Piłkarska Lotto Ekstraklasa jest w ciągłej przebudowie. Przez ostatnie nieco ponad 20 lat, rozgrywki reformowano chyba z osiem razy. Ta nieustanna transformacja ligi to nic innego jak rozpaczliwe poszukiwanie najatrakcyjniejszego formatu, przy - co tu ukrywać - jakościowej biedzie piłkarskiej. Niby herbata nie robi się słodsza od samego mieszania, ale w przypadku Ekstraklasy udało się stworzyć ligę ciekawszą, mimo że sportowo nadal jest słaba.
Dowodów na jej słabość dostarcza nam co roku letnia kampania polskich drużyn w europejskich pucharach. Zanim poważne zespoły zaczną grać, naszych już tam nie ma. Kibice się frustrują, trenerzy są zwalniani, ale potem wracamy do ligowej młócki i na jakiś czas o sprawie zapominamy. Gdzieś tak do kolejnego lata.
Wysokiego poziomu nie zapewni sam format rozgrywek, jakikolwiek by nie był. To oczywiste. Do tego są potrzebni dobrzy piłkarze, czyli wysokie transfery plus szkolenie, czyli akademie. A więc pieniądze.
A skąd pieniądze? Przede wszystkim z praw telewizyjnych i właśnie dlatego w ubiegłym tygodniu przegłosowano kolejną reformę rozgrywek piłkarskich od sezonu 2019/2020. Ma być atrakcyjniej. Będą spadały aż trzy zespoły spośród zaledwie szesnastu, więc tzw. bezpieczna strefa, tych co to nie grają ani o puchary, ani nie bronią się przed spadkiem, będzie zredukowana do minimum.
Zostaje format ESA-37 bez dzielenia punktów, bo kluby z Ekstraklasy chcą grać w szesnaście zespołów. Trzeba szczerze powiedzieć, że jest to niespodzianka, bo bardzo mocno ligę 18-zespołową promował i za nią lobbował Zbigniew Boniek. Ton prezesa PZPN i sprzyjających mu mediów był tak przekonujący, że wydawało się, że klasycznie grana liga 18 zespołowa to najbardziej prawdopodobny scenariusz. Kluby się jednak na to nie zgodziły. I dobrze, bo byłoby to rozwadnianie jakości.
Z propozycją powrotu do tradycyjnej formuły rozgrywek wyszli także przedstawiciele Lecha Poznań, tylko, że oni chcieli grać klasyczną ligę w 16 zespołów. No, ale jak się raz przyzwyczaiło partnerów telewizyjnych, że dostają aż 37 kolejek tzw. kontentu, to trudno im teraz zaproponować o siedem kolejek mniej. I jednocześnie zażądać za to więcej pieniędzy. A że liga zażąda za prawa telewizyjne więcej, to pewne. Niektórzy twierdzą, że niemal dwa razy więcej, czyli nawet do 300 milionów złotych rocznie!
Gdzieś w tle jest oczywiście kwestia, że kluby wolą dzielić kasę z telewizyjnego tortu na 16 a nie na 18 części, bo wtedy te części są większe. Tak to już jest, że bogaci nie chcą się dzielić z biednymi i dotyczy to nie tylko futbolu i nie tylko w Polsce. Ale to tylko jedna strona medalu. Druga jest taka: czy już dzisiaj 1. liga ma tyle gotowych klubów, które są w stanie wypełnić wymagania licencyjne na Ekstraklasę?
Nie trzeba być Einsteinem, żeby zorientować się, że casus takiej drużyny jak Sandecja w tym sezonie, przynosi Ekstraklasie więcej strat wizerunkowych niż korzyści. Piłkarze z Nowego Sącza bujają się cały sezon jak bezdomni, na ich mecze w Niecieczy przychodzi garstka widzów, źle to wygląda w telewizji. Nie tak się buduje prestiż Ekstraklasy, nie w ten sposób podbiją się cenę produktu.
ZOBACZ WIDEO Piotr Stokowiec: Nie chcę płakać nad losem trenera
Dlatego kluczowy jest zapis przegłosowany na ubiegłotygodniowym spotkaniu w Jachrance, że szansę gry w Ekstraklasie będą miały tylko te zespoły, które od razu są gotowe na wymogi licencyjne najwyższej ligi. Jeśli ktoś wywalczy awans sportowo, ale nie jest gotowy organizacyjnie, do Ekstraklasy wchodzi następny w tabeli, ale gotowy klub. Jest to zaproszenie dla klubów 1. ligi, żeby inwestowały w infrastrukturę. Że nawet jeśli nie zrobią awansu w tym roku, czy w następnym, to i tak - prędzej czy później - bez obiektu, z którego da się zrobić transmisję meczu (minimum 4500 miejsc, z czego 2500 zadaszonych, oświetlenie, podgrzewana murawa, podgrzewana płyta boiska treningowego), awans będzie niemożliwy.
Nie będzie już dopuszczalne wynajęcie obiektu w innym mieście. Takie stadiony zastępcze, te "protezy" nie służą lidze. Tyle tylko, że powodzenie całej akcji jest uzależnione od władz ligi i komisji licencyjnej. Wszyscy muszą być konsekwentni: żadnej pobłażliwości, żadnego okresu ochronnego, czasu na spełnienie wymogów licencyjnych itp. Czas na pracę nad infrastrukturą jest właśnie teraz. Najpierw obiekt, później prawo do gry w Ekstraklasie. Żadnej litości, choć płacz - także w mediach - może być wielki, że ktoś wygrał 1. ligę, ale do Ekstraklasy nie awansował. Ale trzeba być na to odpornym. Ktoś chce jeździć na łyżwach, musi mieć łyżwy. Gra w Ekstraklasie nie jest obowiązkiem, to przywilej.
A jednocześnie przegłosowując, że spadają aż trzy drużyny, Ekstraklasa mocniej otworzyła się na 1. ligę. Jednym posunięciem ESA bardzo mocno zreformowała także rozgrywki na swoim zapleczu.
Skoro w barażu o Ekstraklasę grać będą zespoły od trzeciego do szóstego miejsca w 1. lidze, to znaczy, że zaangażowane w tę walkę będą drużyny nawet do 12. lokaty w tabeli! Przy czterech miejscach spadkowych z 1. ligi (bo już 15. lokata oznacza baraż o utrzymanie) praktycznie nie ma szarej, bezpiecznej strefy, w której nikomu na niczym nie zależy. Albo grasz o awans, albo już bronisz się przed spadkiem. To doda sporo pikanterii tej - już przecież bardzo ciekawej - lidze.
Ekstraklasa SA zrobiła w polskiej piłce cichą, ale jednak rewolucję. Nie było wielkiej dyskusji medialnej, nie było gardłowania i liberum veto. Ludzie akurat zajmowali się tym, komu na igrzyskach zawieje pod narty, albo co powiedziała biathlonistka Nowakowska. Może to i dobrze. Przy wprowadzaniu ESA-37 gadania było dużo, ale efektu mało. Może teraz będzie odwrotnie.
Dariusz Tuzimek, Futbolfejs.pl