"Zdrowie mojej mamy już nigdy się nie poprawi. Jako rodzina robimy wszystko co w mojej mocy. Zwolniła się z pracy, ale ja muszę jej pomagać. Przeżyłem tutaj wspaniałe dwa lata, zrozumcie mnie" - tak brzmi treść oświadczenia Jamesa Tarkowskiego w kierunku kibiców Brentford.
Był 16 stycznia 2016 roku. Mieszczący się nieopodal Londynu zespół Championship oczekiwał na spotkanie ligowe przeciwko Burnley. W tym samym czasie, u matki obrońcy zespołu oraz lokalnej gwiazdy, Jamesa Tarkowskiego, zdiagnozowano nieuleczalną chorobę. Obrońca nie zastanawiał się długo. Wsiadł w auto i momentalnie ruszył do rodzinnego domu. W klubie nastała konsternacja. Anglika dyscyplinarnie zawieszono dopóki ten nie wrócił do Brentford z prostym komunikatem: - Chcę odejść. Macie papiery od Burnley. Muszę być przy rodzinie.
Zespół "The Clarets" dawał mu na to szansę. Siedziba klubu mieści się jedynie o kwadrans drogi samochodem od Worsley, gdzie mieszkają rodzice piłkarza. Parę tygodni wcześniej Brentford odrzucił jednak ofertę działaczy Burnley oscylującą na około 4 miliony funtów. Tym razem działacze drugoligowca wykazali się empatią i zgodzili się na sprzedaż 24-latka.
Nowy zespół Tarkowskiego zaproponował jednak przy tym cenę dwukrotnie mniejszą niż poprzednio. W Brentford uznano Tarkowskiego za zdrajcę, który chorobą mamy próbował wymusić swój transfer.
3 funty na dzień
Od tamtego skandalu minęły ponad dwa lata. W tym czasie piłkarz przeskoczył z drugoligowego średniaka do reprezentacji Anglii. W kadrze "Trzech Lwów" zadebiutował we wtorkowy wieczór przeciwko Włochom. Piękna historia lecz lepiej nie wspominać jej w Brentford. Tam wypowiadanie się o jego sukcesach jest równie bezpieczne, co spacer z szalikiem Ruchu Chorzów po centrum Zabrza: - Żałuję, że nie potoczyło się to w inny sposób. Nie chodziło mi jednak o piłkę, tylko całe moje życie. Nie interesują mnie pieniądze. Liczy się dla mnie rodzina - tłumaczył dziennikarzom "Daily Mail" Tarkowski.
Jak było naprawdę? Wciąż nie wiemy. Anglik udowodnił jednak w przeszłości, że warto dążyć po trupach do celu.
"Tarky" jak nazywają go koledzy z drużyny, jest zaprzeczeniem stereotypu angielskiego piłkarza. Rola Piotrusia Pana, który dzieli czas na treningi oraz imprezy w klubie to nie dla niego. W wywiadach podkreśla, że wciąż mieszka ze swoją matką oraz siostrą. Kawioru nie jadł nigdy w życiu. Zamiast tego spędził wakacje w hostelu pod Paryżem, gdzie wydawał 3 funty dziennie oraz mieszkał w jednym pokoju z nieznajomymi sobie ludźmi. Jak jednak mówi o sobie sam James: - Do takich warunków zdążyłem przywyknąć.
Anglika wyrzucono z akademii Blackburn Rovers jako 14-latka. Stamtąd przeniósł się do Oldham Athletic nieopodal rodzinnego Manchesteru, gdzie zarabiał 200 funtów tygodniowo: - Wówczas liczył się każdy grosz. Niedaleko klubu znajdował się sklep z kanapkami. Kupowałem tam zasmażane ziemniaki. Z dietą sportowca nie miało to za wiele wspólnego, ale musiałem jakoś przeżyć.
