Kamil Glik: Nie byłem święty i wciąż nie jestem

Reuters / STEPHANE MAHE / Kamil Glik we Francji już jest wielką gwiazdą
Reuters / STEPHANE MAHE / Kamil Glik we Francji już jest wielką gwiazdą

- Nawet gdy grałem w okręgówce, a moją wypłatą za zwycięstwo było 100 złotych, piwo i kiełbasa, czułem odpowiedzialność za bliskich. Nie prosiłem o pieniądze na sprzęt, buty wolałem kupować sam. Głupoty też robiłem - opowiada nam reprezentant Polski.

[b]

Maks Chudzik, WP SportoweFakty: Dużym był pan zakapiorem? Jakbym kilkanaście lat temu na pańskim osiedlu w Jastrzębiu Zdrój powiedział, że pana znam, to miałbym spokój. [/b]

Kamil Glik, obrońca reprezentacji Polski i AS Monaco: Nie byłem święty i chyba wciąż nie jestem. Uratowało mnie jednak to, że posiadam zdolność odróżniania czasu pracy od zabawy i w żaden sposób nie łączę jednego z drugim. Miejsce, w którym się wychowałem jest dość specyficzne, można powiedzieć ciężkie. Niektórych głupot przez okres dojrzewania nie udało mi się uniknąć.

Jakich?

Mając 12 czy 13 lat człowiek się nie zastanawiał nad tym co robił. Jak szedłem w grupie z kolegami, chciało się na siłę komuś zaimponować. Istniało prawdopodobieństwo, że na tego typu występkach będzie się opierać całe moje życie. Począwszy od kradzieży jabłek czy gruszek, aż po gorsze rzeczy. Teraz możemy się jedynie pośmiać, że przez ucieczki wytrenowałem cechy motoryczne i koordynację ruchową.

To prawda, że gdyby nie sympatia dyrektora, wyrzuciliby pana ze szkoły?

Mogło tak być. Mama często dostawała wezwania od wychowawcy. Pan dyrektor uczył również WF-u, więc jak szedłem do niego w związku z kolejną skargą, to przez dwie minuty dawał mi solidny ochrzan. Potem schodziliśmy już na tematy piłkarskie. Ten etap rozmowy był zdecydowanie dłuższy.

Wówczas dziewczyna, teraz żona Marta, była zdecydowanie bardziej rygorystyczna.

Gdyby nie ona, dziś pewnie wciąż znajdowałbym się na moim słynnym jastrzębskim osiedlu "Przyjaźń". Znaliśmy się już od przedszkola, razem jesteśmy od trzeciej klasy gimnazjum, nasi rodzice do dziś są w stałym kontakcie. Gdy robiłem jakieś głupoty, to od niej zbierałem najcięższe baty. W przenośni i dosłownie. Parę razy otrzymywałem od Marty, nazwijmy to, porcję klapsów. W sumie to może i ona powinna dać tego obiecanego dziennikarzowi Weszło - Więcej o sprawie TUTAJ.

A pan na klapsa zasłużył, gdy przespacerował się po Gonzalo Higuainie? W zeszłym sezonie napastnik Juventusu nazwał pańskie nadepnięcie na kolano w półfinale Ligi Mistrzów "zachowaniem bez sensu i godności". Rzeczywiście był to moment, w którym pomyślał pan: ok, teraz to przesadziłem?

Powiedzmy, że była to potrzeba chwili. Po połowie chciałem, aby tak wyszło, a z drugiej strony lekko tego żałowałem. Nie szukam usprawiedliwienia czy alibi dla tamtej sytuacji. Mimo to nie ukrywałem się po korytarzach aby po meczu nie spotkać wzroku Gonzalo. Wręcz przeciwnie. Gdy na boisku jestem zamieszany w jakiekolwiek sytuacje stykowe, to zawsze staram się być pierwszym, który wyciągnie dłoń do przeciwnika. Pomimo, że gram bardzo agresywnie, staram się zachowywać na boisku honorowo. Taka jest moja natura.

Paul Gascoine w wieku 15 lat postanowił, że musi zadbać o rodzinę. Pan również tak wcześnie poczuł odpowiedzialność?

Ojca w domu nie było, a jak już się pojawiał, to pod wpływem alkoholu. Zmarł wcześnie, kiedy miałem ledwie 21 lat. Nawet podczas początków swojej kariery, kiedy grałem jeszcze w okręgówce, a moją wypłatą za zwycięstwo było 100 złotych, piwo i kiełbasa, czułem odpowiedzialność za swoich bliskich. Jak tylko mogłem, próbowałem pomagać swojemu bratu oraz mamie. Nie prosiłem o pieniądze na sprzęt, buty wolałem kupować sobie sam. Wykształciło to mój charakter oraz system wartości.

Gdy przeszedł pan do Realu Madryt C pomyślał pan: dobra, złapałem życie za nogi?

Oczywiście. Niezależnie czy trenujesz z pierwszą drużyną, czy przebierasz się na korytarzu, gdzieś tli się nadzieja, że zdołasz zadebiutować na wypełnionym po brzegi Santiago Bernabeu. Wtedy nie patrzysz na to, że jesteś tylko jednym z tysiąca chłopaków, którzy tam się przewijają. Zamiast tego pojawiają się emocje. Z perspektywy czasu patrzę na to inaczej, raczej jak na fajne doświadczenie lub cenną lekcję, dzięki której obcowałem choć trochę z najlepszymi piłkarzami na świecie.

A kiedy pana zaczęli szanować jako piłkarza? Może po golu wbitym Anglikom w 2012 roku?

Z pewnością był to jeden z kluczowych momentów. Ale czy najważniejszy? W przeszłości wiele razy zrzucano na mnie winę za wszystkie problemy dookoła. Wystarczyło, że byłem w składzie i jeszcze przed pierwszym gwizdkiem zaczynała się krytyka. Chociaż to raczej można uznać nawet za hejt. Zwłaszcza 7-8 lat temu za czasów trenera Smudy. Później zacząłem reprezentować coraz to lepsze kluby, w Torino zostałem kapitanem, więc i dziennikarze zmienili opinię na mój temat.

Plebiscyty bierze pan na poważnie? Szansę na zdobycie statuetki piłkarza roku tygodnika "Piłka Nożna" rozbierał pan na czynniki pierwsze, a brak w dziesiątce najlepszych sportowców według plebiscytu "Przeglądu Sportowego" nazwał pan kabaretem.

Ten "kabaret" napisałem jedynie z przymrużeniem oka, wspominając reakcję Roberta Lewandowskiego na wyniki Złotej Piłki sprzed roku. Raczej nie upatrywałbym w tych słowach jakiegokolwiek drugiego dna.

Czuje się pan niedoceniany?

Dla mnie najważniejsze, aby doceniały mnie osoby, z których zdaniem się liczę. Przede wszystkim rodzina. Oni wiedzą najlepiej, ile pracy włożyłem w to, aby znajdować się w klubie tego pokroju. Kluczowe jest oczywiście zaufanie osób związanych z klubem. Od trenera aż po kolegów z boiska. Bardzo cieszę się z tego, że jestem dobrze wspominany w krajach, gdzie kopałem piłkę. To pokazuje, że zrobiłem tam dobrą robotę.

Zagranicą szanują bardziej niż w Polsce?

Przez pryzmat tego, że w Polsce grałem jedynie dwa lata, pewnie tak. Umówmy się, z całym szacunkiem dla Piasta Gliwice, nie jest to wiodąca marka w Polsce, jak Legia czy Lech. Robert Lewandowski odchodził do Bundesligi z tytułem mistrzowskim oraz statuetką króla strzelców w kieszeni. Moja droga do zdobycia szacunku w Polsce była bardziej okrężna. Jeśli już grałem, to tylko o utrzymanie. Dlatego nie dziwi mnie to, że we Włoszech czy Francji mówi się o mnie cieplej niż w naszym kraju.

Legia i Lech kiedyś z pana rezygnowały. Mirosław Trzeciak, gdy był dyrektorem w Warszawie mówił, że pana poziom to Młoda Ekstraklasa. Takie słowa były dopalaczem w karierze? Chciał pan za wszelką cenę udowadniać ludziom, że się mylą?

Raczej w drugą stronę. Zamiast być mściwym, bardziej jestem wdzięczny Piastowi za to jaką otrzymałem od nich szansę. W tym klubie udało mi się nawet zadebiutować w reprezentacji, potem był wyjazd do Włoch. Piast był w mojej karierze kluczowy. Trener Dariusz Fornalak oraz ówczesny kierownik zespołu Janusz Bodzioch wyciągnęli do mnie rękę, kiedy jej potrzebowałem. I nigdy tego nie zapomnę.

Szef sekcji sportowej BBC Phil McNulty powiedział nam, że reprezentacje Anglii i Polski są na tym samym poziomie. O szczebel niżej niż światowa czołówka. Co pan na to?

Ile osób, tyle ocen. Tego czy jesteśmy na poziomie Anglii, Włochów bądź też Hiszpanii nie zweryfikują jakiekolwiek słowa ekspertów, tylko nasza postawa na boisku. Dla mnie takie subiektywne rankingi nie mają większego znaczenia, bo wszelkie dywagacje i tak kończą się wraz z pierwszym gwizdkiem sędziego. Mamy ciekawą, mocną i dojrzałą kadrę. Fajnie, że kibice oglądając nas czują dumę. Oby jak najdłużej.

Często myśli pan o mundialu?

Bardzo rzadko, żeby nie powiedzieć w ogóle. Na obecnym etapie sezonu, kiedy do początku turnieju oddziela nas wiele miesięcy, myślenie o Rosji byłoby dla mnie mentalnym samobójstwem.

Aż tak?

W życiu piłkarza aspirującego do gry na dobrym, europejskim poziomie, chodzi o to aby z dnia na dzień skupiać się na treningu, najbliższym meczu. Euro sprzed dwóch lat nauczyło nas, że tak naprawdę formy na mundial nie kształtuje się na końcowym zgrupowaniu, gdzie jedynie poprawiasz pewne szlify, tylko właśnie w klubie. Tu znajduje się twoja zawodowa codzienność.

Może nie ma pan po prostu czasu, aby o tym myśleć? W klubie gra pan niemal w każdym meczu. Wykluczają pana jedynie ewentualne kartki bądź kontuzje. Nie boi się pan wyczerpania materiału?

Rzeczywiście. Z ligowych spotkań rozegrałem wszystkie mecze i to po 90 minut. Opuściłem jedynie starcie w Pucharze Francji z 6 stycznia (Monaco wygrało wówczas z czwartoligowym Moulins Yzeure Foot 5:2, a Glik dostał wolne od sztabu zespołu - przyp. red.). W zeszłym roku również informowano, iż rozegrałem najwięcej minut z polskich zawodników na przestrzeni całego sezonu. Byłem nawet w czołówce takich klasyfikacji w całej Europie. Czuję się jednak dobrze, o zmęczenie się nie boję. Nasz sztab na pewno odpowiednio dobierze treningi. Adam Nawałka wie co robić. Nie mam wątpliwości, że fizycznie w Rosji będziemy dobrze wyglądać.

Nie spodobało się panu stwierdzenie prezesa PZPN-u Zbigniewa Bońka, iż "medal na mundialu byłby cudem". Uważa pan inaczej?

Jedynie odparłem, iż dla nas jest to marzenie, a o cudach można rozmawiać na religii. Piłka nożna widziała już tyle, że raczej nic nie zdoła mnie już zdziwić. Do medalu prowadzi jednak tak wyboista i kręta droga, że dziś lepiej nie zaprzątać sobie nią głowy.

Trener Andrzej Strejlau wyznał natomiast, że "jeśli obecna kadra nie zdobędzie medalu na wielkiej imprezie to zostanie zapamiętana jako kolejne stracone pokolenie".

Moim zdaniem to zdecydowanie za mocne słowa. Uważam, że w ostatnich trzech, czterech latach poziom polskiej piłki został na tyle odbudowany, iż głupio byłoby uznawać ten okres za stracony. Czy z medalem czy i bez niego. Dziś postrzeganie polskiego piłkarza czy też całej narodowej reprezentacji jest o wiele lepsze niż chociażby przed polskim Euro 2012. Dla zawodnika mojego pokolenia mundial będzie już drugą, bądź trzecią wielką imprezą w karierze. Ja osobiście zamierzam wytrwać w tej kadrze do następnych mistrzostw Europy. Kto wie, może będzie mi dane zagrać również na mistrzostwach w Katarze. Będę miał wtedy 34 lata, czyli myślę, że na mojej pozycji wiek zupełnie odpowiedni, aby reprezentować solidny poziom.

Teraz jest to poziom najlepszego obrońcy w Ligue 1?

Staram się nie podchodzić do takich tematów w ten sposób. Zamiast wystawiać sobie laurki, wolę się skupić na najbliższym, czyli tym najważniejszym spotkaniu. Dopiero tam mogę udowodnić, że jeśli nie jestem najlepszą, to chociaż czołową postacią czy to swojego zespołu, czy całych rozgrywek. Mówienie o kimś bardzo prostolinijnie, w kategoriach "dobry, zły piłkarz", niewiele dla mnie znaczy.

Na pewno jest pan za to ulubieńcem księcia Monako.

Czy ulubieńcem tego nie wiem. Książę Albert daje mi jednak odczuć, że darzy mnie dużą sympatią. Warto jednak pamiętać, że grając w barwach AS Monaco nie reprezentujesz barw klubowych, tylko całe państwo. Rodzina królewska jest obecna na wielu spotkaniach domowych i to nie tylko przeciwko zespołom z czołówki, ale również ekipom z dołu tabeli. Książę potrafi nawet odwiedzić nas na treningu.

Przez parę ostatnich lat wydawało się, że Paris Saint-Germain jest o lata świetlne przed rywalami z krajowego podwórka. Monaco zaprzeczyło tej tezie i zgarnęliście rok temu mistrzostwo Francji. W tym sezonie paryżanie wskoczyli jednak na jeszcze wyższy poziom. Przy możliwościach finansowych klubu ze stolicy, jesteście w stanie jeszcze raz im doskoczyć?

Zeszły rok był niesamowity, graliśmy kosmiczny futbol i wiedzieliśmy, że powtórzenie takiego samego będzie w zasadzie niemożliwe. PSG dokonało w letnim okienku poważnych wzmocnień. Od nas natomiast odeszło pięciu, sześciu podstawowych zawodników. Monaco to bogaty klub, lecz wokół niektórych ofert nie może przejść obojętnie. Naszym obecnym celem jest awans do przyszłorocznej edycji Ligi Mistrzów. A wywalczenie wicemistrzostwa kraju będzie dla nas osiągnięciem godnym zeszłorocznego mistrzostwa.

Świetnie pan się tu czuje. Paradoksalnie jednak nie pasuje pan ani trochę do tego miejsca. Zamiast szampanów czy pokazów jachtów, woli pan piwo i wędliny ze swojej wędzarni.

Szczerze to nie doświadczyłem jakiegokolwiek problemu, aby się tutaj odnaleźć. Chyba jednak jestem taką osobą, która zrobi wiele, aby tylko dostosować się do miejsca, w którym żyję, mieszka. Tak samo było i w tym przypadku. Moje zdolności asymilacji najlepiej oddaje forma i wyniki Monaco. A one na ten moment są bardzo dobre.

Zdanie matury było brakującym punktem na tej pańskiej liście sukcesów?

Do Hiszpanii wyjechałem dość wcześniej, moja edukacja zakończyła się na etapie liceum. Nie dawało mi to spokoju. W głębi duszy chciałem posiadać choćby to najbardziej podstawowe wykształcenie. Zajęło mi to ostatecznie parę lat, lecz minimum już za mną. Może przyjdzie czas i chęci, aby zrobić coś więcej w tym kierunku. Tylko i wyłącznie dla samego siebie. Co by to było? Jeszcze nie wiem. Ale mogę się pośmiać, że jeszcze jestem na to za młody.

ZOBACZ WIDEO Messi i Suarez błyszczeli. Siedem goli w meczu Barcelony [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Komentarze (12)
avatar
Witek Ojtamojtam
27.02.2018
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Na pewno cudem był medal pana Bońka z 82 roku. 
avatar
Kasia Kasia
27.02.2018
Zgłoś do moderacji
0
3
Odpowiedz
Trochę się panu latka pomyliły...p.Boniek to już bardzo dawno, przestał chodzić na religię, myślę że pan też...nie filozofowac ...jak się niepotrafi 
avatar
Jerzy Kupiturski
27.02.2018
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Kamil to juz jeden z najlepszych obroncow polskich w historii.Zycze aby gral jeszcze dlugo. To swietny ,inteligentny pilkarz i czlowiek , przynoszacy zaszczyt Polsce. Zawsze niewazne od wynik Czytaj całość
avatar
W Iesław Dębski
27.02.2018
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Panie Glik,ja też za KOMUNY,dostawałem stówkę za mecz w II lidze.To były czasy.A idąc dalej,jak dobrze poszło to stówka i tort do podziału,bo kiełbasy nie było. 
Waris
27.02.2018
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Powrót z mistrzostw świata bez medalu po latach idzie w zapomnienie przeszłó 40 lat opowiadamy o Orłach Górskiego a inne orły póżniejsze poszły w zapomnienie choć byli nie mniej zdolni .
Teraz
Czytaj całość