Tomasz Lipiński
Tyle w telegraficznym skrócie o debiutach obecnych reprezentantów Polski w Ekstraklasie. Jednak nie wszyscy przecież z niej wyszli. Wojciech Szczęsny, Grzegorz Krychowiak i Piotr Zieliński pierwsze ligowe razy zaliczyli zagranicą. W grudniu 2010 roku przyszedł czas na bramkarza Arsenalu, który wskoczył w miejsce kontuzjowanego Łukasza Fabiańskiego. Nie byłby sobą, gdyby przestraszył się czegokolwiek i kogokolwiek, więc na Old Trafford pozostał chojrakiem. Puścił jednego gola (po uderzeniu głową Koreańczyka Park Ji-Sunga), w kilku sytuacjach zachował się jak na debiutanta nie przystało, z rzutu karnego nie dał się pokonać Wayne’owi Rooney’owi, który chybił.
Przed strzałem Polak zamienił z gwiazdą Manchesteru United kilka słów: – To, co powiedziałem było dowcipne, ale on mógł zareagować jak Zinedine Zidane w finale mistrzostw świata, kiedy uderzył Marco Materazziego – jakiś czas później uchylił rąbka tajemnicy. We wrześniu 2011 roku Grzegorz Krychowiak doczekał się szansy w Bordeaux. Przy stanie 2:2 w Tuluzie wszedł na boisko w doliczonym czasie gry, opuszczał je ze zwieszoną głową i wynikiem 2:3. Serie A powitała Piotra Zielińskiego w barwach Udinese piętnaście miesięcy później. Już po 90 minucie meczu zmienił wtedy nie byle kogo, bo samego Antonio di Natale.
Szybkie gole
Wracamy na nasz grunt. Najdalej w statystykach sięgają początki Łukasza Piszczka. Zagłębie Lubin z trenerem Dusanem Beskiem przeżywało w sezonie 2004-05 odmienne stany świadomości, a to tkwiło w piekle po pogromach na własnym stadionie z krakowskim duetem: Cracovią 2:5 i Wisłą 1:7, a to trafiało do nieba w nagrodę za zdeklasowanie GKS Katowice. I właśnie w meczu zakończonym wynikiem 7:0 pierwsze kroki w ekstraklasie postawił Piszczek. Cztery miesiące po 19 urodzinach zastąpił w trakcie drugiej połowy Łukasza Mierzejewskiego, jeszcze wówczas też napastnika. A w 90 minucie strzelił ostatniego gola, dobijając bramkarza Dariusza Klyttę.
Debiut z golem zaliczył także Robert Lewandowski. Na inaugurację sezonu 2008-09 za Dimitrije Injacia w 63 minucie wpuścił go Franciszek Smuda. Rezerwowy odpłacił mu już cztery minuty później, kiedy efektowną piętką zaskoczył Krzysztofa Kozika. Trudno oprzeć się refleksji, że napastnika i bramkarza, których dekadę temu połączył tamten gol, teraz jednego odnajdziemy na innej piłkarskiej galaktyce, drugiego w barwach trzecioligowego BKS Bielsko-Biała. Bramka "Lewego" choć wyjątkowa, ostatecznie nie dała Lechowi niczego w meczu z GKS Bełchatów.
ZOBACZ WIDEO "Damy z siebie wszystko" #16: Białkowski? "Ktoś mógł pomyśleć: O Jezu, co za niedojda"
Niewiele w stosunku do Piszczka i Lewandowskiego spóźnił się Maciej Rybus. A gdyby przełożyć liczbę minut spędzonych na murawie na gola, to nawet znalazłby się bliziutko "Lewego". Osiemnastolatek z Legii za pierwszym razem z Polonią Bytom na Stadionie Śląskim w Chorzowie dostał czas od 86 minuty, za drugim został wpuszczony minutę wcześniej i zdążył trafić do bramki Górnika Zabrze, w barwach którego występował wówczas między innymi Michał Pazdan.
Ten miał się od kogo uczyć: w obronie lekcje dawał Tomasz Hajto, w pomocy autorytetem był Jerzy Brzęczek. Jednak żaden z tych doświadczonych piłkarzy nie uświetnił jego debiutu tak okazale, jak rówieśnik Dawid Jarka. Ten tułający się dziś po trzecioligowych śląskich klubach napastnik zakończył derby z Polonią Bytom z hat-trickiem. Co więcej – na drugim ligowym występie Pazdana z Zagłębiem Sosnowiec też pozostawił ślad w postaci trzech goli. Później jednak obecność w składzie przyszłego reprezentanta Polski nie miała już tak dobrego wpływu na kolegę. Ich drogi w końcu się rozminęły. A po paru sezonach Pazdan spotkał w Zabrzu jeszcze bardziej utalentowanego napastnika.
Jako ligowy wyjadacz, bogatszy o doświadczenia z mistrzostw Europy w 2008, był przy chrzcie Arkadiusza Milika. Odbył się on ostatniego dnia lipca 2011 roku we Wrocławiu. Debiutant wytrwał do 53 minuty, kiedy został zmieniony przez Daniela Gołębiewskiego. Miał 17 lat i 5 miesięcy. Trener Adam Nawałka potem konsekwentnie na niego stawiał.
Cztery miesiące starszy, ale również jeszcze niepełnoletni, był Karol Linetty. W 2012 roku Lech stał piekielnie zdolną młodzieżą. W meczu z Wisłą w Krakowie w ataku biegał Bartosz Bereszyński, zwycięskiego gola dla Kolejorza strzelił Szymon Drewniak, którego po godzinie gry zmienił najmłodszy w całym towarzystwie Linetty. W prawdziwym dream teamie znalazł się Jakub Błaszczykowski. Pytanie nie brzmiało, czy Wisła zostanie mistrzem, tylko ile punktów wypracuje nad drugim zespołem. Poza Kamilem Kosowskim i Kalu Uche, których porwał nurt większych wyzwań, pozostali w zespole wszyscy kojarzący się z wielką Wisłą. 19-letni Błaszczykowski, wprowadzany przez Wernera Liczkę, odnalazł się między tamtymi tuzami bez najmniejszych przeszkód.
Już na inną, słabszą ekipę Białej Gwiazdy załapał się młody Krzysztof Mączyński. Jednak przebijanie się do pierwszej drużyny szło mu dużo oporniej. Wprawdzie drzwi do ekstraklasy uchyliła przed nim Wisła, ale na dobre zaistniał znacznie później w Górniku Zabrze.
W ciekawych czasach w Szczecinie przyszło zaczynać Kamilowi Grosickiemu. W Pogoni trwał owczy pęd na brazylianę. Nieważne, co kto umiał i jakie miał perspektywy, jeśli urodził się w Brazylii, to grał. Jednak takiemu talentowi jak Grosicki nie patrzyło się w paszport. Był on, Przemysław Kaźmierczak, Słowak Boris Pesković i kolonia Brazylijczyków, z których dobre wspomnienia zostawił tylko Edi Andradina. Bardziej za cudzoziemca niż swojego mógł uchodzić Kamil Glik, który powrócił do kraju i znalazł przystań w Piaście po pobycie na obrzeżach Realu Madryt. W sierpniu 2008 roku pojechał z drużyną do Białegostoku i usiadł na ławce, z której podniosła go kontuzja klubowej legendy Pawła Gamli. W defensywie za partnera i nauczyciela miał Adama Banasia, za plecami Grzegorza Kasprzika w bramce, a do pilnowania Łukasza Tumicza, który strzelił dwa gole.
Na czysto debiut w Legii zaliczył Łukasz Fabiański, który założył rękawice porzucone przez Artura Boruca i wygrał rywalizację z Janem Muchą. Pierwsze parady wykonał w Gdyni. Na jego bramkę nacierali dwaj Grzegorze: Pilch z Nicińskim, a ustrzec się przed błędem pomagali Wojciech Szala i Dicskon Choto.
Długa droga do kadry
To tyle o obecnych reprezentantach. Po ostatnich głośnych wydarzeniach z Jagiellonią w roli głównej wypadałoby na ich tle zająć się tymi przyszłymi: Przemysławem Frankowskim i Tarasem Romanczukiem. Pierwszy wpisał się w ogólny reprezentacyjny trend i dzień dobry Ekstraklasie powiedział nastolatkiem będąc. Niewiele spóźnił się w stosunku do Milika i Linettego, bo miał to za sobą już dwa dni po osiemnastce. Wchodził w skład grupy nazywanej dzieciakami Bogusława Kaczmarka. Jednak Łukasz Kacprzycki czy Wojciech Zyska utkwili na mieliźnie, na szersze wody wypłynął tylko on. Do starszego o cztery lata, ale debiutującego ponad rok później Romanczuka należy oczywiście przyłożyć inną miarę. Był Ukraińcem, od niedawna jest także Polakiem.
Drogę do naszej kadry musiał wytyczyć zarówno przez boisko jak i urzędnicze biurka. Tak samo, jak przed nim zrobili Emmanuel Olisadebe, Vahan Gevorgyan i Roger Guerreiro. Nigeryjczyk z Polonii już 30 dni po otrzymaniu obywatelstwa po raz pierwszy zagrał i strzelił w koszulce z orzełkiem na piersi. W przypadku Brazylijczyka z Legii jedno od drugiego wydarzenia dzieliły 33 dni. W czternastomiesięczną cierpliwość musiał się uzbroić Ormianin z Płocka. Dla Romanczuka formalne przeszkody zniknęły 22 lutego.
Za Ukraińcem z polskim paszportem przemawia doświadczenie zebrane w blisko 120 meczach Ekstraklasy. Jeszcze cięższy bagaż dźwiga Frankowski, którego licznik przekroczył 150. I właśnie z tego powodu to ciekawy i odmienny przypadek. Niby skrzydłowy Jagi ma mnóstwo atutów: szybkość, dynamikę, umie zagrać na jednej i drugiej stronie, nie brzydzi go gra w defensywie, mocno uderzyć z dystansu też potrafi, a jednak kadra go omijała. Innym zdecydowanie szybciej wychodziła naprzeciw.
Najkrótszą trasę od debiutu w Ekstraklasie do debiutu w reprezentacji pokonał Robert Lewandowski. Cztery mecze, w których zaliczył trzy bramki załatwiły mu wylot do Serravalle na mecz eliminacyjny do mistrzostw świata w RPA. Jedną bramką przyczynił się do pokonania San Marino. Mocno na skróty poszedł także Michał Pazdan, który skok na kadrę wykonał już po siedmiu meczach. On wpisał się na długą listę debiutów podczas egzotycznych tournee z takimi samymi przeciwnikami. Kto chciałby ułożyć test z wiedzy o polskich reprezentantach, temu proponujemy pytanie za milion następującej treści: jak nazywał się bramkarz reprezentacji Tajlandii, którego w swoim debiucie pokonał Kamil Glik?
Spieszyli się Fabiański i Błaszczykowski, którzy po 21 ligowych meczach otworzyli – zresztą w tym samym momencie, grając z Arabią Saudyjską – reprezentacyjny rozdział. Najbardziej opieszały był Mączyński. Jednak czym były jego 74 mecze wobec ponad 150 Frankowskiego?