Trzy bramki Hamalainena, jedna Jarosława Niezgody i honorowa Roberta Picha. To jednak reprezentantowi Finlandii wychodziło w piątek wszystko.
Zaufania. Tego Hamalainenowi brakowało od samego początku w Legii. Po transferze z Lecha był głównie rezerwowym, a przypominał o sobie w spotkaniach z byłym klubem, strzelając mu zwycięskie gole. Sytuacja Fina zmieniła się dopiero jesienią poprzedniego roku. Romeo Jozak postawił na pomocnika z pełnym przekonaniem. Mecz ze Śląskiem był dla Hamalainena piętnastym z rzędu od pierwszej minuty w tym sezonie. Ta konsekwencja Jozaka w końcu przyniosła efekty.
Nie był to nigdy zawodnik, który imponował zwodami. Fin błyszczał, ale inteligencją. Wie, kiedy zwolnić akcję, zagrać na jeden kontakt, lub strzelić po ziemi. Kiedy doszła do tego pewność siebie i zmiana pozycji, o której często wspominał, gole stały się jakby naturalnym dodatkiem.
W spotkaniu ze Śląskiem strzelił trzy w jednym meczu po raz pierwszy w karierze.
Zaczął po świetnym podaniu Eduardo. Naturalizowany Chorwat zagrał pomiędzy obrońców gości tuż przed polem karnym, a Hamalainen w sytuacji sam na sam spokojnym uderzeniem po ziemi pokonał Jakuba Słowika.
ZOBACZ WIDEO Dziennikarze oceniają Lecha Poznań. "Brakuje mocnych charakterów"
Gospodarze po pierwszym golu złapali więcej luzu. Wcześniej nie zagrozili Śląskowi ani razu, ale w kilku sytuacjach widać było ciekawy pomysł na kombinacyjne rozegranie akcji. W grze legionistów mógł podobać się zwłaszcza jeden schemat: krótkie podania w środku boiska na jeden kontakt i długa, przyspieszająca akcję piłka na skrzydło.
Po jednej z kolejnych prób prostopadłego podania, zza pola karnego bez zastanowienia uderzył technicznie Hamalainen. Piłka dokręciła się przy słupku i po palcach Słowika wpadła do bramki.
Pomocnikowi Legii wychodziło w piątek wszystko. Fin dużo dobrego robił w rozegraniu: odgrywał piłkę na jeden kontakt, dynamizował akcję, ale też stał tam, gdzie powinien. A koledzy dbali o to, by piłka trafiała właśnie do niego.
Akcja, po której gospodarze zdobyli trzecią bramkę, była najładniejsza w całym spotkaniu. Po kilku szybkich wymianach w środku boiska, długą piłkę na skrzydło do Łukasza Brozia posłał Eduardo. Broź nie zwlekał, od razu dośrodkował, a Hamalainen po raz trzeci, tym razem z bliskiej odległości, pokonał Słowika.
Goście tylko chwilowo pozazdrościli legionistom składnych akcji. Zaraz po hat tricku Hamalainena sprytnie zachował się Sebastian Bergier. W polu karnym Legii zagrał piętą do Roberta Picha, a Słowak czubkiem buta pokonał Arkadiusza Malarza.
Legia była jednak pazerna do końca. Jarosław Niezgoda pozazdrościł koledze hat tricka i sam wywalczył sobie pozycję strzelecką. Zabrał piłkę obrońcy Śląska i będącz boku pola karnego świetnie zmieścił ją w długim rogu bramki Słowika.
Wynik został ustalony do przerwy. W drugiej połowie goście tylko raz zagrozili bramce Malarza, ale kolegę dobrze asekurował Michał Pazdan. Obrońca wybił piłkę z linii po uderzeniu Picha.
Legia Warszawa - Śląsk Wrocław 4:1 (4:1)
1:0 Kasper Hamalainen 23'
2:0 Kasper Hamalainen 30'
3:0 Kasper Hamalainen 33'
3:1 Robert Pich 35'
4:1 Jarosław Niezgoda 45'
Legia: Arkadiusz Malarz - Łukasz Broź, William Remy, Michał Pazdan, Artur Jędrzejczyk - Krzysztof Mączyński, Chris Philipps (54. Miroslav Radović), Domagoj Antolić - Eduardo da Silva, Kasper Hamalainen (64. Michał Kucharczyk) - Jarosław Niezgoda (83. Marko Vesović).
Śląsk: Jakub Słowik - Mariusz Pawelec, Piotr Celeban, Tim Rieder, Mateusz Lewandowski - Robert Pich, Michał Chrapek (81. Adrian Łyszczarz), Sito Riera, Kamil Vacek, Jakub Kosecki (46. Maciej Pałaszewski) - Sebastian Bergier (63. Daniel Łuczak).
Żółte kartki: Miroslav Radović (Legia) - Mateusz Lewandowski (Śląsk)
Sędziował: Jarosław Przybył (Kluczbork)
Widzów: 23 720