnikiem w szeregach Chelsea był Didier Drogba. Reprezentant Wybrzeża Kości Słoniowej, pozbawiony wsparcia kolegów, nie był w stanie przedrzeć się pod pole karne Victora Valdesa. Mimo to jednak tuż przed przerwą powinien uciszyć stadion Camp Nou i zdobyć gola. Rafael Marquez popełnił katastrofalny błąd, w efekcie którego czarnoskóry napastnik londyńczyków stanął oko w oko z golkiperem Barcy. Przegrał jednak ten pojedynek. Warto podkreślić, że mimo zdecydowanej optycznej przewagi Blaugrany, to właśnie sytuacja z 39. minuty była najbardziej klarowną w pierwszej połowie.

Gospodarze podobnej okazji doczekali się dopiero po zmianie stron, gdy Samuel Eto'o ograł w środku pola dwóch rywali i miał przed sobą już tylko Cecha. Nie zachował jednak zimnej krwi i musiał zadowolić się rzutem rożnym. Na tym właściwie skończyło się zagrożenie pod bramką przyjezdnych. Barca nadal wprawdzie atakowała, ale tak jak w pierwszej połowie, za nic w świecie nie mogła znaleźć sposobu na sforsowanie kapitalnie zorganizowanej tego dnia defensywy The Blues.

Chelsea przyjechała do Barcelony po remis i zadanie zrealizowała. Ogromna w tym zasługa Guusa Hiddinka, który perfekcyjnie rozpracował wtorkowego rywala i potrafił osiągnąć korzystny rezultat na Camp Nou, o czym inni do tej pory mogli tylko pomarzyć. Londyńczycy mają teraz przed sobą optymistyczne perspektywy. Rewanż odbędzie się na ich stadionie, gdzie obraz gry powinien znacznie różnić się od tego, jaki oglądaliśmy w stolicy Katalonii.

Tuż po awansie obu drużyn do półfinału Ligi Mistrzów, większość znawców za faworyta uznawała Barcelonę. Po wtorkowym meczu opinie muszą jednak zostać zweryfikowane. Wygląda bowiem na to, że pod wodzą holenderskiego szkoleniowca, który niedawno zastąpił Luiza Felipe Scolariego, Chelsea znów stała się świetnie funkcjonującą drużyną, która może nie tylko awansować do finału, ale też pokusić się o ostateczny triumf w najważniejszych klubowych rozgrywkach w Europie.

Źródło artykułu: