Śląsk - Sandecja: piłkarskie hara-kiri

Newspix / Łukasz Skwiot / Alexandru Benga (po lewej) i Marcin Robak (po prawej)
Newspix / Łukasz Skwiot / Alexandru Benga (po lewej) i Marcin Robak (po prawej)

Mało kto spodziewał się dobrego widowiska po dwóch najgorszych zespołach piłkarskiej wiosny na boiskach Lotto Ekstraklasy. W istocie, obejrzeliśmy beznadziejny mecz, zakończony oczywiście rezultatem 0:0.

W poszukiwaniu straconej formy? Mało powiedziane. Początek roku 2018 to dla Śląska Wrocław i Sandecji Nowy Sącz pasmo kompromitacji. Sobotni mecz był konfrontacją drużyn, które zdobyły łącznie 2 punkty na 24 możliwe w dotychczas rozegranych czterech kolejkach. Nikogo nie zdziwiło więc praktycznie znikome zainteresowanie kibiców, choć i tak frekwencja była lepsza niż na wielu innych polskich stadionach.

W istocie, pierwszy kwadrans niczym nas nie zaskoczył. Śląsk usiłował kontrolować posiadanie piłki. Goście starali się powstrzymywać wszelkie ataki mocnym pressingiem, a z czasem ograniczyli się do wybijania dośrodkowań. Szkoda tylko, że w tym wszystkim wyraźnie brakowało jakiejkolwiek piłkarskiej jakości.

Mecz obfitował zaś w ostre starcia. Pan Mariusz Złotek nie zwykł rozdawać kartoników za nic, więc aż 8 kar do przerwy świadczy dobitnie o bardzo wątpliwym poziomie tego meczu. Piłkarze momentami zapominali, że to nie rozgrzewka przed wieczorną galą KSW, a starcie o życie w piłkarskiej Lotto Ekstraklasie. Dopiero w ostatniej minucie Aleksandar Kolew dobrze złożył się do strzału i był bliski pokonania Jakuba Słowika. Była to dosłownie jedyna groźna okazja w pierwszej części gry.

Czy w drugiej połowie dane nam było obejrzeć lepsze widowisko? A skądże znowu! Piłkarze nadal snuli się bezcelowo po murawie, oddawali piłkę rywalom za darmo, a oglądanie meczu przypominało rozrywkę godną skrajnej formy masochizmu. Bardzo nieliczne sytuacje podbramkowe, policzalne na palcach jednej ręki, przerywały bezkres nudy, bezradności i frustracji. Zabrakło nawet walki. Dwukrotnie próbował Marcin Robak, raz nawet celnie, lecz Michał Gliwa wywiązał się ze swojej roli bez zarzutu i obronił jego strzał. Tomasz Brzyski też przypomniał sobie czasy gry dla Legii Warszawa i kropnął z dystansu - bez skutku.

ZOBACZ WIDEO AS Monaco bez Glika dało radę. Bordeaux pokonane [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Z kronikarskiego obowiązku można odnotować debiut w piłkarskiej Ekstraklasie Mateusz Cholewiak. Były kapitan Stali Mielec otrzymał od trenera Tadeusza Pawłowskiego 10 minut, ambitnie szarpnął kilka razy wzdłuż linii, uderzył celnie w doliczonym czasie, lecz nie pomógł ofensywie Śląska na tyle, by Śląsk mógł zwyciężyć. 0:0 to w pełni zasłużony rezultat. Życzymy wszystkim kibicom oraz piłkarzom, aby był to ostatni tak zły mecz w tym sezonie.

Śląsk Wrocław - Sandecja Nowy Sącz 0:0

Składy:

Śląsk: Jakub Słowik - Piotr Celeban, Igors Tarasovs, Tim Rieder, Mariusz Pawelec - Robert Pich (62' Sebastian Bergier), Dragoljub Srnić (68' Michał Chrapek), Sito Riera (81' Mateusz Cholewiak), Augusto - Arkadiusz Piech, Marcin Robak.
Sandecja:

Michał Gliwa - Jakub Bartosz, Płamen Kraczunov, Alexandru Benga, Patrik Mraz - Mateusz Cetnarski (80' Pavlo Ksionz), Michal Piter-Bućko, Bartłomiej Kasprzak (90+1' Grzegorz Baran), Wojciech Trochim, Tomasz Brzyski (68' Maciej Małkowski), Aleksandar Kolev.

Żółte kartki: Piotr Celeban, Marcin Robak, Mariusz Pawelec, Igors Tarasovs (Śląsk) oraz Płamen Kraczunov, Alexandru Benga, Michal Piter-Bućko, Aleksandar Kolev, Tomasz Brzyski, Pavlo Ksionz (Sandecja).

Sędzia:
Mariusz Złotek (Stalowa Wola).

Źródło artykułu: