Tuż po zakończeniu rundy jesiennej 33-latek miał zabieg kontuzjowanej łąkotki. Przez to stracił część okresu przygotowawczego, praktycznie nie grał w sparingach i trener Nenad Bjelica postanowił, że na początku wiosennych zmagań numerem jeden będzie Jasmin Burić. Dopiero uraz mięśniowy Bośniaka w piątkowym starciu z ekipą z Trójmiasta sprawił, że Matus Putnocky ponownie dostał szansę gry.
Słowak wszedł na boisko nagle, bez rozgrzewki, a mimo to spisał się znakomicie i zachował czyste konto. Najlepsza była jego interwencja z drugiej połowy, gdy cudem zatrzymał strzał z bliska Adama Chrzanowskiego. Zdążył, choć piłka odbiła się po drodze od jednego z jego kolegów.
- Rywal chciał uderzyć raczej w długi róg, ale ten rykoszet kompletnie zmienił lot piłki. Cieszę się z czystego konta i zwycięstwa. Koledzy mi pomogli, bo dość szybko ułożyli wynik, a ja przynajmniej na początku nie miałem zbyt dużo pracy. Wiadomo, że trzeba być przygotowanym do wejścia w każdej chwili, lecz nie spodziewałem się tej zmiany. Musiałem się szybko rozruszać - przyznał Matus Putnocky.
Występ Słowaka, a także wcześniejsze mecze w wykonaniu Buricia pokazały, iż słowa trenera Nenada Bjelicy, że w Lechu ma dwóch najlepszych bramkarzy w Lotto Ekstraklasie, nie były przesadzone.
- Nasza rywalizacja jest specyficzna. Wcześniej Jasmin wskoczył do bramki w podobnych okolicznościach jak ja w piątek - po mojej kontuzji. Jednak który z nas by nie wszedł, zawsze robi swoje - podkreślił Putnocky.
ZOBACZ WIDEO Adam Nawałka: Glik nic mi nie mówił, że kończy z kadrą. Na Makuszewskiego czekam