Pytany przez dziennikarzy o powody, dla których pozbyto się go z Blackburn, odpowiada: - Sam odszedłem. Mój tata jest elektrykiem. Pracował cały dzień i jeszcze odbierał mnie z treningów. Przeze mnie nigdy nie wrócił do domu przed 21. Nie mogłem mu tego robić - mówi Tarkowski.
Polski charakter
Dla 25-letniego stopera Burnley rodzina zawsze była na pierwszym miejscu. Skąd ten charakter? - Mam go po dziadku od strony ojca - bez zastanowienia odpowiada Anglik. Był nim Polak, Bolesław Tarkowski. Mężczyzna został deportowany do Rosji krótko po wybuchu II wojny światowej. Tam dołączył do Polskich Sił Zbrojnych, gdzie służył w walce jako kierowca czołgu. W 1945 roku przedostał się na północ Anglii, dokładnie do Manchesteru, gdzie poznał i poślubił kobietę o irlandzkich korzeniach: - Czy czuje się Polakiem? Raczej nie. Nie mówię po polsku, nie jem lokalnej kuchni, byłem tam jedynie parę razy. Ale jestem dumny z moich korzeni - podkreślał w rozmowie z dziennikarzami "Daily Star" Tarkowski.
Sam 25-latek potwierdził, że kontaktowały się z nim osoby z PZPN-u czy może chciałby założyć koszulkę z orzełkiem na piersi: - Nie byli to może ludzie ze szczytu związku, ale pierwsze zapytania były. Co ja na to? Nie chce zabrzmieć dwulicowo, ale czuje się i jestem Anglikiem. Od małego zbieram wszystkie koszulki "Trzech Lwów" z ważnych turniejów mistrzowskich - odpowiadał Tarkowski.
Lecz swego czasu jego powołanie do reprezentacji Anglii wydawało się równie nieosiągalne co występ w kadrze E.T. z filmu Stevena Spielberga. Wówczas Tarkowski wciąż się wahał. W końcu jego największym marzeniem od dziecka była gra na mistrzostwach świata. Bardziej jednak w koszulce Anglii niż Polski.
Sam zdałem sobie z tego sprawę w listopadzie ubiegłego roku. Wówczas mimo świetnych not w Premier League, nazwisko Tarkowskiego nie znalazło się na liście nominowanych do angielskiej kadry. James opowiedział mi, że po nowym roku chętnie porozmawia na temat ewentualnej gry dla kadry Adama Nawałki. Dla mundialu gotowy był poświęcić swoje marzenia. Po dwóch miesiącach telefon ucichł. Już wtedy "Tarky" wiedział, że śni na jawie.
ZOBACZ WIDEO Kamil Glik: Nie poradziliśmy sobie ze zmianą taktyczną Koreańczyków
Dla kadry stał się brutalem
W marcu sen ostatecznie się spełnił. Selekcjoner Gareth Southgate zaprosił obrońcę Burnley na zgrupowanie reprezentacji Anglii przed meczami towarzyskimi z Holandią oraz Włochami: - Pamiętam, że był wówczas czwartkowy poranek. Nasz klubowy trener Sean Dyche wezwał do swojego gabinetu mnie oraz bramkarza Nicka Pope'a. Byli tam wszyscy ze sztabu kogo tylko zdążyłem poznać. Szkoleniowiec powiedział nam: "Chłopaki jedziecie na kadrę". Jak zareagowałeś? - dopytywali dziennikarze: - Nie wierzyłem. Spojrzałem się na Nicka. 12 miesięcy temu co mecz siedzieliśmy razem na ławce rezerwowych. Teraz mogliśmy wspólnie zagrać w reprezentacji Anglii - opowiadał przed telewizyjnymi kamerami Tarkowski, po czym dodawał: - To nie mogło dziać się naprawdę.
Przez pierwszy rok pobytu w klubie z Turf Moor 25-latek rozegrał jedynie jedenaście meczów dla pierwszej drużyny. Siedem z nich to parominutowe epizody z ławki rezerwowych. - Byłem bardzo zdeterminowany aby grać. Nie chciałem się narzucać, ale podchodziłem czasem do trenera i mówiłem, że jestem na każde jego wezwanie. On odpowiadał, że muszę nauczyć się podstaw - tłumaczył Tarkowski. Obrońca przybył do klubu z łatką nowoczesnego obrońcy, który braki w defensywie nadrabia świetnym rozegraniem piłki obiema nogami. W nowym klubie Dyche chciał jednak z niego zrobić wyrobnika, zwykłego brutala. To mu się udało.
Po letnim odejściu Michaela Keane'a do Evertonu 25-latek podniósł się z ławki i regularnie otrzymuje szansę gry w Premier League. Parę miesięcy obserwacji jego występów wystarczyło aby w kraju zaczęto nazywać go piłkarskim rzeźnikiem: - Co w tym dziwnego? Na boisku chcemy być okrutni. Bloki, wślizgi, bieganie, to nasza codzienność. Sergio Ramos świetnie operuje piłką od tyłu, a też uwielbia nieczyste zagrania - tłumaczył Tarkowski, po czym parę tygodni później, w grudniu ubiegłego roku, otrzymał karę zawieszenia na trzy mecze. Powód? Uderzenie łokciem w głowę Glenna Murraya z Brighton.
Wakacje niekupione
Dla Tarkowskiego w końcu każdy sposób jest dobry aby tylko dojść do wytyczonego celu. Najbliższym niewątpliwie jest dla niego gra na rosyjskim mundialu: - Ludzie mogą pisać, że jestem typowym angielskim przecinakiem. Przed przyjściem do Burnley byłem technicznym obrońcą, a nie mówiliście o mnie kompletnie nic - tłumaczył prasie po swoim powołaniu 25-latek.
Aktualnie Tarkowski jest jednak na ustach całej brytyjskiej prasy. We wtorkowy wieczór piłkarz zadebiutował w kadrze Anglii. Na Wembley, w meczu towarzyskim przeciwko Włochom. Chociaż nie był to raczej występ z jego marzeń. Cztery minuty przed końcem regulaminowego czasu gry 25-latek kopnął w swoim polu karnym skrzydłowego Federico Chiesę. Niemiecki sędzia Deniz Aytekin wskazał na 11. metr, a Lorenzo Insigne pewnie wykorzystał rzut karny. Mecz ostatecznie zakończył się wynikiem 1:1, a dla Anglików była to pierwsza stracona bramka od dziewięciu godzin.
Mimo tego błędu Tarkowski jest mocno chwalony za swoją grę. Zwłaszcza, że udowodnił jak bardzo potrafi być uniwersalny na boisku. Selekcjoner Gareth Southgate sprawdził go w roli pół-lewego obrońcy w formacji z trzema defensorami. Sęk w tym, że Tarkowski to nominalnie prawonożny zawodnik.
Jego występowi bacznie przyglądał się Danny Murphy. Były pomocnik Liverpoolu, a obecnie ekspert BBC, był szesnaście lat temu w dokładnie tej samej sytuacji, co Tarkowski. Pomocnik bez żadnego meczu w angielskiej kadrze otrzymał wtedy powołanie do reprezentacji ledwie parę miesięcy przed Pucharem Świata w Japonii i Korei. Na mundial ostatecznie nie pojechał, wykluczyła go nie forma czy umiejętności, ale uraz kości śródstopia: - James powinien mieć więcej szczęścia ode mnie - mówi Murphy.
Co na to sam piłkarz? - Ten mecz to dla mnie życiowy test. Nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć. Na karnego nie narzekam. Wakacji jeszcze nie kupiłem i nie kupię choćbym miał je spędzić w domu. Jestem w gotowości. Znacie mój charakter - opowiadał krótko po meczu z Włochami Tarkowski. Znamy go świetnie i wiemy też skąd go masz.
Polska piłka to amatorszczyzna.